popatrz tam… Lyra nie miała ochoty patrzeć. Zamknęła oczy i wytarła twarz cienkim ręcznikiem.
– Trudno, będziesz musiała ją włożyć taką, jaka jest. Nie ma czasu na prasowanie. Na Boga, dziewczyno, tylko spójrz na swoje kolana, są w opłakanym stanie…
– Na nic nie będę patrzeć – mruknęła Lyra.
Pani Lonsdale plasnęła ją po nodze.
– Myj się! – poleciła srogim tonem. – Masz zmyć cały ten brud!
– Ale po co? – spytała w końcu Lyra. – Nigdy nie myję kolan, i tak nikt ich nie ogląda. Po co ta cała szopka? Wcale nie interesuje cię Roger, tak jak nie interesował szefa kuchni. Tylko ja się nim…
Drugi klaps, w drugą nogę.
– Dość tych bzdur. Jestem z Parslowów, tak samo jak ojciec Rogera. Chłopak jest moim krewniakiem, o czym pewnie nie wiedziałaś, bo nigdy o to nie zapytałaś. Nigdy nawet nie przyszło ci to do głowy. Więc nie drażnij mnie gadaniem bzdur o tym, jak to niby nie troszczę się o Rogera. Bóg mi świadkiem, że nawet o ciebie się troszczę, mimo że dajesz mi ku temu niewiele powodów i nigdy nie dziękujesz.
Pani Lonsdale złapała flanelową szmatkę i zaczęła z całej siły trzeć kolana Lyry, aż zrobiły się różowe i obolałe – ale czyste.
– Robimy to dlatego, że masz usiąść do kolacji z mistrzem i jego gośćmi. Modlę się do Boga, żebyś umiała się zachować. Nie odzywaj się niepytana, bądź grzeczna i spokojna, uśmiechaj się miło i nie waż się odpowiadać „bo ja wiem?”, kiedy ktoś cię o coś zapyta.
Nałożyła na chude ciało Lyry najbardziej odświętną sukienkę, obciągnęła ją, z kłębu wstążek w szufladzie wyciągnęła czerwoną i grubą szczotką rozczesała dziewczynce włosy.
– Gdyby mi wcześniej powiedzieli, mogłabym porządnie umyć ci głowę, a tak… Nie wygląda to najlepiej, ale dopóki nikt się nie będzie z bliska przyglądał… Gotowe. Wstać. Gdzie twoje eleganckie lakierki?
Pięć minut później Lyra pukała do drzwi prywatnej rezydencji mistrza – okazałego, choć raczej posępnego domu, który od przodu przytykał do Czworoboku Yaxleya, od tyłu zaś do ogrodu bibliotecznego. Pantalaimon, który z uprzejmości zmienił się w gronostaja, ocierał się o jej nogi.
Drzwi otworzył Cousins, osobisty służący mistrza i odwieczny wróg Lyry. Oboje zdawali sobie sprawę, że chwilowo obowiązuje ich rozejm.
– Pani Lonsdale mnie przysłała – wyjaśniła Lyra.
– A tak, istotnie. – Cousins odsunął się, przepuszczając ją w drzwiach. – Mistrz jest w salonie.
Zaprowadził Lyrę do dużego pokoju, którego okna wychodziły na ogród przy bibliotece. Wnętrze było jeszcze skąpane w ostatnich promieniach zachodzącego słońca, padających przez lukę pomiędzy biblioteką i Wieżą Palmera i rozświetlających kolekcję obrazów i smętnych sreber mistrza, a także twarze obecnych w pokoju gości. Lyra natychmiast zrozumiała, dlaczego nie mogli zasiąść do kolacji w auli: trzech z gości było kobietami.
– Ach, to ty, Lyro – odezwał się mistrz. – Ogromnie się cieszę, że przyszłaś. Cousins, podasz coś bezalkoholowego do picia? Lady Hannah, pani chyba nie miała jeszcze okazji poznać Lyry… To bratanica lorda Asriela.
Starsza, siwowłosa lady Hannah Relf była przełożoną jednego z żeńskich kolegiów. Jej dajmon miał postać marmozety. Lyra uścisnęła podaną jej dłoń najuprzejmiej, jak umiała, po czym została przedstawiona reszcie gości. Podobnie jak lady Hannah byli akademikami z innych kolegiów i podobnie jak ona nie wzbudzili większego zainteresowania Lyry.
Mistrz przeszedł do ostatniego z gości.
