Guillaume Musso

Będziesz tam


Скачать книгу

przez godzinę przy ładnej dziewczynie, a ten czas wyda ci się chwilą. Usiądź na chwilę przy gorącym piecu, a będziesz miał wrażenie, że minęła godzina. Na tym właśnie polega względność.

      Albert Einstein

      San Francisco, rok 1976

      Elliott ma 30 lat

      – Czy nam tu źle? – spytał Matt, wyciągając się na piasku i patrząc na olbrzymią zatokę otoczoną wzgórzami.

      W tamtych czasach dwaj przyjaciele nie byli jeszcze zamożni. Mowy nie było o jadaniu lunchu w restauracji. W przerwie obiadowej woleli poleżeć na plaży i zjeść hot doga przed powrotem do pracy.

      Dzień był piękny, skąpany w jaskrawym świetle. Widoczny w oddali Golden Gate zdawał się płynąć na dywanie z mlecznobiałych chmur.

      – Masz rację, lepiej tu niż w więzieniu! – przyznał Elliott, odrywając zębami kęs kanapki.

      – Dzisiaj mam ci do zakomunikowania wielką nowinę – oświadczył tajemniczo Matt.

      – Naprawdę? A co takiego?

      – Trochę cierpliwości, staruszku, niespodzianka będzie na deser…

      Wokół nich hałasowała grupka młodzieży korzystająca z ostatnich promieni babiego lata: chłopcy w szerokich, prostych spodniach i satynowych podkoszulkach, dziewczyny w kolorowych tunikach, welurowych kurtkach, obwieszone świecidełkami.

      Matt włączył tranzystor i złapał przebój sezonu: łatwo wpadającą w uszy melodię Hotel California, wykonywaną przez zespół The Eagles.

      Pogwizdując refren piosenki, rozglądał się po plaży.

      – Widzisz tę dziewczynę po prawej stronie? Obserwuje nas, nie sądzisz?

      Elliott obejrzał się dyskretnie: młoda i piękna jak nimfa kobieta leżała na ręczniku plażowym, liżąc z nonszalancją lody włoskie w różku. Skrzyżowała swoje dwumetrowe nogi i puściła oczko w ich stronę.

      – Bardzo możliwe.

      – Co o niej myślisz? – spytał Matt, odpowiadając jej w ten sam sposób.

      – Przypominam ci, że w moim życiu już ktoś jest.

      – A wiesz, że tylko pięć procent ssaków żyje w stadłach?

      – I co w związku z tym?

      – Na co czekasz, zamiast dołączyć do pozostałych dziewięćdziesięciu pięciu procent tych, którzy nie komplikują sobie życia i mają gdzieś zasady?

      – Nie wiem, czy Ilena byłaby tego samego zdania co ty…

      Matt pochłonął ostatni kęs hot doga, spoglądając z niepokojem na przyjaciela.

      – Jesteś pewien, że z tobą wszystko w porządku? Kiepsko dziś wyglądasz.

      – Daj spokój z tymi komplementami, krępują mnie.

      – Martwię się o ciebie, za dużo pracujesz.

      – Praca to zdrowie.

      – Jasne, pewnie znowu byłeś w tej chińskiej garmażerii na parterze swojego domu…

      – U pana Chow?

      – Tak. Jadłeś już jego kaczkę przyrządzoną po pekińsku?

      – Jest bardzo dobra.

      – Podobno robi ją z kociego mięsa…

      Rozmowę przerwał sprzedawca lodów:

      – Jakie smaki panowie sobie życzą: pistacjowy, karmelowy, kokosowy?

      Nie zwracając uwagi na rady przyjaciela, Elliott zamówił lody dla siebie i dla niego. Ledwo lodziarz się oddalił, wrócili do punktu, w którym przerwali rozmowę.

      – Jak ci minął weekend na Florydzie? Nadal o nim myślisz?

      – Wczoraj wieczorem przydarzyło mi się coś bardzo dziwnego – zwierzył się Elliott.

      – Zamieniam się w słuch.

      – Spotkałem kogoś na lotnisku.

      – Jakąś kobietę?

      – Mężczyznę… około sześćdziesiątki.

      Matt zmarszczył brwi, a Elliott opowiedział o dziwnym spotkaniu z tajemniczym gościem, który zniknął w toalecie.

      Matt odczekał chwilę, potem rzekł z odrobiną ironii:

      – Taa… z tobą jest gorzej, niż myślałem.

      – Przysięgam, że mówię prawdę.

      – Posłuchaj mnie, stary: zwolnij, zdejmij w pracy nogę z gazu.

      – Daj spokój. Nie martw się o mnie.

      – Rzeczywiście nie mam żadnego powodu do zmartwienia po tym, jak mi mówisz, że twój sobowtór przybył z przyszłości, żeby uciąć sobie z tobą gadkę. Przecież to całkiem normalne, nie?

      – Dobra, pogadajmy o czymś innym.

      – A jak się miewa twoja droga Ilena?

      Elliott odwrócił głowę i spojrzał na ocean. Przez chwilę przyglądał się lekkim oparom mgły snującym się wokół metalowych podpór Golden Gate.

      – Chciałaby mieć dziecko – odpowiedział i zamyślił się.

      Twarz Matta pojaśniała.

      – To wspaniale! Będę ojcem chrzestnym?

      – Ja nie chcę dziecka, Matt.

      – Ach tak? Dlaczego?

      – Nietrudno się domyślić: świat stał się zbyt niebezpieczny, nieprzewidywalny…

      Matt spojrzał w niebo.

      – Bredzisz, stary. Przecież będziesz czuwał nad swoim małym, razem z Ileną, a ja też wezmę w tym udział. Przecież po to są rodzice, no nie?

      – Łatwo ci mówić: żyjesz jak playboy, codziennie zmieniasz dziewczyny. Nie wyobrażam sobie ciebie obarczonego rodziną…

      – To dlatego, że ja nie miałem szczęścia spotkać dziewczyny takiej jak Ilena. To przytrafiło się tobie. Jedna była na świecie i ty ją dostałeś. Tyle tylko, że jesteś za głupi, by to docenić…

      Elliott odwrócił wzrok i nic nie odpowiedział. Wielka fala zalała plażę i ochlapała ich pianą. Po chwili dobry nastrój wrócił i rozmowa zeszła na lżejsze tematy.

      Kiedy Matt uznał, że nadeszła odpowiednia pora na „niespodziankę”, pogrzebał w torbie i wyjął z niej butelkę różowego szampana.

      – Co świętujemy? – zdziwił się Elliott.

      Matt z trudem panował nad podnieceniem.

      – Stało się! Wreszcie to znalazłem, stary! – krzyknął przy huku wyskakującego korka.

      – Kobietę swojego życia?

      – Nie!

      – Sposób na rozwiązanie problemu głodu na świecie?

      – Nasz teren, stary! Teren pod naszą uprawę! Superkawałek ziemi na szczycie wzgórza, z wielkim drewnianym domem!

      Przed kilkoma laty Matt zdobył licencję pilota. Kupił wtedy hydroplan i zarabiał na życie, przewożąc turystów nad wodami zatoki. Ale od dawna miał pewien szalony pomysł, marzył, żeby z Elliottem założyć winnicę w Napa Valley.

      – Zapewniam cię, że teraz jest najlepszy moment na tego rodzaju inwestycję – tłumaczył w euforii. – Obecnie jest tylko kilka winnic w dolinie, ale wino to