Michał Gołkowski

Zmierzch bogów


Скачать книгу

się powstrzymywanym z trudem gniewem i goryczą.

      Dla niego był to kolejny dzień pracy w oblężonym Mieście. Miał do wydania określoną ilość miar zboża, szereg prostych do spamiętania wytycznych, komu i w jakich warunkach miał odmówić przydziałowych racji.

      Czysta matematyka, czysta statystyka.

      Jeszcze poprzedni cesarz ogłosił przecież, że każdy pozostający w Konstantynopolu na czas oblężenia musi być w stanie zapewnić sobie i swojej rodzinie żywność na trzy lata. Część biedoty i nieudaczników faktycznie opuściła Miasto, innych jeszcze przymusowo pognano przez bramy. Co z tego jednak? Nieodmiennie znajdowali się tacy, co nie mieli niezbędnych zapasów, albo stracili je w pożarze, albo w pladze szczurów, albo przespali edykt, albo nie było ich wtedy w Mieście, albo… Albo.

      Zajmujący się sprawami szeroko rozumianego porządku wewnętrznego nykteparchos przedstawił basileusowi Leonowi szacunki, ten w swej mądrości podjął decyzję: rozpocząć racjonowanie żywności. Nie można dopuścić do wzrostu niezadowolenia wewnątrz murów, kiedy pod bramami stoi wróg.

      Tyle tylko, że już teraz widać było, że rozdawanego tak jak teraz ziarna nie starczy dla wszystkich ani do kolejnych żniw, ani nawet do lata… Ani do przednówka.

      Jednak rozkazy były rozkazami: miarka dziennie dla każdego.

      Urzędnik nabrał tchu, machnął rękoma.

      – Nie pchać się, mówię! Spokojnie, wystarczy dla każdego!… W tył!

      Tłoczący się z miskami ludzie cofnęli się pół kroku, spuścili głowy. Głód nie był jeszcze tak silny, żeby nie zdołali się powstrzymać.

      Basilissa augusta Anna sięgnęła idealnie wypielęgnowaną dłonią po jeden z leżących w złotej misie owoców, wyhodowanych specjalnie dla niej w ogrodach przy Wielkim Pałacu. Obróciła go w palcach, oglądając uważnie… Dostrzegła ledwie widoczną ciemniejszą plamkę na skórce.

      Westchnęła, odłożyła owoc na drugą, srebrną misę, gdzie leżały na wpół ogryzione pestki.

      Wiedziała, owszem, że Konstantynopol jest podobno oblężony. Gdzieś tam, pod murami, stała ogromna armia pogan, przybyłych w swym zaślepieniu, aby zdobyć Wieczne Miasto i zatknąć na szczycie kościoła Mądrości Bożej zieloną flagę z imieniem ich fałszywego proroka.

      Anna zmarszczyła podmalowane czernidłem brwi: czy te robaczki na proporcach oznaczały właśnie imię Mahometa, czy może coś innego?

      W sumie to nigdy się nad tym nie zastanawiała. Będzie trzeba zapytać o to któregoś z sekretarzy Artabazdesa, oni będą wiedzieć.

      Naturalnie, nie ulegało dla niej wątpliwości, że poganie poniosą klęskę, a Miasto zatryumfuje.

      W końcu miał je pod swą opieką sam Najwyższy!

      A poza tym w tej chwili na tronie basileusa zasiadał jej własny ojciec, który z całą pewnością ze wszystkim sobie poradzi.

      Tak, kwestia oblężenia była dla basilissy czymś raczej odległym. Gdzieś tam walczyli żołnierze, pod mury podchodziły dziwaczne drewniane machiny. Brakowało świeżych ryb, były jakieś kłopoty z zaopatrzeniem w wodę… Tak przynajmniej mówiły jej dwórki, ale dowiadywały się o tym raczej ze słyszenia. Im samym nie brakowało niczego.

      Może poza rozrywką.

      Anna westchnęła, sięgnęła po pióro: tak, rozrywka była tym, czego zdecydowanie jej brakowało.

      Liczyła na to, że po przeprowadzce tutaj, do Konstantynopola, wszystko będzie inne. Że zazna życia na dworze tak, jak opisywały jej to szeptem płoniące się rumieńcem koleżanki, które przyjmowały u siebie podróżników z dalekich krain.