– Pani Coulter – powiedział – oto nasza Lyra. Lyro, podejdź i przywitaj się z panią Coulter.
– Witaj, Lyro – powiedziała pani Coulter.
Była młoda i piękna. Lśniące czarne włosy okalały jej policzki. Jej dajmon był małpką o złotej sierści.
4
Alethiometr
– Mam nadzieję, że przy kolacji usiądziesz obok mnie – powiedziała pani Coulter, robiąc Lyrze miejsce na sofie. – Nie jestem przyzwyczajona do takich luksusów, będziesz musiała mi pokazać, kiedy używać których sztućców.
– Jest pani akademiczką? – zapytała Lyra.
Do akademików płci żeńskiej miała stosunek lekceważący, typowy dla mieszkanki Kolegium Jordana. Owszem, takie osobniki istniały, nie można ich było jednak traktować poważniej niż zwierzęta, które w przebraniu występują na teatralnej scenie. Jednakże pani Coulter wyglądała zupełnie inaczej niż wszystkie akademiczki, jakie Lyra widziała do tej pory, a już z całą pewnością w niczym nie przypominała dwóch poważnych starszych dam, którego tego wieczora również gościły u mistrza. Prawdę powiedziawszy, zadając to pytanie, Lyra spodziewała się usłyszeć odpowiedź przeczącą, ponieważ bez reszty dała się uwieść urokowi osobistemu pani Coulter. Prawie nie potrafiła oderwać od niej oczu.
– Niezupełnie – odparła pani Coulter. – Zatrudnia mnie kolegium lady Hannah, ale najczęściej pracuję poza Oksfordem. Opowiedz mi o sobie, Lyro. Od dziecka mieszkasz w Kolegium Jordana?
W pięć minut Lyra streściła jej całe swoje życie półdzikiego dziecka: opowiedziała o swoich ulubionych drogach prowadzących po dachach, o bitwie o Glinki, o tym, jak kiedyś z Rogerem złapali i upiekli gawrona, o planach uprowadzenia gipskiej łodzi i pożeglowania do Abingdon i tak dalej. Rozejrzawszy się ukradkiem i zniżywszy głos, przyznała się nawet do psikusa, którego spłatali z Rogerem znalezionym w krypcie czaszkom.
– I te duchy do mnie przyszły, do mojej sypialni! Nie miały głów, więc nie mogły mówić, tylko tak jakby gulgotały, ale ja doskonale wiedziałam, czego ode mnie chcą, więc rano od razu pobiegłam do krypty i odłożyłam medaliony na swoje miejsca. Gdybym tego nie zrobiła, pewnie by mnie zabiły.
– Rozumiem, że niestraszne ci niebezpieczeństwo? – podsumowała z podziwem pani Coulter.
Przez ten czas podano już kolację. Nadzieje pani Coulter się ziściły: usiadły z Lyrą obok siebie. Lyra całkowicie zignorowała siedzącego po jej drugiej stronie bibliotekarza i cały posiłek przegadała z nowo poznaną sąsiadką przy stole.
Kiedy po kolacji panie udały się na kawę, lady Hannah zagadnęła:
– Powiedz mi, Lyro… Zostaniesz posłana do szkoły?
– Bo ja… – Lyra ugryzła się w język. – Nie wiem – odparła. – Raczej nie – dodała na wszelki wypadek. – Nie chciałabym nikomu sprawiać kłopotów – ciągnęła obłudnie. – Ani przysparzać wydatków. Chyba najlepiej jest tak jak teraz, kiedy mieszkam w kolegium i korzystam z łaskawości tutejszych akademików, którzy w wolnych chwilach mogą mnie edukować. Ponieważ i tak są na miejscu, nie trzeba im za to płacić.
– A czy twój stryj, lord Asriel, ma wobec ciebie jakieś plany? – zainteresowała się druga kobieta, akademiczka z kolegium tej pierwszej.
– Tak przypuszczam – przytaknęła Lyra. – Nie sądzę jednak, żeby myślał o posyłaniu mnie do szkół. Raczej zabierze mnie ze sobą na następną wyprawę na północ.
– Pamiętam, jak mi o tym wspominał – wtrąciła pani Coulter.
Lyrę zamurowało. Dwie rozmawiające z nią damy wyprostowały się leciutko, mimo że ich dajmony – dobrze wychowane albo zwyczajnie niemrawe – tylko spojrzały po sobie leniwie.
– Poznaliśmy się w Królewskim Instytucie Arktycznym – ciągnęła