Paullina Simons

Królestwo nędzników


Скачать книгу

Żałuję, że nie zapomniałem.

      – Na drugim roku nasze łóżka oddzielała cienka zasłona, która zapewniała iluzję prywatności. Myślisz, że była dźwiękoszczelna?

      – Idź do diabła.

      – Wiem o tobie wszystko. Poza tym Gwen chwaliła się Riley, która potem robiła mi wyrzuty. Tak przy okazji, za to też dziękuję, stary. Julian robi to, Julian robi tamto. Pieprz się. – Uśmiechnięty od ucha do ucha Ashton objął Juliana za szyję długim ramieniem i szli slalomem po ulicy. Julian próbował się wyrwać, ale Ashton go nie puszczał.

      – Do czego zmierzasz?

      – Do tego, że każda dziewczyna byłaby zachwycona, gdyby mogła cię poznać w biblijnym sensie.

      – Zejdź ze mnie.

      – Podczas gry wstępnej pytasz ją, czy jest tą jedyną, a obiecuję ci, obiecuję, że już po wszystkim będzie ćwierkać: Tak! Tak, Jules, jestem tą jedyną! Chwileczkę, nie, to ja, to ja jestem tą jedyną.

      Julian w końcu go odepchnął.

      – Jesteś śmieszny.

      – A nie mam racji?

      – Jesteś śmieszny i nie masz racji.

      – No i ostatnia uwaga – powiedział Ashton, znów chwytając Juliana. – Czemu musisz chodzić po jaskiniach, boksować, pływać, ćwiczyć? Czemu nie możesz ich znajdować i uwodzić tutaj, w Londynie, w swoim wygodnym mieszkaniu, w swoim malutkim, boleśnie niestosownym łóżku?

      – Wyprowadzam się.

      – Obiecuję, że będę cię umawiał tylko z dziewczynami o brązowych oczach, które mają na imię Maria. Tak na szybko przychodzi mi do głowy jakiś tuzin.

      – Spakuję się, kiedy tylko dojdziemy do domu.

      – Nie mówię, żebyś znów się zakochał. Mówię tylko…

      – Zamknij się.

      Ashton śmiał się, wciąż obejmując Juliana za szyję.

      – Próbowałeś to robić po swojemu, Jules. Dwa razy. No, stary. Teraz spróbujmy to zrobić po mojemu.

      I Julian się zgodził.

      – Spróbuję to zrobić jak Ashton, powiedziała barmanka do biskupa.

      *

      Julian nie miał pojęcia, jak przyjacielowi udawało się organizować takie rzeczy, ale umówił go z atrakcyjną szatynką o imieniu Mary. Poszli coś zjeść i wypić w jej lokalnym pubie, a potem wylądowali w jej mieszkaniu niedaleko Imperial War Museum w Lambeth. Kiedy siedzieli jeszcze w pubie, powiedział jej, że nie szuka niczego poważnego, a ona odparła, że dzięki Bogu, bo ona też nie.

      Julian wyszedł w środku nocy. Metro już nie jeździło i nie mógł złapać taksówki, więc wracał siedem i pół kilometra piechotą przez most Lambeth i wokół Hyde Parku. Następnego ranka, gdy Ashton zapytał go, jak było, powiedział: „No cóż, na południowym brzegu rzeki wszystko jest gorsze”. Zaśmiali się obaj. „Ale spójrzmy na to z jaśniejszej strony. Mieszka niedaleko Imperial War Museum. Chodźmy coś zjeść, a potem zwiedzimy muzeum”.

      – Nie, dziękuję. Nie robię niczego na południowym brzegu rzeki, a już na pewno niczego, co wiąże się z wojną.

      I tak trwało.

      Julian odbywał sparingi z czterema różnymi partnerami w cztery różne dni. Pięć razy w tygodniu uderzał gruszkę bokserską tysiąc razy. Trzy razy w tygodniu wymierzał pięćset potężnych ciosów w worek. Worek spadał na ziemię, zanim Julian tracił siły, głuchy odgłos jego ciosów odbijał się w sali, a szyby w brudnych oknach drżały od jego wielkiego gniewu. Walił w worek, by oczyścić ciało z wściekłości, przepływał całe kilometry w basenie, by się zmęczyć, a kiedy to nadal nie dawało rezultatów, sypiał z kobietami, które podrywał w pubach, klubach i na koncertach zespołu Franz Ferdinand. Nie wszystkie miały na imię Mary. I teoria Ashtona nie sprawdziła się w stu procentach. Bo żadna z nich, choćby miała najbardziej brązowe włosy i oczy, długie nogi, jasną skórę i miała na imię Mary, w najmniejszym stopniu nie przypominała Mary z Clerkenwell czy Mallory z Silver Cross. Ani Josephine z L.A. Najmniejsza ich cząsteczka nie miała w sobie tego, co miała dziewczyna, z którą związał się na wieczność.

