pszczół, ani ludzi.
Nie jesteśmy lepsi od innych cywilizacji.
Nie jesteśmy w stanie ich zrozumieć, bo nasz poziom wiedzy jest dramatycznie mniejszy i bardziej ograniczony. To dlatego, że w naszym świecie ludzie skoncentrowali się na zarabianiu pieniędzy i gromadzeniu przedmiotów, jednocześnie wytwarzając coraz więcej śmieciowych towarów, które mają na chwilę zaspokoić apetyt, a na dłuższą metę uzależniają emocjonalnie i fizycznie.
A kiedy jesteś w taki sposób uzależniony, twój umysł przestaje myśleć o innych sprawach, zajmuje się tylko znalezieniem tego, co ma zaspokoić twój kompulsywny głód.
Żyjemy w świecie, gdzie ludzie patrzą, ale przestali widzieć. Słuchają, ale przestali pojmować. Myślą gotowymi schematami, które zakodowała w nich szkoła. I przez cały czas noszą w sobie głębokie podświadome przekonanie, że jesteśmy lepsi.
Nie jesteśmy.
Chcemy myśleć, że jesteśmy, żeby się poczuć bezpiecznie. Żeby nie mieć dojmującego poczucia straty. Żeby nie dręczyć się poczuciem winy albo żalu.
To dlatego tak łatwo i obficie rzucamy słowami „prymitywny”, „dawne ludy”, „pierwotne wierzenia”, „zbieracko-łowieckie”, a porównując je z punktu widzenia maszyn, dodajemy lekceważące „słabo rozwinięte” albo „rozkwit i upadek”, co od razu sugeruje, że cokolwiek tam istniało, właściwie nie jest warte naszej uwagi, bo i tak było z góry skazane na ruinę jako gorsze i niedoskonałe.
Ale powiem ci coś.
Myślę, że te dawne cywilizacje miały dużo większą znajomość spraw naprawdę ważnych. Rozwijały wiedzę w dziedzinach, o jakich my możemy dzisiaj tylko marzyć. A ich religie animistyczne wcale nie były prymitywne, a wprost przeciwnie – opierały się na realnie istniejących zależnościach i zjawiskach świata naturalnego, który kieruje całym życiem na naszej planecie.
Rozdział 12
Wiem, wszystko wydaje się być takie, jak nas nauczono, że jest. Kiedy widzisz coś znajomego, włącza ci się dawno zapamiętana formułka albo definicja, i właściwie nie ma potrzeby, żeby kwestionować to, co zostało ci przekazane.
Ale zdarzają się takie sytuacje, które są kompletnie różne od wszystkiego, czego doświadczyłeś wcześniej. Nagle masz wrażenie, że musisz się od nowa nauczyć życia, bo wszystko co wiesz, przestaje ci wystarczać do zrozumienia i wytłumaczenia sobie pewnych spraw.
Tak właśnie było ze mną.
Kiedy zaczęłam podróżować, mój świat nagle zmienił się tak radykalnie, że musiałam uczyć się go na nowo. Na początku usiłowałam jeszcze trzymać się kurczowo wszystkiego co wiem, bo wydawało mi się, że przecież gdybym się tego wyrzekła, zostałabym z dręczącą pustką.
Dlatego najpierw uparcie usiłowałam dostosować świat i ludzi do moich przekonań. I pozornie wydawało się, że to jest możliwe. Ale prędzej lub później życie podskakiwało jak dziki, swobodny mustang, a ja spadałam na twarz i uważałam, że to jest bardzo niesprawiedliwe. Boli, zmusza mnie do wysiłku, zasypuje mnie pytaniami, na które nie jestem w stanie znaleźć dobrych odpowiedzi.
Aż pewnego dnia było mi tak ciężko, tak trudno i tak rozpaczliwie, że musiałam się poddać. Szłam przez dżunglę w lodowatym deszczu, który padał od wielu dni.
Czy wiesz jak to jest maszerować przez splątaną gęstwinę roślin z plecakiem i w mokrym ubraniu? W mokrych butach puchną ci poobcierane stopy, na których skóra wygląda tak, jakbyś właśnie wyszedł z kąpieli. Mokra bielizna przy każdym ruchu ociera się o ciało i żłobi w nim coraz głębsze, coraz bardziej czerwone i coraz bardziej bolesne otarcia. Masz gorączkę i niezagojone rany na nogach, ale idziesz. Bo nie ma innej opcji.
