a drugą trzymałem na jej piersi, spod której serce próbowało się wydostać z raptownym i głośnym łomotem. Natasza uśmiechała się leniwie z przymkniętymi oczami, wreszcie westchnęła i podniosła na mnie wzrok.
– Musisz do niej iść – oznajmiła ze smutkiem. – Im wcześniej, tym lepiej.
– Wiem – odparłem.
Bo skoro postanowiłem wziąć na siebie przykry i niezręczny obowiązek poinformowania księżnej o woli Nataszy, musiałem to zrobić jak najszybciej. Nie czułem się z tym dobrze, gdyż sam nie rozumiałem powodów, dla których dziewczyna nie chciała opuścić Peczory. Ale też nie miałem żadnych podstaw, by kwestionować jej przeczucia czy wizje.
Żal było wychodzić z łóżka, w którym tuliła się ciepła, słodka kobieta, ale cóż było robić, skoro obowiązek wzywał. Ubrałem się niechętnie i z zazdrością spojrzałem na Nataszę, która zasnęła już, nakryta po sam czubek głowy, a spod pościeli sterczała tylko kita jej jasnych włosów. Potem z równą zazdrością zerknąłem na Dzikara drzemiącego w drugim pokoju. Gdy pies poczuł mój wzrok, otworzył jedno oko, zastrzygł uchem i wykonał ogonem ruch, który jedynie przy ogromnej dozie dobrej woli można było nazwać machnięciem. Krótko mówiąc, wszyscy mogli tkwić w błogim rozleniwieniu, wszyscy mogli nie zważać na jakiekolwiek zobowiązania i obowiązki, a tylko mnie czekała przykra misja.
Pod komnatą księżnej nie trzymano mnie nawet zbyt długo, gdyż zazwyczaj Ludmiła była na tyle łaskawa, że przyjmowała mnie szybko, kiedy o to prosiłem. Ale też wiedziała, że nie nadużywam jej gościnności i dobrej woli. Wszedłem i widząc księżną w otoczeniu dworek, zapytałem od razu:
– Wasza Książęca Mość, czy mógłbym z Waszą Wysokością zamienić słowo na osobności, jeśli łaska?
Skinęła dłonią ze zniecierpliwieniem, a towarzyszące jej kobiety natychmiast porzuciły pracę, zerwały się z krzeseł i zniknęły za drzwiami.
– Mów.
– Natasza twierdzi, że jeśli pojedzie z nami na wyprawę, to wydarzy się coś bardzo złego – zdecydowałem się, że nie będę kluczył i kręcił, tylko powiem, co mam do powiedzenia, prosto z mostu. Zaakcentowałem jedynie i mocno zaznaczyłem słowo „bardzo”.
Ludmiła milczała dłuższą chwilę.
– Nie obcujesz z nią tylko z obowiązku, prawda?
– Nie, Wasza Książęca Mość, w tym wypadku konieczność została doprawiona przyjemnością – odparłem szczerze, bo chociaż podejrzewałem, dokąd zmierza pytanie księżnej, to na pewno Ludmiła nie była osobą, którą można głupio okłamywać. Zresztą byłem pewien, że pytanie jest i tak retoryczne. Przecież księżna miała liczne oczy i uszy w Peczorze, gotowe w każdej chwili opowiedzieć jej, co wypatrzyły i co podsłuchały, więc doskonale wiedziała, jakie więzy łączą mnie i Nataszę. Chociaż miałem również wrażenie, że nie do końca zdawała sobie sprawę z rzeczywistej siły tych więzów.
– W Peczorze mówią, że inkwizytor tańczy, jak Natasza mu zagra. – Spojrzała na mnie uważnie.
– Wasza Wysokość sądzi, że tracę pod jej wpływem niezależność oceny wydarzeń oraz ludzi? – spytałem.
– A tracisz?
– Trudno być sędzią we własnej sprawie – odparłem ostrożnie. – Ale ośmielam się uważać, że nie, nie tracę…
– Jakież zło mógłby spowodować udział Nataszy w wyprawie?
– Mówi, że tego nie zobaczyła – zawahałem się.
– A ty uważasz, że…?
– Może ujrzała własną śmierć? Odrzucając kwestie sentymentalne, to przecież pod żadnym innym względem nie byłaby to dobra wiadomość, prawda?