      Ale Ashton miał rację: Julian musiał ruszyć dalej. Musiał próbować znaleźć sposób, by znów żyć. A przynajmniej musiał znów uprawiać seks.

      I przynajmniej to właśnie robił.

      Kiedy w niedzielne poranki Ashton wyłaniał się ze swojego pokoju, Julian parzył kawę lub wyjadał resztki, a w tle rozlegały się wrzaski kolejnej kobiety, Callie z Portobello, Candy z King’s Road, dziewczyny z pubu The Botanist i kafejki Colbert.

      – Wycie nocami, wrzaski rano, rozwalanie gruszek bokserskich – powiedział Ashton. – Tylko się pieprzysz i walczysz. Jedno i drugie robisz z tą samą energią.

      – Sam mi kazałeś, pamiętasz? Trudno ci dogodzić.

      – Kiedy to się skończy? Oszaleję od tego rejwachu, w środku nocy i rano. Odliczę sobie od mojej raty czynszu te wyciszające słuchawki, które kazałeś mi kupić. Nie możesz chodzić do nich? Robisz to celowo? Mam zacząć się modlić, żebyś znów wyruszył w czasoprzestrzeń? – Ashton wyszczerzył zęby w uśmiechu zachwycony swoją błyskotliwością.

      – Ash, wiem, że trudno ci w to uwierzyć – odparł Julian – ale kiedy jestem z dziewczyną, raczej nie myślę o tobie. Można by nawet powiedzieć, że w ogóle.

      – Jasne, jasne.

      Kobiety zostawiały Julianowi przykre wiadomości albo czekały przed drzwiami, by rzucić mu w twarz obelgi. Nie zadzwoniłeś do mnie, dupku. Powiedziałeś, że zadzwonisz, wcale się nie odezwałeś, a potem widziałam cię w pubie z inną. Wiem, mówiłeś, że to nic poważnego, ale mogłeś do mnie zadzwonić. Julian zachowywał stoicki spokój. Inne kobiety nie mogły nic zdziałać, próbowały skruszyć ustami jego kamienny spokój, dochodziły z drżeniem, a on tylko czekał, by rozległ się gong na koniec rundy. Nigdy go nie usłyszał. Wściekłość była czarniejsza niż ślepota, czarniejsza niż rozpacz.

      „Julianie, uciekaj i wróć po mnie”. Ściskając spis zmarłych w jednej ręce, a w drugiej złotą monetę, stale słyszał w głowie ostatnie słowa Mallory, kiedy nie śnił o Josephine idącej w stronę jego stolika.

      „Julianie, wróć po mnie”.

      Czemu, kiedy na niebie nie było widać księżyca, śnił o jej uśmiechu? Ziemia, Księżyc, Słońce ustawione w jednej linii, linii południka, uśmiechnięta Josephine, błagająca Mallory…

      „Wróć po mnie”.

      A w Notting Hill odrzucone dziewczyny świetnie się bawiły, potem chciały więcej, obrażały się, krzyczały na niego, krążyły jak jastrzębie. Mówił im, że niczego nie szuka. Zapewniały go, że one też nie. A jednak było tyle krzyku. Mówię poważnie, powtarzał. Proszę, wysłuchajcie mnie. Ale one wypijały trzy kufle piwa, dwa koktajle, pół butelki wina i nie mogły słuchać. A kiedy powiedział jednej trzeźwej kobiecie na samym początku, jeszcze zanim zamówili wino, że nie szuka niczego na dłużej, wymierzyła mu policzek i powiedziała: Nie wyrywaj się, koleś, skąd wiesz, że cokolwiek ze mną znajdziesz. Znalazł, a teraz także ona krzyczała na niego.

      – Jules, strasznie wszystko paprzesz – oświadczył Ashton. – Chyba zapomniałeś, jak się chodzi na randki.

      – Nazywasz to, co robię, chodzeniem na randki?

      – Prawda, nie do końca o to mi chodziło, kiedy radziłem, żebyś wrócił do