na jej palce. Starannie owinął jej dłoń szmatką i przyłożył do niej lód. – Powinno być w porządku.
– Nie wiedziałam, że potrafisz miotać wodne strzały. – Sarah spojrzała na mnie ostro. – Wszystko dobrze? Wyglądasz inaczej… jaśniejesz.
– Nic mi nie jest. – Odsunęłam się od Matthew, próbując przyciągnąć do siebie strzępy czaru maskującego. Rozejrzałam się po kuchennej podłodze, szukając upuszczonych sznurków tkaczki, na wypadek gdyby było potrzebne jakieś dyskretne łatanie.
– Co to jest? – Sarah chwyciła moją rękę i obróciła ją wnętrzem do góry.
Gwałtownie zaczerpnęłam tchu.
Środek każdego palca przecinał pas koloru: na małym brązowy, na serdecznym żółty, na środkowym jaskrawy niebieski. Na wskazującym czerwień płonęła niczym rana. Kolorowe linie łączyły się we wnętrzu dłoni i ciągnęły dalej do wzgórka splecionym, wielobarwnym sznurem. Tam powróz spotykał się z pasem zieleni biegnącym od kciuka, co zakrawało na ironię, zważywszy na los moich roślin domowych. Pięciokolorowy splot przemierzał niewielki dystans do nadgarstka i tam tworzył węzeł z pięciu zapętleń… pentagram.
– Moje sznurki tkaczki. Są… we mnie. – Z niedowierzaniem spojrzałam na Matthew.
Jednakże większość tkaczy używała dziewięciu sznurków, a nie pięciu. Obróciłam lewą dłoń i zobaczyłam na niej brakujące nici: czarną na kciuku, białą na małym palcu, złotą na serdecznym i srebrną na środkowym. Palec wskazujący nie był naznaczony żadnym kolorem. Sznurki wijące się do lewego nadgarstka tworzyły uroboros, krąg bez początku i bez końca, który wyglądał jak wąż z ogonem w paszczy. To było godło de Clermontów.
– Czy Diana… migocze? – odezwała się Abby.
Poruszyłam palcami, nadal wpatrując się w swoje ręce. Powietrze rozjaśniła eksplozja kolorowych pasm.
– Co to było? – Oczy Sarah były okrągłe.
– Nici, które wiążą światy i rządzą magią – wyjaśniłam.
Corra wybrała akurat tę chwilę, żeby wrócić z polowania. Sfrunęła przez komin destylarni i wylądowała na mokrym stosie drewna. Natychmiast się z niego poderwała, kaszląc i kichając.
– Czy to… smok? – wykrztusił Caleb.
– Nie – odpowiedziała za mnie Sarah. – To pamiątka. Diana przywiozła ją z elżbietańskiej Anglii.
– Corra nie jest pamiątką – wyszeptałam. – To moja pomocnica.
Sarah prychnęła.
– Czarownice nie mają pomocników.
– Tkacze mają – powiedziałam. Matthew położył dłoń na moich plecach, dając mi wsparcie. – Lepiej wezwijcie Vivian. Muszę wam coś wyznać.
* * *
– Więc ten smok… – zaczęła Harrison z parującym kubkiem kawy w rękach.
– Smok ognisty – podpowiedziałam.
– Więc on…
– Ona. Corra to samica.
– …ona jest twoją pomocnicą? – dokończyła Vivian.
– Tak. Corra się pojawiła, kiedy utkałam w Londynie swoje pierwsze zaklęcie.
– Czy wszyscy pomocnicy są smokami ognistymi? – Abby poprawiła nogi na kanapie.
Wszyscy siedzieliśmy w salonie wokół telewizora, z wyjątkiem Johna, który przespał spokojnie całe zamieszanie.
– Nie. Moja nauczycielka pani Alsop, związana z powietrzem, miała sobowtóra, swój cień, bo pomocnicy przybierają postacie zgodne z predyspozycjami tkaczy. – Było to chyba najdłuższe zdanie, jakie kiedykolwiek wypowiedziałam na temat magii. I niezrozumiałe dla obecnych tu czarownic i czarownika, którzy nic nie wiedzieli o tkaczach. – Ja jestem związana z wodą i z ogniem – brnęłam dalej. – W przeciwieństwie do zwykłych smoków ogniste czują się równie swobodnie w morzu, jak w płomieniach.
