Lucinda Riley

Siostra Słońca


Скачать книгу

      To pozwalało się zdystansować, patrzeć z perspektywy, powiedziałam sobie, kiedy siedziałam na półce, machając nogami nad urwiskiem. Tu nawet ja czułam się malutka.

      Zostałam tam jakiś czas, ciesząc się pogodnym, pięknym dniem. Na jeziorze dostrzegłam łódź. Stąd wyglądała jak zabawka. Żagielek wydymał się na wietrze. Płynęła gładko po wodzie. I nagle poczułam, że nie chcę wracać na dół, do rzeczywistości. Chciałabym zostać na górze, gdzie nikt by mnie nie znalazł. Byłam tu wolna, a na myśl o powrocie do Nowego Jorku, między góry zbudowane przez człowieka, aż mnie skręcało w brzuchu. W tym zachłannym mieście wszystko było sztuczne, pozbawione znaczenia, a tu prawdziwe, dziewicze i czyste.

      – Jezu, Elektro, zaczynasz gadać jak Tiggy – skarciłam się.

      Ale jeśli nawet, to co? Wiedziałam jedno: że jestem okropnie nieszczęśliwa i że zazdroszczę każdej z sióstr nowego spełnionego życia. Kiedy Ally opowiadała, jak to przywiozą do Atlantis swoich nowych partnerów, przyjaciół i członków rodzin, poczułam się jeszcze bardziej samotna, bo nie miałam żadnego pomysłu, kogo mogłabym tu zaprosić.

      Wstałam, zdając sobie sprawę, że jednak muszę wracać, choćby z tego głupiego powodu, że zapomniałam wziąć butelkę wody, a chciało mi się pić. Jeszcze raz spojrzałam na rozciągający się w dole widok.

      – Jak to jest, że niby mam wszystko, a czuję się tak, jakbym nie miała nic? – spytałam gór.

      Zeskakując z półki, uświadomiłam sobie, że potrzebuję prawdziwego życia i… trochę miłości. Ale gdzie mam tego szukać, to chyba tylko jeden Pan Bóg wie… no, może jeszcze Pa Salt, tam w niebie.

      5

      Po powrocie do Nowego Jorku wyciągnęłam wnioski z tego, jak dobrze się czułam po wspinaczce w Atlantis, i zaczęłam biegać po Central Parku, kiedy tylko mogłam wpasować to w swój grafik. Dobre w tym było to, że nawet kiedy ktoś mnie rozpoznał, mogłam uciec bez problemu, bo jestem szybka. Próbowałam też ograniczyć spożycie alkoholu i – może dzięki biegom, które poprawiały mi humor w sposób naturalny – nie musiałam tak często wciągać koki. Kiedy łapał mnie atak paniki, otwierałam książeczkę z krzyżówkami, którą sobie zamówiłam, i zamiast brania działki rozwiązywałam jedną.

      Krótko mówiąc, czułam, że stopniowo odzyskuję kontrolę nad swoim życiem.

      Gryzło mnie tylko to, że pomimo przekopania całego mieszkania nie zdołałam nigdzie znaleźć listu Pa Salta. Próbowałam przypomnieć sobie, gdzie schowałam kopertę, kiedy się tu sprowadziłam. Nawet wtajemniczyłam w te poszukiwania Mariam.

      – Och, Elektro, musimy znaleźć ten list – powiedziała, klęcząc przy szufladach z moją bielizną, i popatrzyła na mnie ze współczuciem pełnymi wyrazu oczami.

      – Ej, nie twierdzę, że chcę go przeczytać, nawet jeśli go znajdę, ale dobrze byłoby wiedzieć, że go mam.

      – No pewnie. To były jego ostatnie słowa do ciebie i jestem przekonana, że zależało mu, żebyś je przeczytała. Nie martw się, znajdziemy.

      Ale po przejrzeniu wszystkich szuflad, szaf, kieszeni kurtek i papierów nawet Mariam zaczęła tracić nadzieję.

      – Nie przejmuj się tym – powiedziałam pewnego słonecznego kwietniowego ranka, kiedy wysypywała zawartość szuflad z szafki koło łóżka nie wiadomo już który raz. – Może tak miało być. Widocznie nie powinnam tego czytać. A teraz zrobię sobie południowego drinka. Nie dasz się skusić?

