Phillip Pulman

Zorza polarna


Скачать книгу

lorda Asriela zapadła cisza, chwilę później zaś dały się słyszeć pełne niedowierzania westchnienia.

      – Ale jak…

      – Z pewnością…

      – Niemożliwe, żeby…

      – Panowie! – Kapelan podniósł głos. – Pozwólmy lordowi Asrielowi wyłuszczyć sprawę do końca.

      – To Proch – powtórzył Asriel. – Zapisał się na płytce pod postacią światła, ponieważ jego drobinki oddziałują na tę nową emulsję w podobny sposób, jak fotony na azotan srebra. Przetestowanie tej emulsji było jednym z celów mojej ekspedycji. Jak panowie widzicie, mężczyzna jest doskonale widoczny. Spójrzcie teraz na sylwetkę po jego lewej stronie.

      I wskazał niewyraźny kształt mniejszej postaci.

      – Myślałem, że to jego dajmon – przyznał inspektor.

      – Nie. Podczas rejestracji fotogramu dajmon spoczywał owinięty wokół jego szyi pod postacią węża. Ta rozmazana postać to dziecko.

      – Separowane? – spytał ktoś. Sądząc po tym, jak zawiesił głos, poniewczasie zdał sobie sprawę, że nie powinien był tego mówić.

      W palarni zapadła cisza, jak makiem zasiał.

      – Nie – odparł spokojnym tonem lord Asriel. – Kompletne. Zważywszy na naturę Prochu, to właśnie jest najciekawsze, czyż nie?

      Przez kilka sekund nikt się nie odzywał, a potem znów rozległ się głos kapelana:

      – Ach… – westchnął jak człowiek spragniony, który napiwszy się do syta, odstawia kieliszek i wypuszcza z płuc długo wstrzymywany oddech. – Strugi Prochu…

      – …opadają z nieba i oblewają go w podobny sposób, jak mogłaby to robić spływająca z góry poświata. Będziecie panowie mogli do woli oglądać i analizować to przezrocze, zostawię je do waszej dyspozycji. Na razie chciałem tylko zademonstrować działanie nowej emulsji. Teraz zaś chciałbym wam pokazać następny obraz.

      Lord Asriel ponownie zmienił slajd. Kolejne przezrocze przedstawiało również scenę zarejestrowaną w nocy, tym razem jednak była to noc bezksiężycowa. Widoczne na pierwszym planie niewielkie skupisko namiotów rysowało się niewyraźnie na tle odległego horyzontu, obok było widać sanie i niechlujny stos drewnianych skrzynek, ale to, co najciekawsze, rozgrywało się na niebie. Świetlne strumienie i welony zwieszały się zeń jak firany podpięte do niewidzialnych haków na wysokości setek mil i falujące w podmuchach jakiegoś trudnego do wyobrażenia wiatru.

      – Co to jest? – zabrzmiał głos rektora.

      – Aurora.

      – Piękny fotogram – przyznał profesor palmerski. – Jeden z najlepszych, jakie widziałem.

      – Proszę wybaczyć, że o to pytam – wtrącił drżącym głosem stary kantor – ale jeśli nawet kiedyś wiedziałem, czym jest aurora, to musiałem o tym zapomnieć. Czy to tak zwana zorza polarna?

      – Owszem. Ma wiele imion. To, co tu widzimy, to strumienie naładowanych cząstek i promieniowanie słoneczne o ogromnej energii. Same w sobie są one niewidoczne, ale w kontakcie z atmosferą wywołują takie właśnie świetliste zjawisko. Gdybym miał więcej czasu, kazałbym pokolorować to przezrocze, abyście mogli panowie docenić jego barwy: dominuje jasna zieleń i róż, z nutą szkarłatu u dołu tej przypominającej firankę formacji. To fotogram zarejestrowany na tradycyjnej emulsji. Spójrzcie teraz panowie na obraz uzyskany za pomocą tej nowej, ulepszonej.

      Lord Asriel wyjął slajd z latarni. Do uszu Lyry dobiegł ściszony głos mistrza:

      – Jeżeli będzie parł do głosowania, możemy się powołać na klauzulę rezydencji. Z ostatnich pięćdziesięciu dwóch tygodni aż przez trzydzieści nie było go w kolegium.

      – Kapelana już przeciągnął na swoją stronę… – zauważył półgłosem bibliotekarz.