Idziesz przez kilka godzin. Przerwa. Odpoczynek. Zjadasz rozmiękłego krakersa. Pijesz trochę zimnej wody o ohydnym smaku kropli jodyny. I idziesz dalej. Utykając na bardziej bolącą nogę, nie powstrzymując łez, które płyną po policzkach mieszając się z kroplami deszczu. Idziesz dalej.
Idziesz dalej.
Po południu przewodnicy stają, więc zrzucasz plecak, padasz na mokrą ziemię. Gdybyś był tam sam, już dawno zginąłbyś z głodu, chłodu i samotności, zaatakowany przez drapieżniki albo własną rozpacz.
Na szczęście nie jestem sama.
Indianie rozpalają w deszczu ogień. Cudem znajdują w mokrej dżungli takie drewno, które płonie w ognisku. Przynoszą liście palm. Budują szałas. Robią z patyków prostą konstrukcję nad ogniskiem, na której wieszają garnek. Gotują wodę. Zupę. Przynoszą kawałek wędzonego węża.
– Jedz – mówią do mnie.
Jem. Czuję jak wraca płomyk nadziei.
I czuję, że wszystko, co do tej pory wiedziałam o świecie, to kłamstwo.
Ci, którzy mają najmniej, w rzeczywistości mają najwięcej.
Ci, którzy mieli być „prymitywni” są najbardziej rozwinięci.
A ci, o których z politowaniem mówi się, że są tacy „biedni”, w gruncie rzeczy są prawdziwymi bogaczami.
Obudziłam się z długiego snu.
Otworzyłam oczy.
I dopiero wtedy zaczęłam widzieć jaka jest prawda.
Prymitywny jest ten, kto ogląda pornografię w Internecie i kupuje brukowca, żeby dowiedzieć się kto kogo i w jaki sposób zarąbał siekierą.
Biedny jest ten, kto mimo posiadania wielkiej liczby przedmiotów nie potrafi się nimi cieszyć.
Głupi jest ten, kto produkuje masowo trującą żywność, powoduje w ten sposób epidemie śmiertelnych chorób, ale wciąż z zadowoleniem przelicza pieniądze, jakie na tym zyskał.
Prymitywna cywilizacja to taka, która oferuje masowo i tanio śmieciowe pożywienie dla ciała i umysłu, bo wyżej stawia pieniądze niż zdrowie i życie swoich własnych obywateli.
Prymitywna cywilizacja to taka, która wyśmiewa się z innych cywilizacji, bo nie jest w stanie ich zrozumieć.
Bogaty jest ten, kto jest wdzięczny za to, co już ma. Bo szczęściem nie jest fakt posiadania wielkiej ilości rzeczy, ale umiejętność i możliwość ich wykorzystania.
Mądry jest ten, kto rozumie przyrodę i jest w stanie współgrać z jej rytmem, ucząc się jak najlepiej wykorzystać to, co ma do zaoferowania, czerpać z jej owoców, bogactw i siły, a jednocześnie dbać o to, żeby nie naruszyć jej równowagi.
Szczęśliwy i spełniony jest ten, kto przez całe życie rozwija swoją inteligencję, siłę ciała i wewnętrzną moc, bo dzięki temu jest w stanie osiągać cele, jakie sobie wyznaczy.
Siedziałam w mokrej dżungli pod dachem z liści palmowych i czułam się jak dziecko.
Wszystko, czego nauczyłam się wcześniej w szkole, było mi nie tylko kompletnie zbędne, ale i blokowało umiejętność postrzegania i rozumienia tego, co dzieje się na świecie.
Ogrzałam się przy ogniu, zjadłam gorący posiłek, położyłam się w hamaku rozwieszonym między dwoma ołówkowymi drzewami i nagle mnie olśniło, że ja ze wszystkimi fajnymi latarkami, scyzorykami, butami, ubraniami i aparatami fotograficznymi nie wiem nic o życiu. I w ogóle nie umiem żyć.
Moje życie skończyłoby się podczas tamtej wyprawy, gdyby nie pomoc Indian. Mogłabym tylko położyć się w deszczu na ziemi w mokrej pelerynie przeciwdeszczowej, mokrym ubraniu, mokrych butach