Jacek Piekara

Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety


Скачать книгу

– odparłem, przyglądając się uważnie twarzy Ludmiły.

      – Ano też sądzę, że wóz – zgodził się po chwili Andrzej, również wpatrzony w księżną i śledzący jej reakcje na błagania klęczącego mężczyzny.

      Ludmiła zbliżyła się do kupca, a ten zasypał jej but pocałunkami, tym razem gadając coś bardzo szybko i bardzo radośnie. Dwaj jego towarzysze również unieśli głowy i wyrzucali z siebie pokorne podziękowania, lecz nie zostali zaszczyceni łaską ucałowania książęcej stopy. Księżna odwróciła się i odeszła w stronę głównego wejścia.

      Idąc, spojrzała w naszym kierunku.

      – Koniec widowiska – obwieściła. – Wy dwaj, do mnie!

      Kupcy pełzli przez podworzec w ślad za nią, a ja patrzyłem, jak ich przepięknie uszyte, kosztujące krocie sobolowe futra pokrywają się warstwą błocka i nasiąkają wodnistą breją. Kiedy Ludmiła przekroczyła próg, oni zostali na zewnątrz, nadal jeden przez drugiego wyśpiewując dziękczynne i pochwalne peany. Zbliżył się żołnierz, ten, który ich okładał kijem, a wtedy najstarszy z mężczyzn sięgnął za pazuchę i obdarował go monetą. Dostrzegłem błysk złota.

      – Dlaczego mu płacą? – zapytałem zdziwiony. – Przecież wcale nie bił ich słabo…

      – Bił mocno, ale uczciwie, bo w sam środek pleców – wyjaśnił Andrzej. – A mógł celować w głowę czy choćby w dłonie. – Wzruszył ramionami. – Przecież lepiej mieć siniaki na plecach niż połamane palce… No chodźmy, chodźmy, pewnie zjemy posiłek z księżną. – Zaczął iść szybkim krokiem w stronę wejścia.

      – Dlaczego posiłek?

      – Księżna po wychłostaniu kogoś zawsze jest głodna i łaskawa – odparł.

      Pozwolono nam wejść do komnat jednak dopiero dużo, dużo później, bo księżnej wcześniej przyniesiono balię z gorącą wodą i dopiero kiedy Ludmiła się wypluskała, uznała, że może poświęcić nam uwagę. W czasie kąpieli wezwała starego kanclerza, który siedział u niej co najmniej pół godziny, a potem wyszedł z jej pokoju z mocno zafrasowaną miną i nie tylko nie poświęcił nam uwagi, ale nawet nie obdarował nas przelotnym spojrzeniem.

      – Niedobrze – mruknął Andrzej.

      – Księżna zła?

      Pokręcił głową.

      – Skoro Makary jest zmartwiony, to znaczy, że księżna wymyśliła coś, co nikomu na pewno się nie spodoba.

      Wreszcie kiedy nas wpuszczono, zastaliśmy księżną siedzącą na fotelu, odzianą tylko w długą jasną suknię. Ludmiła włosy miała wilgotne i rozpuszczone, sięgające za łopatki, a dwie dworki ostrożnie je rozczesywały. W komnacie było ciepło, niemal gorąco, bo po pierwsze, dzień był raczej letni niż zimowy, a po drugie, w kominku rozpalono mocno buzujący ogień.

      – Jak podobało ci się widowisko, inkwizytorze?

      – Wasza Wysokość ma bardzo pewną rękę – pochwaliłem.

      Zaśmiała się i spojrzała na mnie życzliwie.

      – Wiesz, jakie jest wśród sług porzekadło, którego celem jest okazanie lekceważenia własnemu panu?

      – Nie mam pojęcia, Wasza Książęca Mość.

      – Powiedz mu. – Spojrzała na Andrzeja.

      – „Chłostał tak, że nawet nie zabolało” – odparł szybko mój towarzysz.

