David Baldacci

Budynek Q


Скачать книгу

po chwili Puller.

      Bristow patrzyła ponad jego ramieniem.

      – Nie mogę, John. Widzi pan, nie żyłam już wtedy z mężem, wyprowadziłam się, mieszkałam poza bazą.

      – Nie wiedziałem.

      – Tak było najlepiej. Nie układało się nam w małżeństwie. A potem on umarł.

      Nastąpiła niezręczna cisza, przerwana w końcu przez Pullera.

      – Bawiłem się na podwórku, widziałem, jak stanęła w oknie. Patrzyła na mnie i się uśmiechała.

      Bristow pokiwała głową.

      – Była bardzo dumna z synów. – Spojrzała Pullerowi w oczy. – Na pewno bardzo jej panu brakuje. Nie ma jej w pana życiu od tak dawna…

      – Tak, proszę pani – powiedział głucho.

      Tyle lat bez matki. Kawał czasu. Ominęły ich wspólne doświadczenia, przeżycia…

      – John, wszystko w porządku?

      Puller otrząsnął się z zadumy i ujrzał przed sobą zatroskaną twarz Bristow.

      – Tak, w porządku. A powracając do dnia jej zniknięcia… Była sobota.

      Kobieta przytaknęła.

      – Zgadza się. Cały poprzedzający ją tydzień był bardzo pracowity. W niedzielę mieliśmy w kościele specjalny wielkanocny program, mnóstwo planowania, dopinanie wszystkiego. Pańska matka zasiadała w komitecie organizacyjnym, ja również. Choć nie mieszkałam już wtedy na terenie bazy, nie zostawiłabym ich w taki dzień na lodzie.

      – Cieszyła się na to?

      – O tak! Podobnie jak my wszyscy. – Zmierzyła go wzrokiem. – Chyba pan nie myśli, że matka tak po prostu porzuciła rodzinę, prawda?

      – W tej chwili sam nie wiem, co myśleć, proszę pani. Staram się zebrać fakty, potem zobaczę, dokąd mnie zawiodą.

      Bristow kiwnęła głową.

      – Pański ojciec nie był najłatwiejszym partnerem do życia.

      – Potwierdzam.

      – Ale to nie byłby dla niej wystarczający powód do odejścia. A już na pewno nie zostawiłaby synów. Niech pan nie myśli nawet przez sekundę, że mogłaby coś takiego zrobić.

      Puller rozważał te słowa z gotowym do notowania długopisem.

      – Jeśli nas nie opuściła, coś musiało się jej stać.

      – Zawsze tak przypuszczałam. Oczywiście rozmawiali ze mną agenci CID i żandarmeria. Przesłuchiwali też inne osoby, które znały pańską matkę. Ojciec przebywał wtedy poza krajem, o ile dobrze pamiętam.

      Puller nie sprostował.

      – Przychodzi pani na myśl cokolwiek, co pomogłoby wyjaśnić to zaginięcie? Może matka wspominała o czymś, co wydawało się wtedy nieistotne?

      – O to samo mnie pytali. Naprawdę nic sobie nie przypominam. Zastanawiam się nad tym od czasu do czasu, ale nie nasunęło mi się nic istotnego.

      – Carol Powers mówiła, że tamtego wieczoru moja mama elegancko się ubrała. Jakby wybierała się gdzieś z jakiejś specjalnej okazji. Wie pani, dokąd mogła iść?

      – Nie, naprawdę nie mam pojęcia. Czasem umawiała się na kolację z koleżankami. Ale wtedy nie wkładała stroju wizytowego. W co konkretnie była ubrana?

      Puller przytoczył opis Carol.

      Bristow pokręciła głową.

      – To kojarzy mi się z najlepszym odświętnym ubraniem.

      – Tak to wygląda.

      – Przykro mi, że nie mogę panu pomóc. Zupełnie nie wiem, jakie mogła mieć plany. Dla mnie był to zwykły sobotni wieczór.

