Aha. – Malcolm nigdy o nim nie słyszał. – A co odkrył?
– Głównie Arktykę, tak ludzie mówią. Pamiętasz, o co cię pytał lord kanclerz?
– Masz na myśli tego nieletniego? Czy zakonnice opiekowały się kiedy nieletnim?
– Właśnie. Okazuje się, że to dziecko lorda Asriela. Jego ukochane maleństwo. Dziewczynka.
– I powiedział o tym wszystkim klientom?
– Skądże! Słowem się nie zająknął. Przecież nie będzie o tym paplał na prawo i lewo w jakimś barze, prawda?
– Bo ja wiem... Pewnie nie. Ale w takim razie skąd wiesz...
– Umiem dodać dwa do dwóch! Miesiąc temu gazety rozpisywały się o tym, jak lord Asriel zabił pana Coultera, tego polityka.
– Skoro kogoś zabił, to dlaczego nie...
– Jedz, nie gadaj. Nie poszedł do więzienia, bo to była sprawa honorowa. Żona pana Coultera urodziła dziecko lorda Asriela. Pan Coulter wparował do jego posiadłości i zaczął mu grozić, że go zabije. Wywiązała się walka, w której lord Asriel zwyciężył. Okazało się, że jest takie prawo, które pozwala człowiekowi bronić siebie i swoich krewnych, w tym wypadku dziecka, więc nie trafił do więzienia ani na szubienicę, za to musiał zapłacić taką grzywnę, że stracił prawie cały majątek. Jedzże tę zapiekankę, do licha.
Zauroczony opowieścią matki Malcolm niezbyt się przykładał do pracy nożem i widelcem.
– A skąd wiesz, że przyjechał tu po to, żeby oddać nieletnią pod opiekę sióstr?
– Tego nie wiem, ale na pewno o to właśnie chodzi. Możesz zapytać siostrę Fenellę, kiedy się następnym razem spotkacie. I przestań z tą „nieletnią”, nikt tak nie mówi. To jeszcze dziecko, niemowlę właściwie, ma pewnie... ile, ze sześć miesięcy? Może ciut więcej.
– Czemu matka się nim nie zaopiekuje?
– Nie wiem, na Boga. Niektórzy mówią, że nie chciała mieć z dzieckiem nic wspólnego, ale może to tylko plotki.
– Zakonnice nie będą umiały się nim zająć, jeżeli nigdy wcześniej tego nie robiły.
– Na pewno będzie im miał kto doradzić. No, dawaj talerz. Tam masz deser: rabarbar w kremie.
* * *
Najprędzej, jak tylko się dało – czyli trzy dni później – Malcolm pognał do klasztoru, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o dziecku sławnego odkrywcy. Pierwszym portem, do którego zawinął, była kuchnia, gdzie usiedli z siostrą Fenellą przy stole i gdy deszcz łomotał o szyby, zabrali się do zagniatania ciasta na klasztorny chleb. Kiedy Malcolm po raz trzeci umył ręce, nie wywołując większych zmian w ich wyglądzie, siostra Fenella dała mu wreszcie spokój.
– Co ty masz za paznokciami? – zapytała.
– Smołę. Naprawiałem kanoe.
– No, jeśli to tylko smoła... – mruknęła siostra. – Podobno jest dobra dla zdrowia – dodała z powątpiewaniem.
– Robi się przecież mydło ze smoły węglowej – wytknął jej Malcolm.
– To prawda, wątpię jednak, żeby miało taki kolor. Nieważne, reszta jest czysta. Zagniataj śmiało.
Na przemian rozciągając i ugniatając ciasto, Malcolm zasypywał siostrę pytaniami.
– Czy to prawda, z tym dzieckiem lorda Asriela?
– A co takiego słyszałeś na jego temat?
– Że opiekujecie się nim, bo lord Asriel zabił człowieka i sąd zabrał mu wszystkie pieniądze. To dlatego kilka dni temu lord kanclerz rozpytywał o to w Pstrągu. Czy to wszystko prawda?