      – Ano właśnie. Ruski lud rozumie tylko knut… – skwitowała i po wymowie poznałem, że najwyraźniej zacytowała jakąś miejscową sentencję. – Tak, tak, możesz tłumaczyć, możesz wyjaśniać, możesz użyć tej waszej – pstryknęła zgrabnie palcami – o, retoryki… Nic z tego. Posłuchają, głowami pokiwają, obiecają, co zechcesz, a i tak na koniec zrobią wszystko po swojemu. Ale jak skórę jednemu i drugiemu solidnie wygarbujesz, wtedy wykonają co do literki, co kazałeś. Taki nasz lud jest, taki był i taki zawsze będzie…

      – Odi profanum vulgus et arceo – powiedziałem.

      – Kto to napisał?

      – Horacy, Wasza Wysokość.

      – Horacy – powtórzyła, lecz nie poznałem, czy wcześniej słyszała to imię, czy też było dla niej nowością. – Może i miał rację ów Horacy jako filozof, ale jak rządzić krajem, trzymając się z dala od motłochu? – westchnęła. – Nie da się i już!

      Odchyliła głowę i przymrużyła oczy. Dworka rozczesywała jej włosy delikatnymi, posuwistymi ruchami.

      – Ale nie z motłochem mam teraz kłopoty – stwierdziła Ludmiła. – Tylko z kimś, kogo Andrzej zna, a ty, inkwizytorze, nigdy o nim nie słyszałeś. Książę Aleksander Lwowicz – syknęła.

      I wtedy jej twarz zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jakby z czaszki zdarto przyjazną, uśmiechniętą maskę, by obnażyć to, co kryło się pod nią. Gniew i odrazę.

      – Książę – dodała po chwili z pogardą, tak jakby słowo to było nie tylko wyjątkowo podłe, lecz również nieprzyzwoite. – Też mi coś. – Wzruszyła na koniec ramionami.

      – Kto to? – spytałem bezdźwięcznie, ale wyraźnie poruszając ustami.

      Andrzej tylko pokręcił głową na znak, by teraz o nic go nie pytać. Jednak nieoczekiwanie to Ludmiła zwróciła się w moją stronę.

      – Aleksander Lwowicz Kamieński – oznajmiła spokojnym już tonem. – Syn uszlachconego kupca. Buntownik i czarcie nasienie.

      – Czemu nazywają go księciem? – zapytałem.

      – Książę Dymitr ofiarował mu tytuł kniazia – pospieszył z wyjaśnieniem Andrzej. – I takiego człowieka można z grzeczności nazywać księciem, choć z prawdziwymi książętami krwi niewiele on ma wspólnego.

      – Kupcy dają nam swoją pracę i swoje złoto, a my w zamian ofiarujemy im tytuły, które nic nas nie kosztują – uśmiechnęła się Ludmiła. – A ty, Mordimerze, z jakiego pochodzisz stanu? – Jej twarz znowu stała się łagodna.

      I księżna chyba była naprawdę ciekawa mojej odpowiedzi.

      – Inkwizytorzy nie zwracają uwagi na ród ani na przeszłość – odparłem. – Bycie inkwizytorem w Cesarstwie oznacza więcej niż bycie hrabią, baronem czy księciem. Ale jeśli Wasza Książęca Mość chce wiedzieć, w jakiej wychowałem się rodzinie, to była to bogata, naprawdę bogata rodzina mieszczańska z Koblencji.

      – Była?

      – Spotkało nas nieszczęście i straciliśmy cały majątek – odparłem. – Święte Officjum dało mi nie tylko nowe życie i nowe imię, ale co najważniejsze: wielki cel w tym nowym życiu.

      – Widzisz, Andrzeju, oto człowiek prawdziwej wiary – stwierdziła poważnie Ludmiła. – Niestety, Kamieński również ma w życiu swój cel, a tym celem jest stworzenie wolnej republiki kupieckiej.

      – Coś takiego. – Pokręciłem głową. – Bardzo ambitne zamierzenie, jeśli wolno mi wyrazić swoje zdanie.

      – Zważywszy, że wiąże się ze zwycięstwem nie tylko nade mną, lecz nad Nowogrodem i Moskwą, naprawdę trzeba przyznać, że jest to, jak powiedziałeś, ambitne zamierzenie – prychnęła Ludmiła. – Kamieński mówi: po co mamy oddawać nasze zyski i płacić podatki na bezsensowne wojny toczone przez książąt, skoro możemy założyć własne państwo i z samego handlu żyć w niewidzianym nigdzie na świecie dostatku – kontynuowała.

      Pokiwałem