Phillip Pulman

Zorza polarna


Скачать книгу

dawnych akademików. Posępni brodacze w długich togach spoglądali na nią z powagą i dezaprobatą.

      – Jak myślisz, o czym tu rozmawiają? – zapytała Lyra, a właściwie zamierzała zapytać, bo zanim dokończyła pytanie, usłyszała dobiegające zza drzwi głosy.

      – Za fotel! – szepnął naglącym tonem Pantalaimon. – Szybko!

      Lyra w okamgnieniu zeskoczyła z fotela i przykucnęła za jego oparciem. Nie była to najlepsza kryjówka – fotel stał na samym środku pokoju i jeżeli Lyra nie będzie siedzieć jak mysz pod miotłą…

      Drzwi się otworzyły i oświetlenie pomieszczenia uległo zmianie – jeden z wchodzących przyniósł lampę i postawił ją na kredensie. Lyra widziała jego nogi odziane w ciemnozielone spodnie i wyglansowane czarne buty. Ktoś ze służby.

      – Czy lord Asriel już przybył? – zadudnił czyjś bas.

      To był głos mistrza. Wstrzymując oddech, Lyra patrzyła, jak dajmon służącego (pies; dajmony służby najczęściej przybierały postać psów) wbiega do pokoju i kładzie się u jego stóp, a chwilę później zobaczyła także stopy mistrza, obute w te same co zawsze sfatygowane czarne półbuty.

      – Nie, mistrzu – odparł majordom. – Nie ma też żadnych nowin z aeroportu.

      – Spodziewam się, że kiedy się zjawi, będzie głodny. Zaprowadź go prosto do auli, dobrze?

      – Tak zrobię, mistrzu.

      – Dekantowałeś dla niego ten wyjątkowy tokaj?

      – Tak, mistrzu, rocznik tysiąc osiemset dziewięćdziesiąty ósmy, zgodnie z pańskim poleceniem. Pamiętam, że jego lordowska mość ma do niego szczególne upodobanie.

      – Doskonale. A teraz zostaw mnie samego.

      – Będzie pan potrzebował lampy, mistrzu?

      – Tak, ją też zostaw. Potem, podczas kolacji, zajrzysz tu i przytniesz knot.

      Majordom skłonił się lekko i wyszedł. Jego dajmon posłusznie potruchtał za nim. Ze swojej nie najlepszej kryjówki Lyra śledziła ruchy mistrza, który podszedł do ogromnej dębowej szafy w kącie, zdjął z wieszaka togę i założył ją z mozołem. Dawniej dysponował niepospolitą siłą, dziś jednak był już po siedemdziesiątce i jego ruchy stały się sztywne i powolne. Jego dajmon – kruk – odczekał do momentu, gdy mistrz się odzieje, po czym sfrunął ze szczytu szafy wprost na jego prawe ramię, jak na dobrze znajomą grzędę.

      Lyra zdawała sobie sprawę, że Pantalaimon się denerwuje, nie wydał jednak żadnego dźwięku. Ona sama odczuwała po prostu przyjemną ekscytację. Zapowiedziany przez mistrza gość, lord Asriel, był jej stryjem i budził w niej jednocześnie wielki lęk i wcale nie mniejszy podziw. Powiadano, że jest zamieszany w politykę na szczytach władzy, a także że uczestniczy w tajnych wyprawach odkrywczych i walczy w wojnach toczonych w odległych krainach. Zawsze zjawiał się bez zapowiedzi i potrafił być bardzo srogi. Gdyby zdybał Lyrę w palarni, zostałaby surowo ukarana. Uznała jednak, że może z tym żyć.

      Scena, której stała się świadkiem chwilę później, zmieniła wszystko.

      Mistrz wyjął z kieszeni złożony arkusik papieru i położył go na stole. Następnie wyciągnął korek z karafki zawierającej intensywnie złocisty płyn, rozłożył arkusik, wsypał zeń do naczynia strużkę białego proszku, a potem zmiął papier w dłoni i cisnął go w ogień. Wyjętym z kieszeni ołówkiem zamieszał wino, aż proszek całkowicie się rozpuścił, po czym na powrót zakorkował karafkę.

      Jego dajmon skrzeknął krótko. Mistrz odpowiedział coś półgłosem, powiódł dookoła chmurnym spojrzeniem półprzymkniętych oczu i wyszedł tymi samymi drzwiami, przez które przed chwilą wszedł.

      – Widziałeś to, Pan? – spytała szeptem Lyra.

      – Oczywiście, że widziałem! A teraz się pośpiesz, zanim przyjdzie kamerdyner!

