Guillaume Musso

Uratuj mnie


Скачать книгу

przez rwący potok wielobarwnego tłumu, przesuwający się w oślepiającym blasku olbrzymich reklam. Wycie syren, uliczni grajkowie, tłum, migające żółte taksówki… wszystko to przyprawiało ją o ból głowy. Jak zahipnotyzowana podniosła wzrok na ekrany oblepiające fasady domów i zakręciło jej się w głowie. Było ich tyle, że nie wiedziała, na co patrzeć: notowania giełdowe, wideoklipy, obrazy z dziennika telewizyjnego, prognoza pogody…

      Kiedy po raz kolejny ktoś ją potrącił, postanowiła przedostać się na przeciwległy chodnik i tam odzyskać trochę spokoju.

      Samochody nadjeżdżały ze wszystkich stron, ale ona zdawała się ich nie widzieć…

      *

      Sam jechał teraz Broadwayem. Nastawił kompakt ze starym jazzem i – pośród szklanych biurowców i natężonego ruchu samochodów – poddał się kołyszącym dźwiękom saksofonu. Stłumił ziewnięcie, sięgając jednocześnie ręką do kieszeni koszuli po paczkę papierosów. Zły zwyczaj z młodości. W tamtych czasach większość chłopaków z Bed-Stuy zaczynała palić w wieku siedmiu, ośmiu lat, zanim sięgnęli po mocniejsze używki. Samochód jadący przed nim miał na szybie kolorową nalepkę. Sam zmrużył odruchowo oczy, starając się odczytać umieszczony na niej napis: If you can read this, you’re too near1. Z zamyślenia wyrwał go długi dźwięk klaksonu. Machinalnie posłał jakieś obelżywe słowo kierowcy mijającego go samochodu. W tej samej chwili jego wzrok napotkał slogan prezentujący jakiś specyfik antynikotynowy na jednej z tablic reklamowych pokrywających całą ścianę budynku. Przystojniak w szortach i podkoszulku zachwalał zalety sportu i podkreślał szkodliwość palenia, mówiąc: „Jeszcze możesz odmienić swoje życie!”.

      – Mów za siebie! – warknął.

      Po co zresztą miałby to robić? Już raz się w życiu zmienił i to wystarczy. Z wyzywającym wyrazem twarzy zaciągnął się głęboko, jakby chciał w ten sposób zademonstrować, że nie boi się ani Boga, ani śmierci: w Boga nie wierzył, a na śmierć nic nie mógł poradzić.

      Wkładając zapalniczkę do kieszeni, natrafił na rysunek, który dostał od Angeli. Rozłożył go i na odwrocie kartki zobaczył mnóstwo małych kabalistycznych znaków, których przedtem nie zauważył: kółka, trójkąty i gwiazdki, a wszystko to tajemniczo splątane. Jakie znaczenie mają te dziwne znaki?

      Pochłonięty tą myślą, dopiero w ostatniej chwili zauważył młodą kobietę przechodzącą przez ulicę tuż przed jego samochodem.

      Dobry Boże! Za późno na hamowanie. Mocno skręcił kierownicę w prawo, wysłał szybką modlitwę do Boga, w którego nie wierzył, i ze wszystkich sił wrzasnął:

      – Uwaga!!!

      *

      – Uwaga!!!

      Juliette stanęła jak wryta. Samochód ledwie ją wyminął, a ona po raz pierwszy w życiu poczuła oddech śmierci.

      Auto Sama wjechało na chodnik, gdzie zatrzymało się z piskiem opon. To cud, że nikogo nie potrącił.

      – Idiota! Morderca! – wrzasnęła Juliette do kierowcy, dobrze wiedząc, że sama nie jest bez winy.

      W ciągu dwóch sekund jej serce tak przyspieszyło, że o mały włos nie eksplodowało.

      Nadal była na księżycu. Jak zwykle. To miasto zdecydowanie nie jest przeznaczone dla marzycieli. Wszędzie czyha niebezpieczeństwo, na rogu każdej ulicy…

      – Cholera! – krzyknął Sam.

