David Baldacci

Budynek Q


Скачать книгу

później przekształcił ją w CB Excelon. CB to z pewnością jego inicjały. Z czasem przekazał stery nowemu zarządowi. Osiemdziesięcioletni Ballard wycofał się z biznesu i będzie zażywał odpoczynku na piaszczystych plażach Karoliny Północnej.

      W dalszej części wypunktowano niektóre z sukcesów Ballarda oraz prace wykonywane przez jego firmę w powiązaniu z DARPA, ramieniem badawczym Departamentu Obrony. W artykule przedstawiono również zwięzłą historię agencji.

      Stworzona w latach pięćdziesiątych przez prezydenta Eisenhowera DARPA zaczynała jako Agencja Zaawansowanych Projektów Badawczych. Powołano ją w reakcji na wystrzelenie przez Związek Radziecki Sputnika 1, sztucznego satelity Ziemi. Przez dziesięciolecia organizacja kilkakrotnie zmieniała nazwę, póki w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym roku nie zdecydowano się ostatecznie właśnie na DARPA. W jej nowej siedzibie w Arlington w stanie Wirginia zatrudniano setki osób i gospodarowano budżetem sięgającym trzech miliardów dolarów. Misją agencji było wspieranie przełomowych technologii wojskowych, czuwanie nad nimi oraz ich rozwijanie, a tym samym tworzenie niespodzianek dla wrogów Ameryki, chociaż niektóre owoce jej działalności wywarły znaczący wpływ na dziedziny pozamilitarne, w których znalazły zastosowanie. Agencja finansowała liczne prace badawcze i rozwojowe w sektorze prywatnym i słynęła z dawania swoim kontrahentom sporej swobody, krótkich terminów wykonania zleceń oraz zbyt ambitnych – niektórzy powiedzieliby, że wręcz nieosiągalnych – celów. Miała na swym koncie wiele sukcesów, ale i spektakularne porażki. DARPA, organ niezależny, podlegała bezpośrednio wyższemu kierownictwu Departamentu Obrony.

      Rogers dobrze o tym wiedział i nie przywiązywał do tego większej wagi.

      Znalazł w telefonie funkcję „mapy” i ustalił, że Outer Banks leży zaledwie dwie godziny drogi od Fort Monroe.

      Chris Ballard był jedyną szansą na dotarcie do Claire Jericho.

      Karolino Północna, oto nadchodzę.

      16

      Samochód stał wtedy na podjeździe.

      Puller usiadł na masce chevroleta malibu i patrzył na stary dom na terenie bazy Fort Monroe. Rodzina Pullera jeździła w tamtych czasach czterodrzwiowym służbowym buickiem sedanem.

      Stał na podjeździe po wyjściu matki z domu.

      Innego samochodu nie mieli.

      Musiała pójść pieszo.

      Puller zeskoczył z maski i zaczął iść chodnikiem. Mógł podążać w jednym z dwóch kierunków. Wybrał drogę, która wydała mu się najsensowniejsza.

      Odświętne ubranie.

      Idąc, wyobrażał sobie matkę pokonującą tę samą trasę. Wędrował jej śladem. Dotykał stopami tego samego betonu. Miał przed oczami jej obraz: wystrojona, z przyciśniętą do boku torebką. Patrzy prosto przed siebie. Ma w głowie jakiś zamysł.

      Zmierza do konkretnego celu.

      Puller zatrzymał się przed kościołem St. Mary’s.

      Budowla wyglądała jak w czasach jego dzieciństwa. Drzewa urosły i zrobiły się bardziej rozłożyste, ale sam kościół był jakby zamrożony w czasie.

      Piękny niewielki kościółek. Wspaniale prezentowałby się na widokówce, pomyślał ni z tego, ni z owego.

      Wejdź i pomódl się do Boga. Wprowadzi cię to w dobry nastrój.