      Ledwie wybrzmiały te słowa, z drugiego końca auli dobiegł dźwięk dzwonka.

      – To dzwonek kamerdynera – powiedziała Lyra. – Myślałam, że będziemy mieli więcej czasu.

      Pantalaimon szybko podfrunął do drzwi i równie szybko wrócił.

      – Kamerdyner już tu idzie – oznajmił – a drugimi drzwiami się nie wymkniesz…

      Drugie drzwi – te, przez które wszedł i wyszedł mistrz – prowadziły do uczęszczanego korytarza łączącego bibliotekę z klubem akademików. O tej porze roiło się tam od mężczyzn przywdziewających przed kolacją togi albo w pośpiechu porzucających w klubie dokumenty i aktówki, by już bez nich udać się do auli. Lyra zamierzała wyjść tą samą drogą, którą tu trafiła. Liczyła na to, że do przybycia kamerdynera zostało jeszcze kilka minut.

      I gdyby nie zobaczyła, jak mistrz dosypuje tajemniczego proszku do wina, teraz zaryzykowałaby zapewne gniew kamerdynera albo żywiła nadzieję, że przemknie niezauważona w tłumie na korytarzu. Jednakże zdezorientowana sceną, której była świadkiem, przez chwilę nie wiedziała, co robić.

      Ciężkie kroki zadudniły na podwyższeniu w auli: to kamerdyner szedł sprawdzić, czy palarnia jest gotowa na przyjęcie akademików, którzy po kolacji przyjdą tu rozkoszować się makiem i winem. Lyra rzuciła się w stronę dębowej szafy, otworzyła ją, wskoczyła do środka i przymknęła od wewnątrz drzwi w tej samej chwili, gdy kamerdyner wszedł do pokoju. Nie martwiła się o Pantalaimona: ściany w palarni miały ciemny, posępny odcień, a poza tym zawsze mógł przecież wpełznąć pod fotel.

      Usłyszała wysilony, świszczący oddech kamerdynera i przez szparę w niedomkniętych drzwiach patrzyła, jak poprawia umieszczone na stojaku fajki i krytycznym spojrzeniem obrzuca karafki i kieliszki. Przygładził palcami włosy nad uszami i powiedział coś do swojego dajmona. Jak każdy służący, miał dajmona-psa, ale ponieważ był nie byle jakim służącym, jego pies również był nieprzeciętny: czujny rudy seter rozglądał się i węszył podejrzliwie, jakby instynktownie wyczuwał obecność intruza. Na szczęście nie podszedł do szafy, co Lyra przyjęła z ogromną ulgą. Bała się kamerdynera. W przeszłości dwa razy ją zbił.

      Usłyszała cichutki szept. Najwidoczniej Pantalaimon wcisnął się za nią do szafy.

      – Teraz będziemy musieli tu zostać. Dlaczego mnie nie posłuchałaś?

      Lyra odczekała z odpowiedzią, aż kamerdyner sobie poszedł. Do jego obowiązków należało nadzorowanie pracy kelnerów przy głównym stole, a ona słyszała, że akademicy już gromadzą się w auli. Dobiegał stamtąd szmer rozmów i szuranie stóp.

      – Bardzo dobrze zrobiłam – odparła szeptem. – Gdybym cię posłuchała, nie zobaczylibyśmy, jak mistrz wsypuje truciznę do wina. Pan, to był ten tokaj, o który mistrz wcześniej pytał majordoma! Chcą otruć lorda Asriela!

      – Przecież nawet nie wiesz, czy to trucizna.

      – Ależ oczywiście, że tak! Zapomniałeś już, że kazał majordomowi wyjść, zanim to zrobił? Gdyby to była nieszkodliwa substancja, nie przejąłby się obecnością świadka. Poza tym ja po prostu wiem, że coś się szykuje. To jakaś sprawa polityczna, służący od kilku dni o tym gadają. Możemy zapobiec morderstwu, Pan!

      – W życiu nie słyszałem gorszych bzdur – odparował krótko Pantalaimon. – Jak zamierzasz wytrzymać cztery godziny bez ruchu w takiej ciasnej szafie? Wyjrzę na korytarz, powiem ci, kiedy będziesz mogła wyjść.

      Sfrunął z ramienia Lyry, która ujrzała jego mały cień na tle pionowej kreski światła w szczelinie drzwi.

      – Nie warto, Pan – powiedziała. – Zostanę. Jest tu jakaś druga toga albo coś w tym rodzaju. Rozścielę ją na dnie, umoszczę sobie gniazdko… Muszę, po prostu muszę zobaczyć, co oni