– Tak, to prawda. Mamy pod opieką małą dziewczynkę.
– Jak ma na imię?
– Lyra. Nie wiem, czemu nie nadali jej porządnego imienia po jakiejś świętej.
– Zostanie u was do czasu, aż dorośnie?
– Tego nie wiem, Malcolmie. Mocniej z tym ciastem, pokaż mu, kto tu rządzi.
– Widziała siostra lorda Asriela?
– Nie. Próbowałam zerknąć z korytarza, ale siostra Benedicta starannie zamknęła drzwi.
– To siostra Benedicta będzie się nią opiekowała?
– Wiem tylko, że to właśnie ona rozmawiała z lordem Asrielem.
– No to kto się zajmuje dzieckiem, karmi je i tak dalej?
– My wszystkie.
– Skąd wiecie, jak to się robi? Zastanawiałem się nad tym, bo...
– Bo wszystkie jesteśmy damami-dziewicami?
– No, w każdym razie to nie jest zwykłe zajęcie dla zakonnic.
– Zdziwiłbyś się zakresem naszej wiedzy – odparła siostra Fenella. Jej wiewiórczy dajmon parsknął śmiechem, Asta mu zawtórowała, więc i Malcolm się roześmiał. – Ale coś ci powiem, Malcolmie: nie mów nikomu o dziewczynce. Została nam powierzona w wielkiej tajemnicy. Nie waż się puścić pary z ust.
– Ale dużo ludzi już wie. Moja mama i tata wiedzą, ich klienci... Wszyscy o tym gadają.
– O rety... W takim razie może to bez znaczenia. Na wszelki wypadek nie mów już nic więcej, może to wystarczy.
– Siostro Fenello, a czy byli u was jacyś ludzie z KSD? No wiesz, Kontysto...
– Z Konsystorskiego Sądu Dyscyplinarnego? Boże uchowaj. Cóżeśmy takiego zrobiły, żeby na to zasłużyć?
– Nie wiem. Nic. Niedawno gościło w Pstrągu dwóch jegomościów z KSD i wszyscy się ich bali. Wypytywali o jednego z towarzyszy podróży lorda kanclerza. Pan Boatwright się im postawił i chcieli go aresztować, ale zniknął. Pewnie uciekł. Może teraz żyje w lesie.
– Wielkie nieba! George Boatwright, ten kłusownik?
– Siostra go zna?
– O tak. I mówisz, że ma teraz na pieńku z... O rety, rety.
– Siostro, a co właściwie robi KSD?
– Przypuszczam, że czyni dzieło Boże. Dla nas to za trudne do zrozumienia.
– Byli tutaj?
– Nawet gdyby byli, nie dowiedziałabym się o tym. Przyjęłaby ich siostra Benedicta, nie ja, a szczegóły ich odwiedzin zachowałaby dla siebie. Jest dzielną kobietą, nie chciałaby niepokoić nikogo innego.
– Zastanawiam się, czy ich wizyta miała coś wspólnego z dziewczynką.
– O tym nie tylko bym nie wiedziała, ale nawet bym o to nie wypytywała. No dobrze, temu ciastu już wystarczy.
Siostra zabrała Malcolmowi ciasto i grzmotnęła nim z całej siły o kamienny blat. Malcolm widział, że coś ją trapi, i żałował, że zapytał o KSD.
Zanim wyszedł, zabrała go jeszcze, żeby pokazać mu Lyrę. Dziewczynka spała w salonie, gdzie zakonnice podejmowały gości, ale siostra Fenella powiedziała, że to żaden kłopot, jeśli tylko Malcolm będzie bardzo cicho.
Na paluszkach wszedł za nią do pokoju, który był zimny, pachnący pastą do polerowania mebli i żałośnie szary w świetle wpadającym przez zalewane deszczem okno. Na środku stało solidne dębowe łóżeczko, a w nim spało dziecko.
Malcolm nigdy nie widział niemowlęcia z bliska i od razu uderzyło go to, jak bardzo jest prawdziwe. Wiedział,