Jacek Piekara

Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety


Скачать книгу

– Pokiwałem głową. – Od tego wszystko się zaczynało: że ludziom nie brakowało jedzenia.

      – I czarne żyto o wiele lepiej przechowywać niż jakiekolwiek inne zboże – dodał jeszcze Andrzej. – Tylko trzeba pilnować przed myszami i szczurami, bo bardzo na nie są łase.

      – No dobrze, a oprócz bajd o sprzedaniu duszy diabłu to ktoś ma jakiekolwiek pojęcie, dlaczego temu Izjasławowi udaje się co roku dobry plon, a innym na świecie podobna sztuka nie wychodzi?

      Mój towarzysz wzruszył ramionami.

      – Jak dla mnie zaprzedanie diabłu całkiem nieźle tłumaczy całą sprawę. Bo skoro to jest czarcie zboże, to i czart może się nim w szczególny sposób opiekować.

      – Musi być coś w ziemi – powiedziałem w zamyśleniu. – Musiał obsadzić czarnym żytem jakiś szczególny rodzaj gleby, który tak bardzo odpowiada tej roślinie.

      W najdalszych, najdzikszych częściach Rusi czarne żyto było jedynym zbożem potrafiącym przetrwać krótkie lata i długie, mroźne zimy. Przy swoich wielu strasznych i śmiercionośnych wadach miało jedną niezwykłą cechę. Mogło wyrosnąć nawet na kompletnym ugorze i było niemal całkowicie odporne na mróz. Dojrzałe, niezniszczone kłosy można było ścinać nawet znad śniegu albo kiedy stały zanurzone w lodowatej wodzie. Jedynie silny grad, przewlekła susza czy ogień mogły zniszczyć tę dziwną, nadzwyczajnie odporną roślinę. W naszym błogosławionym Cesarstwie zboże to uznawano za wynalazek diabła, a jego uprawy zakazano pod karą śmierci. Zresztą nie było u nas szczególnej potrzeby, by siać ową szatańską roślinę, skoro klimat mieliśmy zazwyczaj łagodny i mogliśmy zbierać plony nienaznaczone czarcim piętnem. W Cesarstwie bajano, że czarne żyto narodziło się, kiedy Szatan, zstępując na ziemię, nadepnął na jego nasiona bosą stopą. Inni znowu bzdurzyli, iż po zdobyciu Rzymu przez Chrystusa i Jego armię krew bluzgająca z ran pokonanego cesarza Tyberiusza splugawiła zboże, którego ziarna porwał wiatr i zaniósł w najdalsze krańce świata. Dlatego też czarne żyto w Cesarstwie nazywano czasem „plugastwem Tyberiusza”.

      A ja pamiętałem rozmowę, jaką prowadziłem z uczonym inkwizytorem Barnabą Biberem, kiedy jadąc z Nowogrodu do Peczory, po raz pierwszy ujrzeliśmy gigantyczne pole czarnego żyta, przypominające niezwykłą, smolistoczarną, falującą rzekę, której ani końca, ani początku nie było widać.

      „Dlaczego Rusini nie boją się uprawiać tego zboża?” – zapytałem wtedy.

      „Boją się” – odparł mój towarzysz. „Ale głód przezwycięża trwogę. Na północy, w Księstwie Peczorskim, to jest jedyna jadalna roślina, którą można bez trudu uprawiać”.

      „Uodpornili się na jej szkodliwe działanie?”

      „Co to, to nie. Nie wiem, czy podobna odporność jest w ogóle możliwa. Czarne żyto jest nieprzewidywalne. Jednego roku rodzi soczyste, słodkie ziarna w wielkich, nabrzmiałych kłosach, innego zaś suche i gorzkie, choć nadal jadalne, jeszcze kiedy indziej nie wyrasta nic poza pustym kłosem”.

      Potem Biber dodał jeszcze, że czasami zjedzenie nasion czarnego żyta wywołuje piekielne wizje i obłęd charakteryzujący się tym, iż jego ofiara nabiera niezwykłej siły fizycznej, odporności na ból oraz przepełnia ją żądza zadawania cierpienia i śmierci innym żywym istotom.

      „Rusini jednak świetnie radzą sobie z tą klątwą” – tłumaczył mi dalej towarzysz ówczesnej wędrówki. „Kiedy kłosy dojrzewają, wybierają spośród swoich człowieka, by ich popróbował. Jeżeli nie zachoruje, wiedzą, że będą bezpieczni, a wybraniec w nagrodę nie musi pracować przez resztę roku, gdyż uważają, że przyniósł wszystkim wielkie szczęście. Lecz jeśli ów zachoruje, wtedy palą uprawę do żywej ziemi, a wybrańca zabijają i tną na kawałeczki. Szczątki rozrzucają po całym polu i spryskują ziemię krwią. Wierzą, że tak przeprowadzona ofiara przebłaga Czarnego Boga. Czasami też zabijają całą rodzinę owego człowieka, no ale to już zależy od decyzji kapłanów… Raz jest tak, raz inaczej…”

      „Czarnego Boga?” – zdumiałem się wtedy.

