Deborah Harkness

Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3


Скачать книгу

na jej palce. Starannie owinął jej dłoń szmatką i przyłożył do niej lód. – Powinno być w porządku.

      – Nie wiedziałam, że potrafisz miotać wodne strzały. – Sarah spojrzała na mnie ostro. – Wszystko dobrze? Wyglądasz inaczej… jaśniejesz.

      – Nic mi nie jest. – Odsunęłam się od Matthew, próbując przyciągnąć do siebie strzępy czaru maskującego. Rozejrzałam się po kuchennej podłodze, szukając upuszczonych sznurków tkaczki, na wypadek gdyby było potrzebne jakieś dyskretne łatanie.

      – Co to jest? – Sarah chwyciła moją rękę i obróciła ją wnętrzem do góry.

      Gwałtownie zaczerpnęłam tchu.

      Środek każdego palca przecinał pas koloru: na małym brązowy, na serdecznym żółty, na środkowym jaskrawy niebieski. Na wskazującym czerwień płonęła niczym rana. Kolorowe linie łączyły się we wnętrzu dłoni i ciągnęły dalej do wzgórka splecionym, wielobarwnym sznurem. Tam powróz spotykał się z pasem zieleni biegnącym od kciuka, co zakrawało na ironię, zważywszy na los moich roślin domowych. Pięciokolorowy splot przemierzał niewielki dystans do nadgarstka i tam tworzył węzeł z pięciu zapętleń… pentagram.

      – Moje sznurki tkaczki. Są… we mnie. – Z niedowierzaniem spojrzałam na Matthew.

      Jednakże większość tkaczy używała dziewięciu sznurków, a nie pięciu. Obróciłam lewą dłoń i zobaczyłam na niej brakujące nici: czarną na kciuku, białą na małym palcu, złotą na serdecznym i srebrną na środkowym. Palec wskazujący nie był naznaczony żadnym kolorem. Sznurki wijące się do lewego nadgarstka tworzyły uroboros, krąg bez początku i bez końca, który wyglądał jak wąż z ogonem w paszczy. To było godło de Clermontów.

      – Czy Diana… migocze? – odezwała się Abby.

      Poruszyłam palcami, nadal wpatrując się w swoje ręce. Powietrze rozjaśniła eksplozja kolorowych pasm.

      – Co to było? – Oczy Sarah były okrągłe.

      – Nici, które wiążą światy i rządzą magią – wyjaśniłam.

      Corra wybrała akurat tę chwilę, żeby wrócić z polowania. Sfrunęła przez komin destylarni i wylądowała na mokrym stosie drewna. Natychmiast się z niego poderwała, kaszląc i kichając.

      – Czy to… smok? – wykrztusił Caleb.

      – Nie – odpowiedziała za mnie Sarah. – To pamiątka. Diana przywiozła ją z elżbietańskiej Anglii.

      – Corra nie jest pamiątką – wyszeptałam. – To moja pomocnica.

      Sarah prychnęła.

      – Czarownice nie mają pomocników.

      – Tkacze mają – powiedziałam. Matthew położył dłoń na moich plecach, dając mi wsparcie. – Lepiej wezwijcie Vivian. Muszę wam coś wyznać.

      * * *

      – Więc ten smok… – zaczęła Harrison z parującym kubkiem kawy w rękach.

      – Smok ognisty – podpowiedziałam.

      – Więc on…

      – Ona. Corra to samica.

      – …ona jest twoją pomocnicą? – dokończyła Vivian.

      – Tak. Corra się pojawiła, kiedy utkałam w Londynie swoje pierwsze zaklęcie.

      – Czy wszyscy pomocnicy są smokami ognistymi? – Abby poprawiła nogi na kanapie.

      Wszyscy siedzieliśmy w salonie wokół telewizora, z wyjątkiem Johna, który przespał spokojnie całe zamieszanie.

      – Nie. Moja nauczycielka pani Alsop, związana z powietrzem, miała sobowtóra, swój cień, bo pomocnicy przybierają postacie zgodne z predyspozycjami tkaczy. – Było to chyba najdłuższe zdanie, jakie kiedykolwiek wypowiedziałam na temat magii. I niezrozumiałe dla obecnych tu czarownic i czarownika, którzy nic nie wiedzieli o tkaczach. – Ja jestem związana z wodą i z ogniem – brnęłam dalej. – W przeciwieństwie do zwykłych smoków ogniste czują się równie swobodnie w morzu, jak w płomieniach.