      Oczywiście, Miasto robiło ogromne wrażenie. Zaznała luksusu i przepychu, o jakim do tej pory mogła tylko śnić. Była przez wzgląd na pozycję męża niemalże świętością, a większość ludzi nie śmiała nawet na nią spojrzeć.

      Ale nadal nie spełniało to jej pragnień. I nawet życie małżeńskie okazało się… No cóż. Okazało się nie do końca tym, na co bardzo młoda i bardzo głodna życia basilissa Anna miała nadzieję.

      Umoczyła pióro w kałamarzu, skreśliła na karcie pierwsze słowa.

      Do mojej drogiej przyjaciółki i towarzyszki, Miry z dalekiej północy, piszę te ciepłe słowa. Mam nadzieję, że zdrowie już w pełni Ci dopisuje, zaś wspomnienie tamtych strasznych chwil zaciera się w Twojej pamięci. Słyszałam, że podobno znów uczestniczysz w walce wraz z innymi kobietami? To naprawdę niesamowite i koniecznie musisz mi o tym opowiedzieć. Liczę na to, że…

      Zawahała się. Nie mogła napisać tego otwarcie. Mirze ktoś będzie musiał to pismo przeczytać, bo ona sama nie znała jeszcze greki na tyle dobrze.

      W ogóle nie znała jej dobrze. Ani greki, ani manier, ani sztuki kulturalnej konwersacji.

      Natomiast było w niej coś, co basilissę Annę bardzo pociągało.

      Liczę na to, że opowiesz mi wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Pragnę dowiedzieć się wszystkiego, co tylko jest związane z Tobą, jako że uważam Twoje życie za wielce zajmujące i wręcz fascynujące. I uwierz mi, Przyjaciółko, że nierzadko gotowa byłabym się z Tobą…

      Było albo bywało w każdym razie. Annę ta kwestia nurtowała już od dawna: jak często bywało? Jak głęboko? I jak bardzo mogło bywać?

      …gotowa byłabym się z Tobą zamienić, aby poczuć, jak to jest – żyć Twoim życiem. Koniecznie przybądź do mnie w gości i porozmawiamy o wszystkim od serca. Twoja basilissa augusta etc., etc., Anna.

      Złożyła pergamin, podała służącemu do zalakowania i zaniesienia. Opadła na poduszki i przymknęła oczy. Uśmiechnęła się do własnych myśli.

      Tak, zdecydowanie Mira miała w sobie coś, co Anna również pragnęła mieć.

      I to coś nawet miało swoją nazwę.

      Szorstką, obcą, dziwnie brzmiącą, a mimo to fascynującą.

      – Zahred – szepnęła sama do siebie, lubieżnie smakując zgłoski.

      Β – beta

      czyli rozdział drugi

      Kiedy protospatharios Niketas wkroczył w eskorcie dwóch barbarzyńców do sali obrad, gwar rozmów najpierw zauważalnie ścichł, a potem umilkł zupełnie.

      Dostojnik obszedł dokoła stół powolnym, mierzonym krokiem, przymknięciem oczu bądź zdawkowym skinieniem dając temu czy owemu do zrozumienia: widzę was, panie, przyjmuję do wiadomości wasze istnienie i pozycję w Mieście.

      Przez ostatnie pół roku nauczył się już tych ludzi. Wiedział, jak ich czytać, w jaki sposób reagują i kiedy drgają na pierwszy rzut oka niewidoczne nici łączących ich porozumień, zależności, długów oraz koneksji rodzinnych.

      – Panowie. – Stanął przy swoim miejscu i rozłożył ręce, pokazując, żeby siadali. – Witam was pokornie. Rozpocznijmy nasze rozmowy i niech Bóg będzie nam przychylny.

      Urzędnicy i dygnitarze popatrzyli po sobie zdziwieni: dlaczego barbarzyńcy Niketasa nie udali się, jak było to przyjęte, do sąsiedniego pomieszczenia? Z jakiej racji stali za nim, w dodatku ubrani w pełne pancerze i pod bronią?

      Jeden z członków rady, zawiadujący zaopatrzeniem posterunków straży w olej do lamp, pan Proklus Stavrakios, podniósł się ze swego siedziska, skłonił na znak szacunku i zapytał:

      – Wasza najłaskawsza światłość