      Kościół był otwarty, nadal funkcjonował. Oficjalna nazwa brzmiała: Kościół Katolicki pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Gwiazdy Morza. Przy kościele działała szkoła o tej samej nazwie, przeznaczona dla dzieci od wieku przedszkolnego do ósmej klasy, zlokalizowana przy Willard Avenue, po drugiej stronie grobli.

      Każdej niedzieli Puller uczęszczał tu na mszę z matką oraz bratem, a także z ojcem, jeśli akurat był na miejscu. Od czasu jej zniknięcia nie przestąpił progu świątyni. Nie widział sensu, jako że Bóg zlekceważył jego łzawe błagania i nigdy nie przywrócił mu matki.

      Stał przez kilka minut przed wejściem, starając się nie dać przytłoczyć wspomnieniom, które nagle przypuściły na niego niekontrolowany szturm.

      Wszedł po stopniach i znalazł się w cichym, chłodnym wnętrzu lekko trącącym stęchlizną. Wodził wzrokiem po ścianach, niebieskim chodniku, tabliczce nad półką z rozmaitymi drukowanymi materiałami i wypisanym przykazaniem „Nie kradnij”.

      Szedł nawą, oglądając witraże po obu stronach.

      Jeden z nich upamiętniał żołnierza poległego w Korei. Napis głosił: „Poległ, żeby dzieci z sąsiedztwa mogły żyć”.

      Taki jest los wielu żołnierzy, pomyślał Puller.

      Giniesz, żeby inni ocaleli.

      Ze sklepienia zwisały chorągwie. Mijał je z zadartą głową.

      Wreszcie jego wzrok padł na mały ołtarz.

      I znów owładnęły nim wspomnienia, niczym wróg nacierający na jego pozycje na polu bitwy.

      Zamknął oczy i pozwolił swobodnie płynąć obrazom z przeszłości. Zajmowanie miejsc w kościelnych ławach, matka siedząca zawsze pomiędzy nimi. Byli przecież jeszcze dziećmi, więc posadzeni ramię w ramię podczas mszy w pewnym momencie zaczęliby rozrabiać.

      Przywołał wspomnienie zapachu jej perfum, delikatnego, ledwie wyczuwalnego. Szelestu spódnicy, cichutkiego stukania obcasów w drewnianą ławkę. Metodycznego odwracania kartek modlitewnika.

      Wstawanie do modlitwy, śpiew, słuchanie kazania. I znów wstawanie. Klękanie. Odmawianie Modlitwy Pańskiej. Podchodzenie do ołtarza, żeby przyjąć komunię. Ten przywilej przysługiwał Pullerowi tylko przez rok przed zniknięciem matki.

      Połykanie hostii i żal, że matka nie pozwalała wypić ani kropli krwi Chrystusa pod postacią czerwonego wina.

      Ani razu.

      Wrzucanie zmiętych dolarowych banknotów do koszyka w ramach ofiary.

      Śpiewanie hymnu na zakończenie mszy, kiedy ksiądz wraz z ministrantami wędrowali główną nawą, wynosząc krzyż oraz Pismo Święte do zakrystii.

      Matka, która nie spieszyła się do wyjścia, gawędziła z kapłanem oraz przyjaciółmi, podczas gdy Puller z bratem wiercili się niecierpliwie, chcąc jak najszybciej wrócić do domu, zrzucić niedzielne ubranie i biegać po podwórku. Bądź też – w wypadku Roberta – dokończyć książkę albo szkolny projekt.

      Puller zamrugał i przeniósł wzrok na ołtarz. Otworzyły się boczne drzwi, zza których wyłonił się mężczyzna w białej koloratce. Niósł książeczki do nabożeństwa. Gdy zauważył Pullera, odłożył je, a potem ruszył główną nawą w jego stronę.

      Miał pięćdziesiąt kilka lat i gęstą czuprynę włosów tak białych jak jego koloratka. Był ubrany w czarne spodnie i czarną koszulę. Szkła okularów przysłaniały wodniste niebieskie oczy.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или