– I potrafią latać – dodała Vivian. – Smoki ogniste reprezentują trzy moce żywiołów.
Sarah popatrzyła na nią ze zdumieniem.
Przywódczyni covenu wzruszyła ramionami.
– Mam stopień magistra literatury średniowiecznej. Dwunożne skrzydlate smoki – albo jak wolicie, smoki ogniste – były kiedyś powszechne w europejskiej mitologii i legendach.
– Ale ty… jesteś moją księgową – wykrztusiła Sarah.
Vivian uniosła brwi.
– Masz pojęcie, ilu absolwentów filologii angielskiej jest księgowymi? – Spojrzała na mnie. – Potrafisz latać, Diano?
– Tak – przyznałam się niechętnie. Umiejętność latania nie występowała często wśród czarownic. Była zbyt spektakularna i dlatego niepożądana, jeśli się chciało żyć spokojnie wśród ludzi.
– Czy inni tkacze też tak migoczą? – spytała Abby, przekrzywiając głowę.
– Nie wiem, czy są jacyś inni tkacze. Nie zostało ich wielu, nawet w szesnastym wieku. Pani Alsop była jedyną na Wyspach Brytyjskich po tym, jak stracono szkocką tkaczkę. Jeszcze jedna żyła w Pradze. I mój ojciec też był tkaczem. To się zdarza w rodzinach.
– Stephen Proctor nie był tkaczem – stwierdziła cierpko Sarah. – Nigdy nie migotał i nie miał żadnego pomocnika. Twój ojciec był zwyczajnym czarownikiem.
– Proctorowie od pokoleń nie wydali spośród siebie czarownika pierwszej klasy – potwierdziła przepraszającym tonem Vivian.
– Większość tkaczy nie jest pierwszej klasy w niczym według tradycyjnych standardów. – Była to prawda nawet na poziomie genetycznym. Testy Matthew wykazały wiele sprzecznych markerów w mojej krwi. – Dlatego nigdy nie nabrałam wprawy w rzemiośle. Sarah potrafi każdego nauczyć rzucać czary, tylko nie mnie. Ja byłam katastrofą. – Zaśmiałam się niepewnie. – Tatuś mówił, że powinnam wpuszczać zaklęcia jednym uchem, drugim je wypuszczać, a potem tworzyć swoje.
– Kiedy Stephen ci to powiedział? – Głos Sarah zabrzmiał jak trzask bicza.
– W Londynie. Tatuś też był tam w tysiąc pięćset dziewięćdziesiątym pierwszym roku. Ostatecznie to po nim odziedziczyłam zdolność do podróżowania w czasie. – Mimo zapewnień Matthew, że nie muszę mówić ciotce wszystkiego od razu, tak właśnie się działo.
– Widziałaś Rebeccę? – Oczy Sarah były szeroko otwarte.
– Nie. Tylko tatę. – Zobaczenie ojca było takim samym nieoczekiwanym darem w czasie naszej podróży jak spotkanie z Philippe’em de Clermontem.
– A niech mnie – wymamrotała Sarah.
– Przez kilka dni w Londynie przebywało jednocześnie troje tkaczy. Mówiono o nas w mieście. – I nie tylko dlatego, że mój ojciec podsuwał Williamowi Szekspirowi zarysy intrygi i kwestie.
Sarah otworzyła usta, żeby zadać następne pytanie, ale Vivian uniosła rękę, prosząc o ciszę.
– Jeśli tkanie przekazuje się w rodzinach, dlaczego jest was tak niewielu? – zapytała.
– Bo dawno temu inne czarownice postanowiły nas zniszczyć. – Zacisnęłam palce na ręczniku, który Matthew zarzucił mi na ramiona.
– Pani Alsop mówiła, że mordowano całe rodziny, żeby żadne dziecko nie przekazało dalej swojego daru. – Matthew ucisnął napięte mięśnie mojego karku. – Ci, którzy przeżyli, zaczęli się ukrywać. Wojna, choroby i duża śmiertelność