      Jak zwykle odmówiła i poprosiła o wodę. Usiadłyśmy, żeby sprawdzić, co przyszło tego dnia w mailach. Głównie były to zaproszenia na otwarcie nowego sklepu z modą albo premierę filmu, albo bal charytatywny. Pamiętam czasy, kiedy to mnie kręciło, ale teraz wiedziałam już, że nie o mnie tu chodzi, tylko o to, żeby dzięki mnie wspomniano o organizatorach w jakimś brukowcu.

      – O, byłabym zapomniała. – Mariam sięgnęła do torby. – Susie przekazała mi list, który przyszedł do agencji.

      – Zajrzyj do niego, to twoje zadanie – warknęłam zniecierpliwiona. – Na pewno znów ktoś żebrze o pieniądze, dotację albo chce mi wmówić, że jest moim bratem, o którym dotąd nie miałam pojęcia.

      – Wiem, Elektro, zwykle bym się tym zajęła, ale Susie i ja sądzimy, że powinnaś to przeczytać.

      Podała mi kopertę. Zobaczyłam starannie wykaligrafowany adres z dopiskiem PRZEZ GRZECZNOŚĆ. Zmierzyłam ją pytającym wzrokiem.

      – Czemu? Co to takiego?

      – Po prostu uważam, że powinnaś to sama przeczytać – powtórzyła.

      – No dobra… – Westchnęłam, wyciągając list z koperty. – Ale to nie coś strasznego, co? Nie jakieś wezwanie z urzędu skarbowego?

      – Nie, Elektro, nic z tych rzeczy, słowo.

      – No dobra.

      Rozłożyłam kartkę. Na górze był adres nadawcy – Brooklyn. Zaczęłam czytać.

      Droga Panno D’Aplièse – albo, jeśli wolno mi się tak do Ciebie zwrócić, Elektro.

      Nazywam się Stella Jackson, jestem Twoją biologiczną babką…

      – O Jezu! – zgniotłam list w kulkę i cisnęłam nim dla żartu w Mariam. – Wiesz, ile dostaję takich listów od „utraconych krewnych”? Zwykle Susie od razu wyrzuca je do kosza. Czego ona chce?

      – Z listu wynika, że nic, poza tym, że chciałaby się z tobą spotkać.

      – No dobra, a co jest w nim takiego niezwykłego, że mi go dajesz?

      – W tej kopercie jest coś jeszcze, Elektro. – Mariam skinęła głową w kierunku stolika, na który odłożyłam kopertę. – Naprawdę myślę, że powinnaś spojrzeć.

      Dla świętego spokoju wzięłam znów kopertę i zajrzałam do środka. W rogu utknęła jakaś malutka fotografia. Wyjęłam ją. Była czarno-biała, lekko pożółkła na brzegach. Przedstawiała bardzo piękną czarną kobietę z dzieckiem na rękach, uśmiechającą się do obiektywu.

      – No i?

      Popatrzyłam na Mariam.

      – No i co?

      – Nie widzisz podobieństwa?

      – Do kogo?

      – Do ciebie! Susie od razu to zauważyła, i ja też.

      Spojrzałam raz jeszcze.

      – No tak, jest czarna i oczywiście piękna, ale… – wzruszyłam ramionami – na pewno tysiące kobiet wyglądają jak ona. I jak ja.

      – Jak wiesz, Elektro, bardzo rzadko trafia się kobieta podobna do ciebie. Kształt jej twarzy, rozstawienie oczu i te kości policzkowe. Poważnie, ona mogłaby być tobą. To znaczy raczej… ty mogłabyś być nią.

      – Jasne. Ale póki nie znajdę listu od ojca, nie mam zamiaru adoptować na chybił trafił kogoś, kto zgłasza się i twierdzi, że jest ze mną spokrewniony tylko dlatego, że jest trochę do mnie podobny, rozumiesz?

      – No to lepiej znajdźmy ten list – powiedziała Mariam, podnosząc i rozprostowując list od „babci” (który wydawał się niezniszczalny), a potem wsunęła go z powrotem do koperty razem ze zdjęciem. – Schowam go do sejfu, dobrze?

      – Dobrze.

      Piknęła moja komórka. Wiadomość. Rzuciłam okiem.

      – Będę tu jutro po ciebie o ósmej rano. Masz spotkanie z Thomasem i Marcellą, żeby przedyskutować