      Tym razem przestraszył się nie na żarty. Życie mogło skończyć się ot tak, w dwie sekundy. Zresztą stale balansuje nad przepaścią, o czym on wiedział lepiej niż ktokolwiek inny. Mimo to w takich chwilach boimy się jak cholera.

      Wysiadł z samochodu, trzymając torbę lekarską, którą zawsze miał pod ręką na siedzeniu pasażera.

      – Wszystko w porządku? Nic pani nie jest? Jestem lekarzem i mogę panią zbadać albo odwieźć do szpitala.

      – Nic mi się nie stało – zapewniła go Juliette.

      Chwycił ją za rękę, pomagając wstać, i w tym momencie na niego spojrzała.

      Sekundę wcześniej nie istniała i nagle stała tu przed nim.

      – Czy jest pani pewna, że wszystko w porządku? – powtórzył niezręcznie.

      – It’s OK.

      – Może kieliszeczek dla poprawy samopoczucia?

      – Nie, dziękuję. Nie ma takiej potrzeby.

      Sam prawie bezwiednie nalegał:

      – Bardzo proszę. Żeby mi pani wybaczyła.

      Wskazał ogromną fasadę hotelu Marriott, którego futurystyczna sylwetka dominowała nad zachodnią stroną Times Square.

      – Zostawię tylko samochód na hotelowym parkingu. Zajmie mi to minutę. Zaczeka pani na mnie w holu?

      – Zgoda.

      Zrobił kilka kroków w kierunku samochodu, nagle zatrzymał się gwałtownie i wrócił do niej, żeby się przedstawić:

      – Nazywam się Sam Galloway. Jestem lekarzem.

      Spojrzała na niego i nagle zapragnęła mu się spodobać. Dokładnie w chwili, gdy otworzyła usta, wiedziała, że zaraz popełni cholerne głupstwo, ale było już za późno.

      – Bardzo mi miło. Juliette Beaumont. Jestem adwokatką.

      6

      To była chwila krótka jak mgnienie oka; ona spojrzała, nie widząc mnie, i to był triumf, wiosna, słońce i ciepłe morze.

      Albert Cohen

      Pomimo zimna i wiatru, które nadal rządziły miastem, przed hotelem przesuwał się niezmiennie gęsty tłum. Juliette stała od kilku minut w holu i obserwowała balet podjeżdżających taksówek i limuzyn, z których wysiadali mężczyźni w smokingach i kobiety w wieczorowych sukniach. Wreszcie Sam przyjechał windą z parkingu.

      Z pięćdziesięcioma piętrami ze szkła i betonu Marriott był drugim największym hotelem na Manhattanie. Juliette, która nigdy nie przekroczyła jego progów, otworzyła szeroko oczy, wchodząc do wielkiego atrium wznoszącego się na wysokość prawie czterdziestu pięter. Bijący od niego intensywny blask sprawiał, że można było zapomnieć o zimie.

      Stanęła za Samem na ruchomych schodach prowadzących na pierwsze piętro. Stamtąd pojechali dalej jedną z przezroczystych wind podobnych do kapsuły międzyplanetarnej, które zdawały się fruwać po budynku. Sam nacisnął guzik z cyfrą czterdzieści dziewięć i tak zaczęli zawrotną podróż pod dach.

      Nie odezwali się do siebie…

      Po co ja zaprosiłem tę dziewczynę?, myślał Sam, czując, że sytuacja go przerosła.

      – Jest pani w Nowym Jorku w interesach?

      – Tak – odparła Juliette, starając się, by jej głos brzmiał pewnie. – Przyjechałam na kongres prawników…

      O choroba, po co powiedziałam, że jestem adwokatką? Dostanie mi się za to kłamstwo.

      – Długo zostaje pani na Manhattanie?

      – Wracam do Francji jutro wieczorem.

      Przynajmniej to jest prawdą.

      Na wysokości trzydziestego piętra pochyliła się trochę w stronę szklanej ściany, spojrzała w dół i zakręciło jej się w głowie, jakby zawisła w próżni.

      Ups… Żebym tylko teraz nie zwymiotowała.

      Winda