na dwór, gdzie powitały go słońce, szum oceanu i wiatr. Przystanął na chwilę przed drzwiami garażu, by podziwiać budzący się dzień. Następnie wsiadł do starego pomarańczowego garbusa, reliktu dawno minionej epoki hippisowskiej. Opuścił dach, ostrożnie dołączył do samochodów sunących po bulwarze i ruszył przez Fillmore Street w kierunku wiktoriańskich kamienic na Pacific Height. Tak jak na obrazkach znanych z licznych filmów, strome i urwiste ulice San Francisco wznosiły się i opadały niczym tobogan. Jednak Elliott dawno temu zrezygnował z gwałtownych startów na skrzyżowaniach. Na wysokości California Street skręcił w lewo i spotkał się z tramwajem linowym wiozącym pierwszych turystów do Chinatown. W pobliżu chińskiej enklawy wjechał na podziemny parking przy Grace Cathedrale, którym dojechał do Lenox Hospital, gdzie pracował od trzydziestu lat.
Jako szef oddziału chirurgii pediatrycznej, był uważany za jednego z asów atutowych szpitala. Ten awans był świeży i przyszedł trochę za późno. W całym swoim życiu zawodowym Elliott kierował się przede wszystkim dobrem pacjentów, starając się – rzecz niezmiernie rzadka wśród chirurgów – nie koncentrować się jedynie na stronie technicznej, ale brać również pod uwagę wymiar emocjonalny. Nie dbał o zaszczyty i relacje towarzyskie, nie szukał dojścia do kręgów zapaleńców golfa lub amatorów spędzania weekendów nad jeziorem Tahoe. Kiedy jednak któreś z dzieci kolegów musiało zostać poddane jakiejś operacji, zwracano się właśnie do niego, co było nieomylną oznaką zaufania.
*
– Możesz mi to przebadać?
Elliott zwrócił się do Samuela Bellowa, szefa szpitalnego laboratorium, podając mu plastikową saszetkę zawierającą okruchy zebrane z dna flakonika z pozłacanymi pigułkami.
– A co to jest?
– Liczę, że ty mi powiesz…
Wstąpił do kafeterii, łyknął pierwszą dawkę kofeiny, po czym wjechał na blok, żeby się przebrać i przywitać ze swoją ekipą złożoną z anestezjologa, pielęgniarki i indiańskiej internistki praktykującej pod jego kierunkiem. Dzisiejszy pacjent był kruchym siedmiomiesięcznym niemowlakiem o imieniu Jack, cierpiącym na kardiobiopatię – niedorozwój serca powodujący niewystarczające dotlenianie krwi i objawiający się sztywnieniem palców oraz sinieniem warg.
Przygotowując się do rozcięcia klatki piersiowej dziecka, Elliott z trudem opanowywał tremę, czuł się jak artysta mający za chwilę wejść na scenę. Operacje na otwartym sercu uważał za coś w rodzaju misterium. Ile ich przeprowadził? Setki, a nawet tysiące. Pięć lat temu ekipa telewizyjna nagrała o nim reportaż, wychwalając jego złote ręce zdolne zszyć cieniutkie jak igła naczynia krwionośne nićmi niewidocznymi gołym okiem. Jednak za każdym razem napięcie było takie samo, i ta sama obawa, że coś się nie powiedzie. Operacja trwała ponad cztery godziny, podczas których serce i płuca zostały odłączone, a ich czynności przejęte przez maszynę. Niczym hydraulik, Elliott zatkał otwór między obiema jamami i otworzył dojście do płuc, by zapobiec przepływowi krwi żylnej do aorty. Wymagało to wielkiego doświadczenia oraz koncentracji. Jego dłonie nie drżały, ale myślami był daleko: przy własnej chorobie, o której nie umiał zapomnieć, i przy tym dziwnym śnie z ostatniej nocy. Zdawszy sobie nagle sprawę z rozproszonej uwagi, poczuł się winny i skupił na zadaniu, które musiał wykonać.
Kiedy operacja dobiegła końca, Elliott wyjaśnił rodzicom dziecka, że jest jeszcze za wcześnie, by oceniać wynik. Przez kilka dni malec będzie poddany intensywnej terapii polegającej na wspomaganiu oddychania, która potrwa tak długo, aż serce i płuca zaczną normalnie funkcjonować.
