Dziękuję
– To najpopularniejsze danie śniadaniowe w Birmie – wyjaśnił Devi, lekko urażony w imieniu Birmy.
– Może jajka? Francuski tost?
– A co ja jestem, Waffle House?
– Spróbuję tej mohingi – oświadczył Ashton.
– No, no, starasz się zrobić na nim wrażenie – powiedział Julian, gdy Devi zniknął za kotarą.
– Staram się stąd wydostać. Daję nam pół godziny. Jak na lunch z moim staruszkiem.
– Skoro mowa o twoim ojcu – powiedział Devi, niosąc dwie miski z mocno pachnącą zupą rybną. – Jak on się miewa?
– Hmm… Dobrze? – Ashton rzucił Julianowi spojrzenie z ukosa, na które Julian nie odpowiedział.
– Na pewno się cieszy, że ma cię przy sobie w Londynie, że razem pracujecie?
– Jest już prawie na emeryturze, ale… Chyba tak.
– W przeszłości mieliście z ojcem problemy, prawda? Teraz jest już lepiej?
Ashton pokręcił głową.
– Nie całkiem. Może trochę. Nieważne – powiedział. – Nie chcę tego, czego nie mam.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, przetrawiając jego słowa. Julian żałował, że nie może powiedzieć tego samego.
– Czy twój ojciec ma inne dzieci poza tobą?
– A co, Julian zapomniał o tym wspomnieć? Nie – rzucił Ashton. – Jestem jego jedynym, a mimo to nie ulubionym dzieckiem.
– Och, jestem pewny, że to nieprawda – odparł Devi. – To twój ojciec. Jesteś jego jedynym synem.
– Jedynym, o którym wie – wtrącił Julian.
– Nie, nie – zaprotestował Ashton. – Na pewno jedynym.
Devi nie odpuszczał.
– Spędzacie razem czas? Robicie rzeczy typowe dla ojca i syna?
– Ojca i syna? Nie puszczamy latawców, jeśli to masz na myśli. Raz w tygodniu jemy razem lunch.
– To już coś! – Devi był wyraźnie zadowolony. – Ojcu na pewno sprawia to wielką przyjemność.
Ashton rzucił spojrzenie na siedzącego obok Juliana, jakby chciał zapytać: „Co jest…?”.
Julian skorzystał z niezręcznej ciszy, która zapadła, by przeprosić Deviego. Miał nadzieję, że nie żywi urazy.
– Nie musisz przepraszać. Przywykłem do tego.
– No jasne – mruknął Ashton.
– Byłem bardzo zły – wyjaśnił Julian.
– Nadal jesteś – dodał Ashton.
Devi skinął głową.
– Drugi etap żałoby: gniew. Trzeba się tego spodziewać. Nikt nie powinien go brać do siebie. – Ostatnie słowa były skierowane do Ashtona, który zdecydowanie wziął wszystko do siebie, bo zmarszczył brwi. Dokończyli mohingę, zjedli kimchi i ciasto bananowe z brandy. Julian z wdzięcznością wypił dwie szklanki mętnej tygrysiej wody. Ashton dostał sake.
– Co z nim jest nie tak? – zapytał Ashton Deviego po drugiej porcji bananowego ciasta. – Co tak naprawdę stało się z jego ciałem? Nigdy nie widziałem takich obrażeń. Zatrucie dymem? Porażenie prądem? Liczne złamania kości stopy?
– Możliwe, że podróżując do innego wymiaru – zaczął tłumaczyć Devi – zgromadził i przechował olbrzymią ilość energii, a podczas nieprawdopodobnego powrotu, gdy pędził przez fizyczny wszechświat z niesamowitą prędkością, cała ta energia została uwolniona.
– Możesz przestać? – rzucił Ashton. – Czy jeden z was może mi choć raz udzielić prostej odpowiedzi?
– Ta nie była dość prosta? – zdziwił się Devi. – Ma szczęście, że wrócił w jednym kawałku. Zważywszy na wszystko, całkiem dobrze sobie radzi.
– Uważasz, że dobrze sobie radzi?
Devi wzruszył ramionami.
– Trudna sytuacja twojego przyjaciela nie skończy się tutaj, Ashtonie. Jeśli naprawdę chcesz mu pomóc, musisz znaleźć sposób, by mu uwierzyć, żeby dodatkowo nie musiał zmagać się z ciężarem twojego sceptycyzmu. Ulżyj mu, a nie dokładaj ciężarów. Julianie, twoje osiągnięcie nie zostało umniejszone tylko dlatego, że twoim zdaniem poniosłeś porażkę.
– Wcale nie moim zdaniem – odparł Julian, zrywając się ze stołka. – Poniosłem porażkę. – Pora się zbierać. – Ashton, gotowy? Dzięki za żarcie, Devi.
Kiedy wychodzili, Ashton zwrócił się do Deviego:
– Nie próbujemy tu rozwikłać zagadki morderstwa. Naprawdę mu pomagam. Ale on nie szuka rozwiązania swojej sytuacji. Szuka współczucia.
– Odrobiny rozwiązania też – odparł Devi.
*
Gdy jechali pociągiem do pracy, Ashton dalej przeżywał spotkanie z Devim.
– Ma facet tupet! Mówi mi, co mam z tobą robić. Prosiłem go o radę?
– Jest mistrzem w udzielaniu niechcianych rad – odparł Julian. – To się nazywa być szamanem.
– Chyba oszustem – rzucił Ashton. – On czegoś od ciebie chce. To jasne. Jak możesz tego nie widzieć? Nie mam pojęcia, czemu kupiłeś jego kłamstwa. Zahipnotyzował cię? Co jest w tej obrzydliwej wodzie, którą cię poi?
– Tygrys.
– Okej. Chodzi mi o to, że on koniecznie chce, żebyś jeszcze raz zrobił to, co robisz dla niego.
– Nie robię tego dla niego.
Ashton prychał przez chwilę.
– I nie masz racji – ciągnął Julian. – Ostatni raz próbował mnie od tego odwieść. – Siejąc panikę, pomyślał Julian, nie patrząc Ashtonowi w oczy.
– Nie tym razem.
– Jego to nie obchodzi, naprawdę. Nie ma w tym żadnego interesu.
– Interesu nie, oszust jeden – rzucił Ashton. – Może coś innego.
– Jak może być oszustem, Ash? Przelatuję przez czasoprzestrzeń, wpadam w gwiezdną masę i wyłaniam się w innym miejscu w czasie i przestrzeni, by znów odnaleźć Josephine. Opowiadałem ci o wielkim pożarze, o teatrze Globe, o kolonii trędowatych na mokradłach niedaleko Drury Lane.
– Dosypał ci jakichś prochów. Masz omamy.
– Jeśli to kwestia omamów, czemu musiałaby pracować w burdelu i zamordować jednego ze swoich klientów? I czy to Devi połamał mi stopy i poparzył płuca?
– To niebezpieczny i potężny człowiek – odparł Ashton. – Jest jak srogoń napastnik, malutki, lecz zabójczy.
– Srogoń napastnik?
– Jeden z najbardziej przerażających owadów znanych człowiekowi.
Julian jęknął.
– Wiesz co? Kiedy następnym razem pojedziemy do Quatrang, oświadczę mu przy tobie, że tam nie wracam, więc zobaczysz, że niczego ode mnie nie chce. Poczujesz się lepiej?
– Czemu miałby być następny raz?
– Nie będzie.
– Chodzi mi o Quatrang, głupku.
–