cofnął się o krok i znieruchomiał jak rażony gromem; tymczasem mężczyzna dokończył zdanie:
– …jestem tobą, za trzydzieści lat.
*
Mną? Za trzydzieści lat?
Elliott rozłożył ręce w geście oznaczającym brak zrozumienia.
– Co chce pan przez to powiedzieć?
Mężczyzna otworzył usta, ale nie zdążył dorzucić innych wyjaśnień: z jego nosa wypłynął strumień krwi, która spadała wielkimi kroplami na górę od piżamy.
– Proszę pochylić głowę do przodu! – rozkazał Elliott, wyjmując z kieszeni papierową serwetkę, którą przed chwilą odruchowo zabrał z restauracji, a teraz przykładał do twarzy mężczyzny. Uznał go za swojego pacjenta.
– To nic takiego – rzekł spokojnym tonem.
Przez chwilę pożałował, że nie ma przy sobie torby lekarskiej, ale na szczęście krwotok szybko ustał.
– Proszę pójść ze mną. Trzeba obmyć twarz wodą.
Mężczyzna ruszył za nim bez słowa. Jednak kiedy znaleźli się w pobliży toalet, zaczął się nagle trząść, jakby dostał ataku epilepsji.
Elliott chciał przyjść mu z pomocą, ale tamten go odepchnął.
– Zostaw mnie! – krzyknął i otworzył drzwi do łazienki.
W tej sytuacji Elliott postanowił zaczekać na zewnątrz. Czuł się odpowiedzialny za tego faceta, a nie był wcale pewien, czy wszystko z nim w porządku.
Co za historia! Najpierw to podobieństwo do ojca, potem zdanie bez sensu – „jestem tobą za trzydzieści lat” – a teraz krwotok z nosa i drgawki.
O kurwa, ale dzień!
Ale dzień jeszcze się nie skończył. Po chwili, uznawszy, że czeka zbyt długo, Elliott postanowił wejść do toalety.
– Proszę pana?
Było to długie pomieszczenie. Elliott obejrzał najpierw rząd umywalek. Nikogo nie zobaczył. Nie było tu ani okien, ani zapasowego wyjścia. Mężczyzna powinien zatem być w którejś kabinie.
– Jest pan tam?
Żadnej odpowiedzi. Obawiając się, że facet zemdlał, lekarz otworzył pierwsze drzwi: nikogo.
W drugiej kabinie: też nikogo.
Trzecia, czwarta… dziesiąta – również puste.
Zrozpaczony spojrzał na sufit: wszystkie płytki były na swoim miejscu.
*
Jakkolwiek wydawało się to niemożliwe, było oczywiste, że mężczyzna zniknął.
2
Interesuje mnie przyszłość: tam właśnie zamierzam spędzić najbliższe lata.
Woody Allen
San Francisco
Wrzesień 2006
Elliott ma 60 lat
Błyskawicznie otworzył oczy. Leżał w poprzek łóżka. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe. Był zlany potem.
Jakiś cholerny koszmar!
Nigdy nie pamiętał swoich snów, a właśnie przyśniło mu się coś szczególnie dziwnego: błąkając się po lotnisku San Francisco, nagle wpadł na… na własnego sobowtóra. Tyle że młodszego i równie zdumionego na jego widok, jak on sam. Wszystko wydawało się takie realne, zbijające z tropu, jakby rzeczywiście został przeniesiony w przeszłość, trzydzieści lat wstecz.
Elliott nacisnął guzik zdalnie sterujący rozsuwaniem zasłon i spojrzał z niepokojem na leżący na nocnym stoliku szklany flakonik z małymi pozłacanymi pigułkami. Otworzył go – w środku pozostało dziewięć kuleczek. Wczoraj przed snem połknął jedną przez ciekawość. Czyżby z jej powodu miał ten sen? Stary Khmer niejasno mówił coś na temat działania tego specyfiku, a nawet nie omieszkał uroczyście zalecić, żeby nigdy nie zażywać go niezgodnie z przeznaczeniem.