Potem, nie zdjąwszy fartucha, wyszedł na parking szpitalny. Słońce, wiszące teraz wysoko na niebie, oślepiło go i ten blask na ułamek sekundy przyprawił Elliotta o zawrót głowy. Był wyczerpany, u kresu sił. Czy to rozsądne lekceważyć własną chorobę? – zapytał sam siebie. Czy może nadal operować, narażając życie pacjentów? Co wydarzyłoby się dzisiejszego ranka, gdyby zasłabł podczas operacji?
Zapalił papierosa, żeby pobudzić umysł, i zaciągnął się dymem z rozkoszą. Z rakiem przynajmniej jedno było pewne. Elliott mógł sobie palić do woli, bo i tak najgorsze już się stało.
Lekka bryza wywołała w nim dreszcz. Odkąd wiedział, że wkrótce umrze, stał się wrażliwszy na wszystko, co go otaczało. Wyraźniej czuł pulsowanie miasta, jakby było żywym organizmem. Ze szczytu Nob Hill, na którym stał budynek szpitala, czuło się wibracje portu i nabrzeży. Wciągnął ostatni haust dymu i zdusił niedopałek. Podjął już decyzję: przestanie operować pod koniec miesiąca i powie o swojej chorobie córce oraz Mattowi.
Taki będzie koniec. Nie można cofnąć czasu. Już nigdy nie wykona tego, co uważał za jedyną pożyteczną rzecz – nie będzie już leczył chorych.
Raz jeszcze przez chwilę pomyślał o tej nagłej decyzji i poczuł się stary i biedny.
– Doktorze Cooper?
Elliott odwrócił się i stanął twarzą w twarz z Shariką, swoją indiańską internistką. Zamieniła lekarski fartuch na sprane dżinsy i bluzeczkę na cienkich ramiączkach. Nieśmiało wyciągała w jego stronę kubek z kawą. Promieniała młodością i urodą.
Elliott wziął kubek z jej dłoni i podziękował uśmiechem.
– Przyszłam się pożegnać, doktorze.
– Pożegnać?
– Mój staż w Stanach dzisiaj się kończy.
– Dzięki za pomoc, Shariko, będziesz dobrym lekarzem.
– Za to pan jest wielkim lekarzem.
Elliott zaprzeczył ruchem głowy, zażenowany komplementem.
Młoda Indianka podeszła bliżej.
– Obiecałam sobie… pomyślałam, że może moglibyśmy wybrać się gdzieś razem dziś wieczorem.
Na ułamek sekundy jej piękna twarz w kolorze miedzi oblała się szkarłatem. Była nieśmiała i ta propozycja musiała ją wiele kosztować.
– Przykro mi, ale nie jest to możliwe – odparł Elliott, zaskoczony obrotem rozmowy.
– Rozumiem – odrzekła.
Odczekała krótką chwilę i dodała:
– Kończę staż o osiemnastej, a zatem dziś wieczorem nie będzie już pan moim przełożonym, ja zaś nie będę podlegać pana poleceniom. Więc jeśli to pana powstrzymuje…
Elliott przyjrzał się jej uważnie. Ile mogła mieć lat? Najwyżej dwadzieścia pięć. Nigdy nie zachowywał się wobec niej dwuznacznie i teraz czuł się skrępowany.
– Nie o to chodzi.
– Może to śmieszne – rzekła – ale zawsze wydawało mi się, że nie jestem panu obojętna…
Co miał na to odpowiedzieć? Że jakaś jego cząstka była już martwa oraz że reszta wkrótce podąży tym samym śladem? Podobno na miłość nigdy nie jest za późno, ale to wierutna bzdura…
– Nie wiem, co powiedzieć.
– W takim razie proszę nic nie mówić – szepnęła, odwracając się na pięcie.
Odchodząc wyraźnie urażona, raptem przypomniała sobie o czymś.
– Byłabym zapomniała – rzuciła, nie odwracając się – była wiadomość dla pana od pańskiego przyjaciela Matta. Dzwonił pół godziny temu i bardzo się niecierpliwił…
*
Elliott wypadł ze szpitala jak burza i złapał pierwszą z brzegu taksówkę. Rzeczywiście umówił się z Mattem na lunch i był już spóźniony.
Przyjaźń od pierwszego wejrzenia zdarza się podobnie