Phillip Pulman

Zorza polarna


Скачать книгу

które potem tu wiesza, żeby czasem się w nie przebierać… Pan? Naprawdę myślisz, że to nie była trucizna?

      – Myślę, że była. Tak samo jak ty. Ale poza tym myślę, że to nie nasza sprawa i że byłoby to największe głupstwo ze wszystkich głupstw w twoim życiu, gdybyś postanowiła się wtrącić w rzecz, która wcale nas nie dotyczy.

      – Nie żartuj sobie, nie mogę tak po prostu siedzieć tu i patrzeć, jak podają mu truciznę!

      – To idź gdzie indziej.

      – Jesteś tchórzem, Pan.

      – Niewątpliwie. Mogę zapytać, co zamierzasz? Chcesz wyskoczyć z szafy i wytrącić mu kieliszek z drżącej dłoni? Co właściwie miałaś na myśli?

      – Niczego nie miałam na myśli i dobrze o tym wiesz – odcięła się Lyra – ale po tym, jak zobaczyłam, co robi mistrz, nie mam już wyboru. Chyba wiesz, czym jest sumienie, prawda? Jak mogłabym sobie stąd pójść, siedzieć w bibliotece czy gdziekolwiek indziej i kręcić młynka palcami, wiedząc, co ma się tu wydarzyć? Czegoś takiego z pewnością nie miałam na myśli.

      – Od początku to planowałaś – stwierdził po chwili dajmon. – Chciałaś się tu ukryć i ich podglądać. Dlaczego wcześniej nie zdałem sobie z tego sprawy?

      – Dobrze, przyznaję, taki właśnie miałam plan. Wszyscy wiedzą, że oni coś knują, odprawiają jakieś rytuały albo coś… Chciałam się po prostu dowiedzieć, co to takiego.

      – Ale to nie jest nasza sprawa! Jeżeli chcą mieć swoje małe tajemnice, powinnaś po prostu unieść się honorem i im na to pozwolić. Takie ukrywanie się i szpiegowanie to dziecinada.

      – Wiedziałam, że tak powiesz. A teraz przestań mnie zadręczać.

      Jakiś czas przesiedzieli w milczeniu: Lyra w niezbyt wygodnej pozycji na twardym dnie szafy, a Pantalaimon na jednej z tog na wieszaku, w słusznym oburzeniu poruszając czułkami, które chwilowo posiadał. Lyra miała mętlik w głowie. Chętnie podzieliłaby się z dajmonem dręczącymi ją sprzecznymi myślami, ale też miała swoją dumę. Być może powinna sobie to wszystko poukładać bez jego pomocy.

      Naczelne miejsce wśród targających nią emocji zajmował strach. Nie bała się jednak o siebie – dostatecznie często pakowała się w przeróżne tarapaty, żeby oswoić takie lęki. Tym razem obawiała się o los lorda Asriela i martwiła się tym, co tu się właściwie działo. Stryj rzadko odwiedzał kolegium, a skoro postanowił zjawić się tu właśnie teraz, w okresie wyjątkowego politycznego wzburzenia, to raczej nie przybywał po to, żeby po prostu pojeść, popić i zapalić fajkę w towarzystwie starych kompanów. Wiedziała, że – podobnie jak mistrz – należy do Rady Gabinetowej, specjalnego ciała doradczego powołanego przy premierze, więc jego wizyta mogła się jakoś wiązać z tym faktem. Sęk w tym, że spotkania Rady odbywały się w pałacu, a nie w palarni Kolegium Jordana.

      Do tego dochodziły plotki powtarzane szeptem wśród służby. Ponoć Tatarzy najechali Moskwę i napierali na północ, w kierunku Sankt Petersburga, skąd mogliby zapanować nad całym akwenem Morza Bałtyckiego, a z czasem wyprawić się na Europę Zachodnią. A lord Asriel był przecież niedawno na dalekiej północy. Kiedy ostatnim razem go widziała, przygotowywał się do ekspedycji do Laponii…

      – Pan? – zagadnęła szeptem.

      – Tak?

      – Myślisz, że dojdzie do wojny?

      – Na razie nie. Lord Asriel nie przyjeżdżałby do nas na kolację, gdyby za tydzień albo dwa miała wybuchnąć wojna.

      – Też tak pomyślałam… A później?

      – Ćśśś! Ktoś idzie!