      Puller zadał jeszcze kilka pytań, podziękował i wyszedł.

      Przez kilka minut siedział w samochodzie, rozmyślając nad wszystkim, co usłyszał.

      I wtedy coś mu zaświtało.

      Wrzucił bieg i ruszył prosto do Fort Monroe.

      Wreszcie trafił na potencjalny trop.

      Odświętne ubranie.

      15

      Paul Rogers wpatrywał się w kartkę przyklejoną na drzwiach baru Wiarus.

      Dość trafna nazwa jak na rejon tak naznaczony obecnością wojska. Wyobraził sobie, że bar co wieczór pęka w szwach, bo szeregowi żołnierze przychodzą tu pewnie zapić problemy i trochę się zabawić pomiędzy unikaniem ostrzału oraz min pułapek a połajanką i wrzaskami sierżantów.

      Zatrudnimy porządkowego.

      Taka była treść ogłoszenia.

      Otworzył drzwi i wszedł do środka.

      O tej porze było tam tylko kilka osób. Zorientował się, że większość z nich to pracownicy baru przygotowujący się do wieczornego najazdu klientów.

      Podszedł do barmana ustawiającego szklanki na półkach za kontuarem.

      – Ja w sprawie roboty bramkarza.

      Barman zlustrował go od stóp do głów. Rogers miał twarde mięśnie, ale brakowało mu masy, której prawdopodobnie oczekiwano od wykidajły.

      Mężczyzna wskazał mu drugi koniec sali.

      – Biuro jest tam. Najpierw zapukaj.

      Rogers poszedł we wskazanym kierunku, omiatając po drodze całą przestrzeń jednym uważnym spojrzeniem. Duży parkiet, pomieszczenie z grami wideo, scena dla zespołu, mnóstwo stolików i krzeseł. Oraz alkohol zgromadzony w ilościach wystarczających do zatopienia całego lotniskowca z pełną załogą na pokładzie.

      Rogers przypomniał sobie swoją ostatnią wizytę w barze. Nie skończyła się dobrze.

      A ściśle mówiąc, kosztowała go dziesięć lat życia.

      Głupi błąd z jego strony. Ale to coś w jego głowie nie pozwoliło mu postąpić inaczej.

      Krótki korytarz doprowadził go pod drzwi z napisem „Biuro”. Zapukał.

      Usłyszał kroki, a chwilę później drzwi otworzył mężczyzna słusznej postury – wypełnił sobą cały otwór. Miał ogoloną głowę, był ubrany w czarną marynarkę, luźne spodnie i czarny golf. Spojrzał z góry na Rogersa.

      – Tak? – burknął.

      – Ja w sprawie roboty bramkarza.

      Mężczyzna cofnął się o krok i wydawał się rozbawiony.

      Rogers mógł teraz zajrzeć do biura. Pomieszczenie było przestronne, mniej więcej sześć na sześć metrów, z wbudowanymi meblami i wyposażeniem z górnej półki. Za lśniącym mahoniowym biurkiem siedziała trzydziestokilkuletnia kobieta ubrana w beżowe spodnium i białą bluzkę.

      Zwalisty facet posłał jej spojrzenie.

      – Ten tu w sprawie roboty bramkarza – rzucił drwiąco.

      Kobieta wstała. Wyglądała na metr siedemdziesiąt, szczupła, jasnowłosa, ze znacznie ciemniejszymi odrostami.

      – Ma pan doświadczenie? – spytała.

      Rogers skinął głową.

      – Jest pan trochę za niski jak na tę pracę. I ma pan za dużo lat.

      – Daję radę.

      Wyszła zza biurka i oparła się biodrem o blat. Rogers zobaczył teraz, że obcasy dodawały jej kilka centymetrów. Bez nich mierzyłaby niewiele ponad metr sześćdziesiąt.

      – Jest