Elliott z trudem wstał z łóżka i podszedł do okna wychodzącego na marinę. Rozciągał się stąd przepiękny widok na ocean, wyspę Alcatraz i Golden Gate. Wschodzące słońce zalewało miasto czerwonym światłem zmieniającym odcień z minuty na minutę. W oddali żaglówki i promy mijały się przy dźwięku buczków przeciwmgielnych, i pomimo wczesnej pory, kilka osób uprawiających jogging biegało wzdłuż Marina Green po szerokim pasie zieleni ciągnącym się wzdłuż brzegu oceanu.
Ten znajomy widok nieco go uspokoił. Nabrał pewności, że wkrótce zdoła zapomnieć o burzliwej nocy. Ledwie o tym pomyślał, w szybie zobaczył wstrząsające odbicie: ciemną plamę rozlaną na górze od piżamy. Spuścił wzrok, żeby przyjrzeć się jej dokładnie.
Krew?
Serce zaczęło bić mocniej, ale tylko przez chwilę. Prawdopodobnie w nocy pociekła mu krew z nosa i stąd ten koszmarny sen. Klasyczny przypadek. Nie ma potrzeby się martwić.
Trochę spokojniejszy wszedł do łazienki, żeby przed pójściem do pracy wziąć prysznic. Wyregulował strumień wody i przez chwilę stał nieruchomo w kłębach pary, nie przestając rozmyślać. Coś jeszcze nie dawało mu spokoju. Ale co? Zaczął się rozbierać i wtedy intuicyjnie sięgnął do kieszeni piżamy. Znalazł w niej papierową serwetkę, na której, pod smugami krwi, można było dojrzeć kontur najsłynniejszego mostu w mieście, a nad nim napis: Golden Gate Café – Lotnisko San Francisco.
Serce Elliotta ponownie zabiło jak szalone, ale tym razem odzyskanie spokoju zajęło więcej czasu.
*
Czyżby tracił głowę z powodu choroby?
Przed kilkoma miesiącami zrobiono mu bronchoskopię, która wykazała raka płuc. Prawdę mówiąc, nie zdziwił się: nie można bezkarnie przez czterdzieści lat palić paczki papierosów dziennie. Od dawna wiedział, czym to grozi, i pogodził się z konsekwencjami. Bywa i tak, całe życie jest jednym wielkim ryzykiem. Nigdy za wszelką cenę nie unikał zdarzeń, jakie niesie los, i nie starał się żyć w sposób szczególnie ostrożny. Na swój sposób wierzył w przeznaczenie: co ma być, to będzie. Człowiek musi być przygotowany na wszystko.
Obiektywnie rzecz biorąc, była to paskudna odmiana raka: jedna z tych, które ewoluują bardzo szybko i leczą się najgorzej. W ostatnich latach medycyna poczyniła znaczne postępy w tej dziedzinie, nowe lekarstwa pozwalają przedłużyć życie chorych. Jednak dla niego było już za późno, nowotwór nie został wykryty wystarczająco wcześnie, a szczegółowe badania wykazały obecność przerzutów do innych organów wewnętrznych.
Zaproponowano mu leczenie klasyczne – chemioterapię i radioterapię – ale odmówił. W tym stadium choroby i tak byłyby nieskuteczne. Losy walki uważał za przesądzone: za kilka miesięcy trzeba będzie umrzeć.
Dotychczas udawało mu się ukryć chorobę, ale dobrze wiedział, że prędzej czy później zostanie zauważona. Napady kaszlu były coraz częstsze, bóle w okolicy żeber i łopatki coraz dotkliwsze, a zmęczenie dopadało go w najmniej oczekiwanych momentach, mimo że uchodził za twardziela.
To nie ból napawał go strachem. Najbardziej obawiał się reakcji bliskich mu osób. Zwłaszcza Angie, dwudziestoletniej córki studiującej w Nowym Jorku, oraz Matta, najlepszego przyjaciela, z którym od zawsze wszystkim się dzielił.
Wyszedł spod prysznica, wytarł się szybko i otworzył szafę. Bardziej starannie niż zazwyczaj wybrał ubranie, koszulę z delikatnej egipskiej bawełny i włoski garnitur. Myśl o chorobie ustąpiła miejsca widokowi