– Och, na pewno. – Moje słowa chyba poruszyły Ludmiłę. – Nie wiem, jakiej ceny zażądałaby mateczka za następną dziewczynę dla ciebie… Ale nie byłaby ona niska.
Westchnęła i pokręciła głową.
– Wierzysz jej?
– Wierzę, że ona wierzy, że mówi prawdę – wyjaśniłem. – Ale czy rzeczywiście udział Nataszy w wyprawie okazałby się nieszczęśliwy? Wasza Wysokość, nie mam żadnych przesłanek, by uważać tak lub inaczej, poza właśnie wiarą, o której wspomniałem.
Ludmiła zastanawiała się dłuższą chwilę, spoglądając gdzieś ponad moją głową. I miałem wrażenie, iż rozważa sprawę tylko dzięki temu, że przedstawiłem ją szczerze.
– Jeśli odmówię spełnienia jej prośby, co wtedy uczyni? – spytała.
– Będzie nieszczęśliwa i przestraszona, ale rzecz jasna, bez najmniejszego wahania usłucha rozkazu Waszej Wysokości – odparłem natychmiast z wielką pewnością w głosie.
W sercu wcale tej pewności nie miałem, gdyż Nataszę cechował silny charakter i potrafiła być bardzo uparta, jeśli tylko uważała, że ma rację.
Ludmiła skinęła wyniośle głową.
– A więc zezwalam, by została – zdecydowała wreszcie.
Poznawałem po niej, że ani nie była przekonana, ani nie była zadowolona. Ale chyba obawiała się, iż postępowanie wbrew wyraźnemu żądaniu dziewczyny takiej jak Natasza mogło nie okazać się dla nikogo korzystne. Bo jeśli nawet wątpliwości Nataszy nie miały nic wspólnego z rzeczywistością, to wystarczyło, iż dziewczyna szczerze wierzyła, że jej wyjazd sprowokuje nieszczęście. Sama ta wiara mogła zaburzyć jej wizje, postrzeganie świata, zdolności. Krótko mówiąc: z wielu względów niebezpiecznie zmuszać dziewczyny wołchów do tego, czego robić nie chciały. Być może prawdziwy czarownik potrafił odróżnić, czy obawy są uzasadnione, czy bezpodstawne. Ja nie tylko tego nie umiałem, ale nawet nie wyobrażałem sobie, jak miałbym spróbować to sprawdzić.
To była ostatnia noc z Nataszą. Kochaliśmy się wyjątkowo nie z namiętną gwałtownością walczących zwierząt, ale z czułością i delikatnością wypływającymi z tego, że już teraz, jeszcze będąc razem, zaczynaliśmy tęsknić za sobą. I żałować, że zostaniemy rozdzieleni. Natasza obudziła się, kiedy przez szpary w okiennicach sączyło się blade światło świtu. Podniosła się tak gwałtownie, że i ja natychmiast zerwałem się ze snu. Zobaczyła mnie i jej spojrzenie na moment się uspokoiło, po czym wtuliła się we mnie.
– Widzę drogi – powiedziała tak rozpaczliwym tonem, jakby mówiła: widzę potwory, które zaraz nas pożrą.
– Jakie drogi, Nataszka?
– Widzę drogi, którymi kroczyć będą ludzie. Lub którymi nie będą kroczyć, ale kroczyć by mogli. Wiesz o tym, prawda?
Teraz miałem wrażenie, że już właściwie rozumiem jej słowa. Tak, wiedziałem oczywiście, że Natasza miewała prorocze sny, które dotyczyły nie tylko wydarzeń, jakie muszą zajść, ale wydarzeń, jakie zaledwie zajść mogą. Przecież każdy z nas, ludzi, stoi każdego dnia przed tysiącem wyborów. Zjeść chleb czy mięso? Iść na spacer czy zostać w domu? Wyznać miłość ukochanej czy raczej wstrzymać się z podobną szczerością? I tak dalej, i tak dalej. W większości wypadków nic ważnego od tych naszych wyborów nie zależy. Ale czasami ten, kto pójdzie na spacer, może spotkać mordercę. Albo chore na wściekliznę zwierzę. Albo uratuje życie bogaczowi. Albo zobaczy kobietę, dla której straci głowę. Bóg rozpisał nasze życie jako labirynt z milionem drzwi, które otwieramy, kierując się naszą wolną wolą – darem od Niego. Czasami otwieramy drzwi dające nam szczęście, bogactwo i długie życie, a czasami otwieramy takie, które prowadzą wprost do