Phillip Pulman

Zorza polarna


Скачать книгу

od niego orientuje się w wydarzeniach rozgrywających się w palarni.

      Ukłonił się i wyszedł. Lyra patrzyła, jak stryj nalewa sobie kawy, wypija ją jednym haustem, bierze dolewkę i już spokojniej zaczyna sączyć drugą filiżankę. Była ogromnie przejęta. Skrzynie z okazami? Latarnia projekcyjna? Co miał tak ważnego i pilnego do pokazania akademikom?

      Lord Asriel wstał i odwrócił się plecami do kominka. Widząc go w pełnej okazałości, Lyra wprost nie mogła się nadziwić temu, jak bardzo jego postać kontrastuje z sylwetką pulchnego majordoma albo zgarbionych, ospałych akademików. Wysoki i barczysty Asriel miał posępną twarz o niezłomnym wyrazie i oczy, w których tlił się płomień dzikiej uciechy. Razem składały się na oblicze władcze i niepokorne, którego właściciel z pewnością nie oczekiwał politowania ani pobłażliwości. Poruszał się z determinacją i zwinnością dzikiego zwierzęcia, a w takim pokoju jak ten w szczególny sposób przypominał drapieżnika zamkniętego w zbyt małej klatce.

      W tej chwili po jego twarzy było widać, że zaabsorbowany błądzi myślami gdzieś daleko. Jego dajmon przysunął się bliżej i oparł mu łeb o biodro. Lord zmierzył go nieprzeniknionym spojrzeniem, po czym odwrócił się i podszedł do stołu. Lyra ze zgrozą patrzyła, jak odkorkowuje karafkę i napełnia kieliszek tokajem.

      – Nie!

      Cichy okrzyk sam wyrwał jej się z piersi. Lord Asriel usłyszał go i okręcił się na pięcie.

      – Kto tu jest?

      Lyra nie mogła się powstrzymać. Wypadła z szafy, rzuciła się na stryja i wytrąciła mu kieliszek z ręki. Wino chlapnęło na skraj stołu i na dywan, kieliszek roztrzaskał się na podłodze.

      Lord Asriel złapał ją za przegub dłoni i mocno go wykręcił.

      – Lyra! Co ty wyrabiasz, u licha?!

      – Puść mnie, to ci powiem!

      – Prędzej ci rękę złamię. Jak śmiesz tu przychodzić?

      – Właśnie ocaliłam ci życie!

      Na chwilę znieruchomieli: dziewczynka skrzywiona w grymasie bólu i powstrzymująca głośniejszy jęk i górujący nad nią mężczyzna, posępny jak burzowa chmura.

      – Co powiedziałaś? – zapytał lord Asriel, zniżając głos.

      – To wino jest zatrute – wymamrotała Lyra przez zaciśnięte zęby. – Widziałam, jak mistrz dosypywał do niego jakiegoś proszku.

      Lord Asriel ją puścił. Osunęła się na podłogę, a podenerwowany Pantalaimon zatrzepotał skrzydełkami i przysiadł jej na ramieniu. Stryj spoglądał na nią z góry, z trudem powściągając gniew. Nie miała ochoty patrzeć mu w oczy.

      – Chciałam tylko zobaczyć, jak wygląda palarnia – wyjaśniła. – Wiem, że nie powinnam tu przychodzić, ale miałam zamiar się zmyć, zanim ktokolwiek się zjawi. Tylko że wtedy przyszedł mistrz i znalazłam się w potrzasku. Musiałam się schować, szafa była jedyną kryjówką. Widziałam, jak wsypuje coś do wina. Gdybym nie…

      Rozległo się pukanie do drzwi.

      – To pewnie portier – domyślił się lord Asriel. – Wracaj do szafy. Jeżeli usłyszę choćby najcichszy szmer, pożałujesz, że jeszcze żyjesz.

      Lyra czym prędzej czmychnęła do szafy. Ledwie zdążyła przymknąć za sobą drzwi, gdy lord Asriel zawołał:

      – Wejść!

      Jego przewidywania okazały się słuszne. Przybył portier.

      – Tutaj, mój panie? – spytał z powątpiewaniem starszy mężczyzna, przystanąwszy w drzwiach palarni. Za jego plecami Lyra dostrzegła krawędź sporej drewnianej skrzyni.

      – Tak, Shuter – przytaknął lord Asriel. – Wnieś je i postaw obok stołu.