      I wytłumaczono mi, że czarne żyto od zawsze było tak ważne dla Rusinów, iż stworzyli w swych wierzeniach boga zajmującego się tylko i wyłącznie tym zbożem. A wierzyli, że narodził się on z obciętego paznokcia dużego palca u stopy Jezusa Chrystusa.

      Tak, tak, mili moi, Ruś to była barbaria i dzicz tak wypełniona plugawymi herezjami, jak łachmany żebraka wypełnione są pluskwami i wszami. Czasami zdarzało mi się już o tym zapominać, ale nadzwyczajnie szybko z powrotem sobie przypominałem.

      – Wierzycie w Czarnego Boga? – zapytałem Andrzeja obojętnym tonem, gdyż sprawy wierzeń były na tyle delikatne, iż nie chciałem nadawać głosowi nuty lekceważenia.

      – W Czarnego Boga? – prychnął i spojrzał na mnie z politowaniem. – Czy ja wam wyglądam na jakiegoś prostego chłopa wierzącego w byle bajdy?

      Cóż, Andrzej na pewno nie był tępym wieśniakiem. Był solidnie wyedukowanym młodzieńcem, władającym biegle łaciną, lecz również czytającym lektury, których znajomością powinien się chlubić każdy miłośnik antycznej sztuki i antycznej filozofii.

      – Boże broń – zastrzegłem. – Opowiadano mi o Czarnym Bogu i dlatego pytam.

      Skrzywił się.

      – To, że Izjasławowi tak wspaniale się wiedzie, nie jest zasługą żadnego boga, czy to czarnego, czy białego, czy tęczowego, ale sprawką czarów – stwierdził z przekonaniem. – O tym dużo wszyscy mówią. – Znaczącym gestem uniósł palec.

      – O czym?

      – Że w zamian za dobre plony ludzie Izjasława składają ofiary demonom lub samemu Szatanowi. Najlepiej z dzieci, bo krew niewinna najbardziej się podoba wszelkiemu plugastwu.

      Skinąłem głową.

      – Ofiary dokonywane z ludzi, by zapewnić dobry urodzaj i dobrą pogodę, to był kiedyś częsty obyczaj na świecie. Uczono nas o tym w przesławnej Akademii Inkwizytorium. Ale wiecie, czego nas jeszcze uczono? – Spojrzałem na niego.

      – No?

      – Że te krwawe ofiary nie miały tak naprawdę żadnego znaczenia dla plonów czy pogody. Były wymysłem mającym uspokoić plemię lub wieś. Miały zapewnić ludzi, że zrobili wszystko, co zrobić należało, i że nie są winni złemu losowi, który ich spotyka.

      – Tu jest Ruś, inkwizytorze – odparł Andrzej pobłażliwym tonem. – A na ruskie pytania nie odpowiedzą ani twoje mądre cudzoziemskie księgi, ani twoi mądrzy cudzoziemscy nauczyciele. – Słowo „mądrzy” zaakcentował tak, bym nie miał wątpliwości, co tak naprawdę sądzi o moich księgach i moich nauczycielach.

      – Kto więc odpowie na ruskie pytania?

      – Doświadczenie – odparł. – Pobędziecie tu dłużej, to może zrozumiecie. A może i nie. – Wzruszył ramionami. – Bo przecież nie wiadomo, ile jeszcze pożyjecie.

      To akurat była szczera prawda, gdyż nikt nie mógł przewidzieć, kiedy Pan powoła go do swej Światłości lub zdecyduje się zrzucić go do kotłów z wrzącą siarką. Szczęśliwi ci, którzy na dzień śmierci zdołali się odpowiednio przygotować i mogli wkraczać w bramy Raju z podniesionym czołem, śpiewając „hosanna!”. Bo przecież między innymi właśnie dlatego modliliśmy się: „od nagłej śmierci uchowaj nas, Panie”.

      – A wiecie, co czytałem? – ożywił się nagle. – Że kiedy wieszano cesarza Tyberiusza, to z jego parszywego, zgniłego nasienia, którym wytrysnął w czasie ostatnich konwulsji, narodziło się czarne żyto. Ciekawe, co?

      – Tyberiusza nie powieszono – odparłem pobłażliwie. – Nasz Pan własnoręcznie raczył go przebić mieczem. Chociaż inni mówią, że Tyberiusza ścięto