duchota zaczęła ją dusić, ale wolała się dusić niż zginąć od pioruna, który mógłby wpaść do pokoju przez okno, jak to gdzieś wyczytała. Wiatr szarpał gałęziami rosnącego obok kamienicy drzewa, a ich stukot o szyby przypominał jej złowrogi stukot gałęzi z Wichrowych Wzgórz.
Honorata nie lubiła burzy ani stukotu gałęzi o okno.
Honorata lubiła święty spokój.
A tymczasem dotarło do niej, że jutro ten spokój zostanie brutalnie zakłócony.
Gdyby jutro miała się odbyć w mieście jakaś demonstracja, Honorata chętnie wybrałaby się na nią i czułaby się usprawiedliwiona chęcią uczestniczenia w zbiorowym proteście, a jej nieobecność w domu byłaby równie usprawiedliwiona.
Ale nie zapowiadano żadnej demonstracji. Ani żadnego protestu. Żadnego marszu. Na żadną okoliczność. Nic nie zapowiadało możliwości usprawiedliwienia jej nieobecności w domu. Za to zapowiedział się mecenas. Z wizytą. To było gorsze niż uderzenie pioruna. Temu należało się przeciwstawić. Honorata myślała gorączkowo, jak tego dokonać.
W końcu wpadła na pomysł, aby po prostu zwiać. O ile Franka pozwoli na wyjazd…
Zwiać! Od upału. Od nagłej i niespodziewanej wizyty. Od Franki, zanim ta zaprotestuje.
To był cud, ta myśl! Jak objawienie. Wyjechać. Rano. Daleko. Wziąć urlop. Wypoczynkowy. Choćby tylko na dzień czy dwa. Miejsce wypoczynku się znajdzie. Przez dzień czy dwa świat bez niej się nie zawali. Ani laboratorium. Nawet przez tydzień się nie zawali. Była coraz bardziej zdeterminowana. Rano zadzwoni do komendanta i coś mu powie, wymyśli jakiś powód, dla którego ona natychmiast musi wziąć urlop. Niech on już coś wykombinuje, żeby ona wzięła ten urlop. Niech coś nawinie w laboratorium. Jeśli zrobił jej dziecko, to niech teraz postara się wydobyć ją z kłopotów, skoro wtedy ją w kłopoty wpakował.
A o kłopotach ówczesnych poinformowała go niedawno jego własna córka. W jaki sposób Franka doszła do pełnoletności, mniej więcej wiadomo, ale jak doszła do prawdy, będąc dopiero co pełnoletnią, trudno powiedzieć. Pewnie drogą dedukcji. Szef przeraził się skandalu i reakcji ślubnej rodziny do tego stopnia, że nawet nie zamierzał zaprzeczać ojcostwa. Tym bardziej, że podobieństwo pannicy do niego było uderzające. Ten sam brak urody, za duży nos i zdecydowanie apodyktyczna natura. Od tej chwili płacił córce po kryjomu, co miesiąc, sensowną sumę i czuł się bezpiecznie.
Honorata, zadowolona z powziętej decyzji o wyjeździe, wywlekła z pawlacza wielką walizkę i wybebeszyła rzeczy z szafy na środek pokoju.
Bo należało się zastanowić, co ze sobą zabrać. Na wypadek, gdyby ucieczka miała się przeciągnąć. Połowa czerwca to trudna pora roku. Nieprzewidywalna. Sorry, jak cały nasz klimat. Może na przykład lać i lać przez dwa tygodnie. Mimo że Honorata zamierzała uciec z domu tylko na parę dni, to przecież takie ulewy mogły spowodować, że nie będzie miała jak wrócić. Przez takie ulewne deszcze będzie zmuszona siedzieć gdzieś ze dwa tygodnie.
Wrzuciła więc do walizki to, co według niej było absolutnie niezbędne. Niestety walizka nie zamierzała dać się dopiąć.
Rozrzucona po pokoju sterta ubrań przyprawiła Honoratę o napad melancholii. Miała wrażenie, że dokonuje czynu zabronionego, czyli ucieczki z miejsca przestępstwa. Okłamywanie nie tylko komendanta policji, ale też szefa laboratorium kryminalistycznego i zostawienie go z górą nie wykonanych na czas analiz laboratoryjnych było według niej przestępstwem. Miejsce przestępstwa nie do końca się zgadzało, bo Honorata nie uciekała z laboratorium, ale nie czepiajmy się szczegółów. To drobiazgi wobec wagi samego zagadnienia. Poczucie winy świadczyło, że była świadomym sprawcą czynu zabronionego, a to podlegało karze. Honorata nie miała jednak zamiaru poddawać się żadnej karze ani tym bardziej presji psychicznej, jaką według niej będą stosować szef oraz Franka, aby zmusić ją do pozostania w domu i pójścia jak zwykle do pracy.
