Marcel Woźniak

Stulecie kryminału


Скачать книгу

Pojawiło się nagranie z ukrytej kamery wykonane w nocy na jakimś pustkowiu. Policjantowi wydawało się, że to jest Polska, ale nie był tego pewien. Z ciężarówki wysypało się około dziesięciu czarnoskórych mężczyzn. Byli przerażeni, zmęczeni. Rozglądali się niepewnie dookoła. Za nimi pojawiło się następnych kilka postaci. Mężczyźni i chyba tylko jedna kobieta. Wszyscy ubrani w stroje myśliwskie. Wszyscy z bronią.

      – Na co czekacie?! – wrzasnął ktoś zza ekranu. – Biegnijcie, czarnuchy, biegnijcie!

      Czarnoskórzy jak jeden mąż rzucili się do ucieczki. Popędzili w stronę lasu. Padł strzał. Jeden z uciekinierów wyrzucił ramiona wysoko w powietrze, a potem upadł na ziemię. Myśliwy w czarnej czapce z daszkiem podszedł do ciała. Zbliżył się do niego mężczyzna z kamerą. Ten przy ciele kucnął, sprawdził puls ofiary.

      – Kurwa, Filip, coś ty zrobił! – krzyknął. – Strzelamy dopiero, gdy są w lesie!

      – Sorry, mój błąd. No sorry!

      – Ostatnio nic nie upolował, to teraz się pośpieszył – rzucił ktoś z tyłu.

      Wszyscy się roześmiali. Ten, który klęczał, podniósł się z ziemi. Odwrócił się do kamery i wtedy Brian mógł dokładnie przyjrzeć się jego twarzy. Z wielkiego ekranu telewizora patrzył na niego inspektor Klich.

      W tej samej chwili poczuł z tyłu głowy zimny dotyk lufy pistoletu.

      5

      – I tak się właśnie bawią ci nasi obrońcy moralności! – krzyczał z ekranu Warzocha. – Takie mają rozrywki nasi władcy, którzy przez wszystkie przypadki odmieniają słowo „humanitaryzm”. Polują na ludzi. I tym właśnie dla nich jesteśmy. Pieprzoną zwierzyną łowną.

      – Wyłącz to gówno, Brian – poprosił Klich, wciąż celując w policjanta.

      Brian powoli sięgnął po pilota i nacisnął czerwony przycisk. Twarz Warzochy najpierw zamarła, a później zniknęła.

      Klich stanął naprzeciwko funkcjonariusza. Brian, wciąż siedząc na kanapie, odwrócił się. Za nim stało jeszcze dwóch innych mężczyzn. Obaj nosili maski. Obaj mieli broń. Przełknął ślinę. Jego dłonie momentalnie zaczęły się pocić.

      – To miała być prosta sprawa – powiedział Klich, a w jego głosie dało się usłyszeć nutkę wyrzutu. – Miałeś przyjechać, stwierdzić samobójstwo, podpisać papiery, a potem spokojnie wrócić do służby. Ale spieprzyłeś to. Po prostu to spieprzyłeś. Dlaczego?

      – Zabiliście go.

      – No niestety. Tak się złożyło, że nie mieliśmy innego wyjścia. To, co widziałeś na ekranie… – Klich zawahał się, a potem machnął ręką. – Nie będę cię okłamywał. To jest dokładnie to, co widziałeś. Elitarna i bardzo brutalna rozrywka dla bardzo bogatych i wpływowych ludzi. Jeden z naszych przyjaciół był pewien, że Warzocha pasuje do tego towarzystwa. Bogaty, stary, zepsuty, a poglądy miał… zresztą na pewno widziałeś te jego filmiki. Ale czekała nas przykra niespodzianka. Wyobraź sobie, że to, co robimy, on uznał za odrażające! Oburzające! Obudził się w nim jakiś cholerny obrońca praw człowieka! W swoich filmikach nawołuje, żeby wszystkich imigrantów utopić w Morzu Śródziemnym, ale to nas nazwał potworami.

      – Zabijaliście ich.

      – Nie, Brian. Nie! Wiesz, kogo teraz potrzebujemy w tym świecie, w Europie?

      – Kogo?