      – I potrafią latać – dodała Vivian. – Smoki ogniste reprezentują trzy moce żywiołów.

      Sarah popatrzyła na nią ze zdumieniem.

      Przywódczyni covenu wzruszyła ramionami.

      – Mam stopień magistra literatury średniowiecznej. Dwunożne skrzydlate smoki – albo jak wolicie, smoki ogniste – były kiedyś powszechne w europejskiej mitologii i legendach.

      – Ale ty… jesteś moją księgową – wykrztusiła Sarah.

      Vivian uniosła brwi.

      – Masz pojęcie, ilu absolwentów filologii angielskiej jest księgowymi? – Spojrzała na mnie. – Potrafisz latać, Diano?

      – Tak – przyznałam się niechętnie. Umiejętność latania nie występowała często wśród czarownic. Była zbyt spektakularna i dlatego niepożądana, jeśli się chciało żyć spokojnie wśród ludzi.

      – Czy inni tkacze też tak migoczą? – spytała Abby, przekrzywiając głowę.

      – Nie wiem, czy są jacyś inni tkacze. Nie zostało ich wielu, nawet w szesnastym wieku. Pani Alsop była jedyną na Wyspach Brytyjskich po tym, jak stracono szkocką tkaczkę. Jeszcze jedna żyła w Pradze. I mój ojciec też był tkaczem. To się zdarza w rodzinach.

      – Stephen Proctor nie był tkaczem – stwierdziła cierpko Sarah. – Nigdy nie migotał i nie miał żadnego pomocnika. Twój ojciec był zwyczajnym czarownikiem.

      – Proctorowie od pokoleń nie wydali spośród siebie czarownika pierwszej klasy – potwierdziła przepraszającym tonem Vivian.

      – Większość tkaczy nie jest pierwszej klasy w niczym według tradycyjnych standardów. – Była to prawda nawet na poziomie genetycznym. Testy Matthew wykazały wiele sprzecznych markerów w mojej krwi. – Dlatego nigdy nie nabrałam wprawy w rzemiośle. Sarah potrafi każdego nauczyć rzucać czary, tylko nie mnie. Ja byłam katastrofą. – Zaśmiałam się niepewnie. – Tatuś mówił, że powinnam wpuszczać zaklęcia jednym uchem, drugim je wypuszczać, a potem tworzyć swoje.

      – Kiedy Stephen ci to powiedział? – Głos Sarah zabrzmiał jak trzask bicza.

      – W Londynie. Tatuś też był tam w tysiąc pięćset dziewięćdziesiątym pierwszym roku. Ostatecznie to po nim odziedziczyłam zdolność do podróżowania w czasie. – Mimo zapewnień Matthew, że nie muszę mówić ciotce wszystkiego od razu, tak właśnie się działo.

      – Widziałaś Rebeccę? – Oczy Sarah były szeroko otwarte.

      – Nie. Tylko tatę. – Zobaczenie ojca było takim samym nieoczekiwanym darem w czasie naszej podróży jak spotkanie z Philippe’em de Clermontem.

      – A niech mnie – wymamrotała Sarah.

      – Przez kilka dni w Londynie przebywało jednocześnie troje tkaczy. Mówiono o nas w mieście. – I nie tylko dlatego, że mój ojciec podsuwał Williamowi Szekspirowi zarysy intrygi i kwestie.

      Sarah otworzyła usta, żeby zadać następne pytanie, ale Vivian uniosła rękę, prosząc o ciszę.

      – Jeśli tkanie przekazuje się w rodzinach, dlaczego jest was tak niewielu? – zapytała.

      – Bo dawno temu inne czarownice postanowiły nas zniszczyć. – Zacisnęłam palce na ręczniku, który Matthew zarzucił mi na ramiona.

      – Pani Alsop mówiła, że mordowano całe rodziny, żeby żadne dziecko nie przekazało dalej swojego daru. – Matthew ucisnął napięte mięśnie mojego karku. – Ci, którzy przeżyli, zaczęli się ukrywać. Wojna, choroby i duża śmiertelność