      Lyra odprężyła się nieco i dopiero teraz pozwoliła sobie odczuć rwanie w barku i nadgarstku. Gdyby należała do dziewcząt płaczliwych, mogłaby się rozpłakać z bólu, a tak tylko zacisnęła zęby i delikatnie rozruszała obolałą rękę.

      Rozległ się brzęk tłuczonego szkła i gulgotanie rozlanej cieczy.

      – Do diabła, Shuter, ależ z ciebie niezgrabiasz! Spójrz tylko, co narobiłeś!

      Lyra ledwo, ledwo widziała, co się wydarzyło: stryj zrzucił karafkę ze stołu, ale zrobił to w taki sposób, że mogło się wydawać, że to portier ją strącił. Staruszek ostrożnie postawił skrzynię na podłodze i zaczął przepraszać:

      – Ogromnie mi przykro, mój panie… Chyba niepotrzebnie tak się przysunąłem, nie wiedziałem, że stoję tak blisko…

      – Znajdź jakąś szmatę i posprzątaj. Pośpiesz się, zanim wino wsiąknie w dywan!

      Portier i jego młody pomocnik pośpiesznie wyszli. Lord Asriel podszedł do szafy i odezwał się półgłosem:

      – Skoro już tu jesteś, możesz się przynajmniej na coś przydać. Obserwuj uważnie mistrza, kiedy już przyjdzie. Jeżeli powiesz mi później coś ciekawego na jego temat, pomogę ci uniknąć kłopotów poważniejszych niż te, w które już się wpakowałaś. Rozumiesz?

      – Tak, stryju.

      – Jeśli zdradzisz się jakimś dźwiękiem, nie licz na moją pomoc. Będziesz zdana wyłącznie na siebie.

      Po tych słowach odsunął się i stanął – jak poprzednio – tyłem do kominka. Wrócił portier. Przyniósł miotłę i szufelkę do zmiecenia szkła oraz szmatę i miskę, żeby zebrać wino z podłogi.

      – Jeszcze raz najpokorniej błagam o wybaczenie, mój panie. Doprawdy nie wiem, jak mam…

      – Po prostu posprzątaj.

      Kiedy Shuter zaczął wycierać rozlane wino, dało się słyszeć pukanie do drzwi i do palarni wszedł majordom w towarzystwie osobistego służącego lorda Asriela, mężczyzny imieniem Thorold. We dwóch nieśli ciężką skrzynię z polerowanego drewna, opatrzoną mosiężnymi uchwytami. Na widok uwijającego się portiera stanęli jak wryci.

      – Tak – odezwał się lord Asriel. – To był tokaj. Wielka szkoda. Czy to latarnia, o którą prosiłem? Thoroldzie, postaw ją obok szafy, z łaski swojej. Ekran rozłoży się pod przeciwległą ścianą.

      Lyra zdała sobie sprawę, że dzięki temu przez szparę w drzwiach będzie mogła obserwować ekran i wyświetlane na nim przezrocza. Przyszło jej do głowy, że – być może – stryj celowo tak to właśnie zaplanował.

      – Widzisz? – szepnęła do swojego dajmona, korzystając z faktu, że szelest rozwijanego przez służącego sztywnego płóciennego ekranu zagłuszał jej słowa. – Warto było tu przyjść.

      – Może tak – przytaknął ozięble Pantalaimon cichutkim głosem ćmy. – A może nie.

      Lord Asriel stał przed kominkiem i, dopijając resztki kawy, ponurym wzrokiem śledził poczynania Thorolda, który otworzył pudło z latarnią, sprawdził, czy jest w niej dość oliwy, i zdjął pokrywę obiektywu.

      – Oliwy na pewno wystarczy, mój panie – zapewnił. – Czy mam posłać po technika do obsługi latarni?

      – Nie trzeba, sam się tym zajmę. Dziękuję, Thoroldzie. Wren? Kolacja już się skończyła?

      – Prawie, mój panie – odparł majordom. – Jeżeli dobrze zrozumiałem pana Cawsona, po jej zakończeniu mistrz i jego goście przeniosą się tutaj tym śpieszniej, że wiedzą już o pańskim przybyciu. Czy mam zabrać tacę po kawie?

      – Tak, zabierz ją.

      – Jak pan sobie życzy.

      Majordom skłonił się lekko, wziął tacę i wyszedł. Thorold poszedł w jego ślady.