      Lyra usiadła prosto i przytknęła oko do szpary w drzwiach: to majordom przyszedł, żeby zgodnie z poleceniem mistrza przyciąć knot w lampie. Klub i biblioteka miały oświetlenie jantaryczne, w palarni zaś na życzenie akademików zachowano stare lampy naftowe, dające łagodniejsze światło, i tak miało zostać przynajmniej do końca życia mistrza.

      Majordom skrócił knot, dołożył jeszcze jedno polano do kominka, po czym, nadstawiwszy przez chwilę ucha przy drzwiach prowadzących do auli, poczęstował się garścią ziela z przybornika.

      Zamknął pojemnik z zielem… i aż podskoczył nerwowo, gdy klamka drugich drzwi poruszyła się pod naporem czyjejś dłoni. Lyra ledwie zdołała pohamować śmiech. Majordom pośpiesznie wepchnął ziele do kieszeni i odwrócił się do niespodziewanego gościa.

      – Lord Asriel! – powiedział.

      Zaskoczoną Lyrę przeszedł lodowaty dreszcz. Ze swojego punktu obserwacyjnego nie widziała przybysza i z najwyższym trudem powstrzymała się od przesunięcia w dogodniejsze miejsce.

      – Dobry wieczór, Wren – powiedział lord Asriel. Lyra zawsze słuchała jego chropawego głosu z mieszaniną przyjemności i lęku. – Spóźniłem się na kolację. Poczekam tutaj.

      Majordom był wyraźnie zakłopotany. Goście mieli wstęp do palarni wyłącznie na osobiste zaproszenie mistrza i lord Asriel doskonale o tym wiedział, ale majordom, którego uwagi nie uszło spojrzenie lorda znacząco spoczywające na jego wypchanej kieszeni, postanowił nie protestować.

      – Mam poinformować mistrza o pańskim przybyciu?

      – Nie zawadzi. I podaj mi kawę.

      – Służę uprzejmie.

      Majordom ukłonił się i pośpiesznie wyszedł wraz z nieodstępującym go na krok dajmonem. Lord Asriel podszedł do kominka, przeciągnął się i ziewnął jak lew. Miał na sobie podróżny strój.

      Na widok stryja Lyra – jak zwykle – przypomniała sobie z całą wyrazistością, jak wielkim lękiem ją napawa. Teraz nie mogło być już mowy o tym, żeby niepostrzeżenie wymknęła się z pokoju. Nie pozostało jej nic innego, jak siedzieć cicho i mieć nadzieję.

      Śnieżna pantera, dajmon lorda Asriela, stanęła za jego plecami.

      – Chcesz tutaj urządzić projekcję? – zapytała.

      – Tak. Będzie z tym mniej zamieszania niż w audytorium. Będą też chcieli obejrzeć okazy. Zaraz poślę po portiera. To dla nas ciężki czas, Stelmario.

      – Powinieneś odpocząć.

      Lord Asriel rozsiadł się wygodnie na jednym z foteli. Lyra nie widziała już jego twarzy.

      – Wiem, wiem. Powinienem się też przebrać. Istnieje zapewne jakaś reguła z ich pradawnej etykiety, w myśl której mogą nałożyć na mnie karę tuzina butelek za przyjście tutaj w niewłaściwym stroju. Poza tym powinienem przespać ze trzy doby bez przerwy. Co nie zmienia jednak faktu, że…

      Rozległo się pukanie do drzwi i do palarni wszedł majordom ze srebrną tacą, na której niósł dzbanek z kawą i filiżankę.

      – Dziękuję, Wren – powiedział lord Asriel. – Dobrze widzę? To tokaj na stole?

      – Mistrz kazał go dekantować specjalnie dla pana. Z rocznika dziewięćdziesiąt osiem zostały już tylko trzy tuziny butelek.

      – Wszystko, co dobre, przemija. Postaw tacę tutaj, blisko mnie. Aha, jeszcze jedno. Bądź tak miły i każ przynieść tu dwie skrzynie, które zostawiłem na portierni, dobrze?

      – Tutaj, mój panie?

      – Tak, tutaj. Poza tym będzie mi potrzebny ekran i latarnia projekcyjna, także tutaj, w palarni.

      Majordom nie zdołał powstrzymać się od otwarcia ust w grymasie zaskoczenia, udało mu się jednak ugryźć w język i pohamować pytania lub protesty.

      – Zapominasz się, Wren – dodał lord Asriel. – Nie kwestionuj moich poleceń, tylko po prostu je wykonuj.

      – Jak