się przyśnił.
Mimo to, może warto spróbować…
Powoli przechylił flakonik i gdy pigułka wypadła, ostatni raz się zawahał.
A jeśli to trucizna albo jedno z tych egzotycznych świństw zakłócających pracę umysłu?
Wszystko możliwe, ale co ryzykuje? Jakkolwiek by było i tak wkrótce wykończy go rak.
Trochę wcześniej czy trochę później… pomyślał, popijając pigułkę łykiem wina.
Z początku nic się działo. Usiadł wygodniej w fotelu i czekał. Z powodu choroby czuł się stary i bardzo zmęczony.
W myślach przewinął film z kilku ostatnich godzin, raz jeszcze rozważając nagłą i bolesną decyzję, że pod koniec miesiąca przestanie operować.
Zasrany dzień – powiedział do siebie, zanim zamknął oczy.
I zanim zasnął…
5
Spotkanie drugie
Fakt, że nie opadły nas jeszcze hordy przyszłych turystów, jest najlepszym dowodem na to, że podróż w czasie nie jest możliwa.
Stephen Hawking
San Francisco
Wrzesień 1976
Elliott ma 30 lat
– Leniuchujemy sobie, co?
Elliott otworzył oczy i podskoczył tak gwałtownie, że spadł z fotela. Podniósł nos ubrudzony kurzem i spojrzał w górę. Niewyraźna sylwetka odcinała się w świetle gwiazd – sylwetka mężczyzny spotkanego poprzedniego dnia na lotnisku. Stał z ramionami skrzyżowanymi na piersiach i patrzył na Elliotta, uśmiechając się lekko, widocznie zadowolony z kawału, jaki zrobił.
– Co do jasnej cholery robi pan na moim tarasie? – zagrzmiał młody lekarz.
– Jestem u siebie, podobnie jak ty… – odparł dziwny gość.
Zdziwiony i jednocześnie urażony Elliott podniósł się z impetem. Z zaciśniętymi pięściami podszedł do swojego rozmówcy i przez parę chwil spoglądali na siebie w milczeniu. Byli dokładnie tego samego wzrostu.
– Czy mogę wiedzieć, w co pan się bawi? – spytał Elliott groźnym tonem.
Tamten pominął jego pytanie i spytał łagodnie:
– Nie chcesz tego przyjąć do wiadomości, nieprawdaż?
– Czego?
– Prawdy…
Elliott wzruszył ramionami.
– A jaka jest ta prawda?
– A taka, że jestem tobą.
– Prawdą jest to, że jest pan szalony!
– A ty, chłopie, nie potrafisz wyluzować.
Elliott przyjrzał się uważniej stojącemu przed nim mężczyźnie.
Dzisiaj nie miał już na sobie pomiętej piżamy, ale płócienne spodnie, czystą koszulę i dobrze skrojoną marynarkę. Miał dobrą prezencję i pewną charyzmę. Gdyby nie jego dziwna gadanina, przypominałby raczej biznesmena, a nie pacjenta szpitala psychiatrycznego.
Elliott przybrał swój najbardziej perswazyjny ton, próbując przywołać go do porządku.
– Proszę posłuchać, myślę, że jest pan chory. Może ma pan jakiegoś lekarza, który się panem zajmuje i który…
– Sam jestem lekarzem.
No to chybiłem, pomyślał Elliott, drapiąc się w głowę. Nie wiedział, jak zareagować w tej sytuacji. Zadzwonić na policję? Sprowadzić karetkę? Połączyć się z SOS dla szaleńców? Pozornie ten mężczyzna nie był gwałtowny, ale przecież za chwilę mógł się zmienić.
– Może pana bliscy się niepokoją. Jeśli powie mi pan, jak się nazywa, może mógłbym znaleźć pański adres i odwieźć pana do domu.
– Nazywam się Elliott Cooper – odparł tamten ze spokojem.
– To niemożliwe!
– A niby dlaczego?
– Bo Elliott Cooper to ja.
– Chcesz zobaczyć moje dokumenty? – zaproponował mężczyzna, wyjmując portfel z kieszeni.
Wydawał się raczej rozbawiony tą sytuacją.
Elliott spojrzał na dokument i nie mógł uwierzyć własnym oczom: w dowodzie osobistym figurowały to samo nazwisko i ta sama data urodzenia! Tylko zdjęcie przedstawiało faceta starszego o trzydzieści lat.
To niczego nie dowodzi, uspokajał sam siebie, teraz byle kto może załatwić sobie fałszywe papiery. Ale kto zadałby sobie tyle trudu i w jakim celu?
Po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że jest tylko jedno wytłumaczenie: to musi być jakiś kawał starannie opracowany przez Matta. Przez moment uczepił się tej myśli, chociaż nie był do końca przekonany. Matt był rzeczywiście lekko zakręcony i skory do takich żartów, ale przecież nie do tego stopnia. Poza tym, gdyby chciał mu zrobić kawał, nie byłoby to coś tak wyszukanego. Raczej walnąłby poniżej pasa.
Dla kawału Matt wysłałby do mnie raczej stado striptizerek albo kilka luksusowych prostytutek, myślał Elliott, a nie sześćdziesięcioletniego faceta, który utrzymuje, że jest mną.
Zatopiony w myślach, zbyt późno zauważył, że mężczyzna zbliżył się do niego. Był teraz poważniejszy. Chwycił Elliotta za ramię i popatrzył wnikliwie.
– Posłuchaj mnie, chłopie, jakkolwiek wydaje ci się to niewiarygodne, ja naprawdę znalazłem sposób, żeby cofnąć się o trzydzieści lat.
– To oczywiste.
– Musisz mi uwierzyć, do cholery!
– Ale jak, skoro to, co pan mówi, nie ma żadnego sensu!
– Jeśli tak, to wytłumacz mi, jakim cudem mogłem wyjść niezauważony z toalety na lotnisku.
Tym razem Elliott nie wiedział, co powiedzieć. Może facet był pokręcony, ale jego riposty były celne.
– Proszę pana… – zaczął, lecz nie zdążył dokończyć.
– Daj wreszcie spokój z tym „panem”!
W tej samej chwili od strony oszklonej ściany werandy dobiegło skamlące szczekanie. Lekarz spojrzał w dół i osłupiał: Bóg jeden wie, jakim cudem mały labrador zdołał doczołgać się na piętro ze skaleczoną łapą, i szczekał teraz radośnie, oznajmiając swoją obecność.
– O, Znajdek! – krzyknął mężczyzna, jakby zobaczył ducha.
Zwierzak rzucił się w jego stronę, lizał go po rękach i obwąchiwał.
– Czy już kiedyś widział pan tego psa? – spytał coraz bardziej zdumiony Elliott.
– Oczywiście, przecież to mój pies!
– Pański?
– Chciałem powiedzieć „nasz”.
Tego już było za wiele! Ten facet poważnie działał mu na nerwy. Może powinien zastosować jakąś inną taktykę, żeby się go pozbyć? Na przykład udać, że mu wierzy.
– A zatem naprawdę przybywa pan z przyszłości?
– Można to tak ująć.
Elliott pokiwał głową, po czym przeszedł kilka kroków po tarasie i oparł się o balustradę. Stamtąd