      Lord Asriel wstawił kolejny slajd do projektora, przedstawiający tę samą scenę co przed momentem z tą tylko różnicą, że – podobnie jak w wypadku pierwszej pary przezroczy – wiele szczegółów widocznych w zwykłym świetle uległo przygaszeniu. Zbladły również podniebne draperie. Za to w samym środku zorzy, wysoko ponad surowym krajobrazem, Lyra dostrzegła jakiś lity obiekt. Przycisnęła twarz do szpary w drzwiach, żeby lepiej widzieć. Akademicy siedzący bliżej ekranu również pochylili się w skupieniu. Zadziwienie Lyry jeszcze wzrosło, gdy rozpoznała na niebie – niemożliwy do pomylenia z czymkolwiek innym – zarys miasta: wieże, kopuły, mury, domy i ulice zawieszone w powietrzu! Z zachwytu prawie zaparło jej dech w piersi.

      – To wygląda jak… miasto – orzekł stypendysta cassingtoński.

      – W rzeczy samej – zgodził się z nim lord Asriel.

      – Miasto w innym świecie, jak się domyślam? – spytał dziekan z nieskrywaną wzgardą w głosie.

      Lord Asriel udał, że go nie słyszy. Podekscytowani akademicy wyraźnie się ożywili, jakby przez całe lata musieli pisać o jednorożcach, nigdy nie widząc ich na oczy, a teraz ktoś nagle sprezentował im świeżo schwytany żywy okaz.

      – To by potwierdzało teorię Barnarda–Stokesa – wtrącił profesor palmerski. – Mam rację?

      – To właśnie chciałbym ustalić – odparł lord Asriel.

      Kiedy tak stał obok rozświetlonego ekranu, Lyra widziała wyraźnie jego ciemne oczy utkwione w akademikach wpatrzonych w przezrocze i – tuż obok – zielone ślepia jego dajmona. Prawie wszystkie czcigodne osobistości w palarni wyciągały szyje, ich okulary lśniły odbitym światłem. Tylko mistrz z bibliotekarzem siedzieli wygodnie rozparci w fotelach, nachyliwszy się ku sobie.

      – Wspomniał pan o poszukiwaniu śladów ekspedycji Grummana – przypomniał kapelan. – Czy doktor Grumman również badał to zjawisko?

      – Tak przypuszczam. Domyślam się także, że zdołał zgromadzić sporo informacji na ten temat. Nie będzie mógł jednak podzielić się z nami swoją wiedzą, ponieważ nie żyje.

      – To niemożliwe! – wykrzyknął kapelan.

      – Przykro mi, ale mam dowody na poparcie swoich słów.

      Zebranych w palarni gości przeszedł dreszcz zgrozy i podniecenia, gdy na wydane przez Asriela polecenie dwaj lub trzej najmłodsi akademicy przenieśli ogromną skrzynię na środek pomieszczenia. On sam wyjął ostatnie przezrocze z projektora, po czym stanąwszy w teatralnej plamie światła, pochylił się nad skrzynią i podważył jej wieko. Jęknęły wyciągane z wilgotnego drewna gwoździe.

      Mistrz wstał, żeby lepiej widzieć, i zasłonił widok Lyrze. Usłyszała głos stryja:

      – Jak zapewne panowie pamiętacie, minęło osiemnaście miesięcy, odkąd o ekspedycji Grummana słuch wszelki zaginął. Akademia Niemiecka wysłała go na daleką północ z zadaniem poczynienia pewnych obserwacji astronomicznych po dotarciu na biegun magnetyczny. Podczas tej wyprawy Grumman odkrył niezwykłe zjawisko, które przed chwilą panom zaprezentowałem. Do tej pory domniemywano, że doszło do jakiegoś wypadku i jego ciało po dziś dzień spoczywa w lodowej szczelinie. Tymczasem fakty są takie, że żadnego wypadku nie było.

      – Co pan tam ma? – zainteresował się dziekan. – Czy to pojemnik próżniowy?

      Lord Asriel nie odpowiedział od razu. Lyra usłyszała szczęk metalowych zatrzasków i syk powietrza gwałtownie wypełniającego puste naczynie, a potem zapadła cisza – która jednak nie trwała długo, bo już po chwili wybuchło zamieszanie: jęki zgrozy, głośne protesty, gniewne pokrzykiwania.

      – Ale co…

      – …nie przypomina człowieka…

      – …co mu się