      – Ludzi, którzy potrafią sobie dać radę. Szybkich. Sprytnych. Silnych. Zdecydowanych. Nie żadnych kobiet z dziećmi. Nie żadnych starców. Nie. Takich ludzi, którzy mogą się nam przydać. A jak ich wytypować? Potrzebujesz kogoś, kto dokona selekcji. Umowa była jasna i prosta i każdy z tych biednych skurwysynów ją zaakceptował. Masz do pokonania dwa kilometry. Może cię zabijemy po drodze. Ba! Pewnie tak będzie. Ale jeśli wygrasz, jeśli dotrzesz do mety, pomożemy ci się urządzić na tym tonącym statku, który nazywamy Europą. Jeśli cokolwiek robiliśmy, to dawaliśmy tym ludziom szansę. Warzocha nie potrafił tego zrozumieć.

      Brian przyglądał się przełożonemu. Oczy Klicha błyszczały niebezpiecznie. Policjant zaczął się zastanawiać, który z nich był bardziej szalony – Warzocha czy jego szef. Pomyślał, że jeśli chce wyjść z tego domu żywy, musi kupić sobie trochę czasu. Poczekać na okazję, żeby spróbować walki lub ucieczki. Albo samemu sprowokować odpowiednią okazję. W każdym razie jednego był pewien: kiedy tylko Klich przestanie mówić, naciśnie spust.

      – Mówiłeś, że był paranoikiem. W jaki sposób go dorwaliście?

      Klich wzruszył ramionami.

      – Nie da się być paranoikiem na sto procent. Cały czas. Musisz mieć kogoś, komu zaufasz. Bo inaczej zupełnie oszalejesz. Dla niego kimś takim była jego gosposia. Co było dość dziwne, biorąc pod uwagę, że kobiecina jest z Filipin. No ale uważał, że skoro jej dobrze płaci, to ona jest mu zupełnie wierna i oddana.

      – Nie była?

      – Miała na Filipinach brata, którego chciała ściągnąć do Polski. Pomogliśmy jej za to, że dorzuciła kilka pigułek do drinka Warzochy. A resztą już my się zajęliśmy.

      – Przebudził się w samochodzie.

      Klich pokiwał głową z uznaniem.

      – Fakt. Trochę się tam rzucał, ale przezornie zablokowaliśmy wcześniej drzwi.

      Brian przełknął ślinę. Kończyły mu się pomysły na przedłużenie rozmowy, a jego sytuacja wcale się nie zmieniała. Wciąż był otoczony, wciąż nie miał szans na ucieczkę, wciąż nie mógł liczyć na jakąkolwiek próbę podjęcia walki. Wiedział, że jeśli tylko ruszy się z tej kanapy, dostanie kulkę w łeb.

      – Dlaczego tutaj weszliście? Skąd wiedzieliście, że uruchomiłem ten film? To była jakaś pułapka?

      Klich podrapał się po brodzie, a potem uśmiechnął się kwaśno.

      – Sprawa jest delikatna, więc stosujemy pewne środki ostrożności. Śledziliśmy cię i założyliśmy podsłuch na twojej komórce. System łapie wszystkie rozmowy w twoim otoczeniu. Alarm włącza się na słowa kluczowe. Ty go uruchomiłeś.

      Policjant oddychał głęboko. Analizował sytuację. Gdyby teraz rzucił się na Klicha, spróbował odebrać mu broń, a potem zasłonić się jego ciałem, miałby minimalną, ale jednak jakąś szansę ucieczki. Lepsze to, niż dać się zabić. Realizację tego planu uniemożliwiała tylko jedna rzecz – nie był w stanie się ruszyć. Miał wrażenie, że całe jego ciało zamieniło się w kamień.

      – Nie musicie mnie zabijać – powiedział, a jego głos niebezpiecznie upodobnił się do skomlenia. – Nikomu o tym nie powiem.

      Klich pokręcił przecząco głową.

      – W sumie powinniśmy ci jakoś podziękować za odnalezienie tego materiału. Wszędzie go szukaliśmy. Byliśmy pewni, że umieścił go w jakimś cyfrowym bunkrze, lecz w sumie Warzocha przy całej swojej nowoczesności był jednak człowiekiem poprzedniej epoki. Ale Brian, po tym wszystkim, co ci powiedziałem? Muszę cię zabić. Nie mogę ci ufać.

      – Możesz!

      – Chryste, Brian, przeżyłeś załamanie nerwowe po tym, jak zabiłeś jednego Murzynka. Co ci odwali po tym, co tutaj widziałeś?

      – Nic mi nie odwali. Psychiatra powiedział…

      – Brian… Brian… Wiesz, jaki jest jeszcze jeden powód, dla którego wziąłem cię do tej roboty?

      Pokręcił przecząco głową. Klich zbliżył się do niego i przyłożył mu lufę pistoletu do głowy.

      –