Postanowiła wyjechać. I wyjedzie.
Pomimo burzy i ulewy. Pomimo stukotu w okno. Nie przestraszy się. Nie zrezygnuje.
Zadowolona nastawiła budzik na siódmą rano, aby zwiać tak, by nikt tego nie zauważył, a do szefa i Franki zamierzała zadzwonić z drogi. Żeby postawić ich przed faktem dokonanym. Następnie włączyła telewizor, aby obejrzeć ulubiony serial kryminalny.
Usłyszała dźwięk komórki.
To dzwoniła Franka. No i klops! Honorata zastygła z ręką nad telefonem. Odebrać czy nie? Jeśli nie odbierze, Franka zjawi się natychmiast na inspekcję i zobaczy to, czego zobaczyć nie powinna, czyli nie całkiem spakowaną walizkę, i wtrąci się, bo zawsze się wtrąca. Jeśli zaś Honorata telefon odbierze, to ta mała spryciara i tak się domyśli, o co chodzi, bo z Honoraty słaba krętaczka.
Oj, niezły problem.
Telefon zabrzęczał drugi raz, ponaglająco, i tego już Honorata nie mogła zignorować.
– Co jest, mam? – usłyszała w słuchawce. – Dzwonię i dzwonię.
– Oglądam serial – poinformowała ją Honorata zgodnie z prawdą. Wykrywacz kłamstw w umyśle córki działał jednak bez zarzutu.
– To czemu nie odbierasz? – spytała podejrzliwie.
– Przecież odebrałam – powiedziała Honorata i o mało nie zaklęła. Sama usłyszała w swoim głosie fałszywy ton. Co teraz będzie?
W słuchawce przez chwilę panowała cisza, jakby Franka się zastanawiała.
– Wszystko w porządku? – Córa upewniła się na wszelki wypadek i Honorata odetchnęła z ulgą. Chyba udało jej się wywieść Frankę w pole.
– Jes, jes… – Honorata przytaknęła zadowolona i wyłączyła komórkę.
Od zajścia w ciążę, Honorata żyła w nieustannym podporządkowaniu się dziecku. Zasadzie: dobro dziecka ponad swoje dobro. Ponieważ sama tego nie zaznała od swojej matki, oczywistym było dla niej, że jej relacje z dzieckiem będą zupełnie inne. To ona zdecydowała, że dziecko będzie rządzić jej życiem, jej wolą, decyzjami, wyborami. Planami i rezygnacjami z planów. Skrywanymi, nigdy nie realizowanymi marzeniami. Po to, by mogły być realizowane marzenia dziecka. Cokolwiek Honorata zrobiła dla siebie, wywoływało w niej nieustające poczucie winy. Szczególnie gdy przez to nie mogła czegoś zrobić dla Franki. Córka odmowy nie tolerowała i kary, jakie stosowała potem wobec matki, na przykład niejedzenie, nieuczenie się, stany depresyjne, niemożność spania w nocy i lęki, które wyrażała głośno w szkole i u psychologa, nauczyły Honoratę właściwej hierarchii w domu. Oduczyły ją buntu i samowoli wobec córki. Dlatego uchodziła za wzorową matkę, a i Franka mogła być z niej dumna. I była. Wszystkie koleżanki jej zazdrościły. Jedno słowo Franki i matka natychmiast spełniała jej prośbę. Franka nawet nie musiała już nalegać czy krzyczeć. Bo oczywiste było dla Honoraty, że skoro córka chce i grzecznie, oj, grzecznie prosi, to nie wolno, oj, nie wolno odmawiać. Bo córka może przez to nie być szczęśliwa, a powinnością Honoraty jako rodzica jest sprawiać na każdym kroku, aby dziecko było szczęśliwe. Żyło bez stresu i miało zaspokojone wszystkie, ale to wszystkie potrzeby. Dlatego życie Honoraty przebiegało płynnie od kredytu do kredytu na zaspokajanie potrzeb córki, aby ta z braku owego zaspokajania nie wpadła w złe towarzystwo, narkotyki albo, co gorsza, nie stała się jedną z galerianek. Lepiej żeby za to wszystko płaciła matka, a nie na przykład jakiś zwyrodnialec. Córka odpłacała jej wierną miłością i Honorata nigdy, ale to nigdy nie czuła się samotna. I choć samotność swoją bardzo lubiła, wolała jednak tę wiedzę o lubieniu swojej samotności