dekoracje?
– Psiakość słoniowa, zapomniałem na śmierć! Trzeba jakoś zrobić…
– Z czego i za co! Człowieku! nikt groszem nie śmierdzi.
– Co tu robić? – zamyślił się i wsadziwszy wedle zwyczaju palce w usta, chodził prędko i rozmyślał; naraz przystanął i rozjaśnionym głosem zawołał: – Zrobimy dekoracje! Kto ma jakie prześcieradła i ręczniki, słowem coś, z czego będzie można zrobić tylną ścianę i kulisy, proszę o zadeklarowanie. Kurtynę zrobi się z portier, hebesy33 przecież pożyczą. Korniszon namaluje pokój i będzie cudnie, no tylko galopem!
– Niech Kos zagra benefis, on ma dużo przyjaciół.
– Jak Boga kocham, to niemożebne34! Jakże ja się pokażę na świat w swoich lakierach35, w których tylko uszy są nie podarte, a mój ibercjerek, co?
– Feluś niech zagra – zaproponowała Gałkowska.
– Tak, ale nie, bo Feluś w swojej almawiwie mógłby się tylko powiesić uroczyście, a zresztą mnie się nigdy benefisy nie udawały.
– Graj pani z Jańciem – szepnął Korczewski.
– Co? może w tym płaszczyku pojadę? Nie chcę zmarznąć ani też narażać się na urągowisko36!
– Todziu, zagraj ty z żoną, macie tyle znajomości! – błagał już Korczewski.
– My nie możemy grać dla wielu przyczyn, ale ja mogę w mieście kilka biletów sprzedać – tłumaczyła żywo.
– Więc kto zagra benefis? – wołał Korczewski, wodząc wzrokiem po twarzach i garderobie zebranych. – Korniszon nie może, bo nie ma również palta. Oleś palto ma, ale nikt go nie zna.
– Niech zagra pan Zakrzewski! Ma elegancką garderobę, umie mówić po francusku, wie, jak się mówi z dziedzicami – zaproponowała Korczewska.
– Nie mogę, nie mogę! Mogę jeszcze natrafić w tej okolicy na jakiego kuzyna lub znajomego, a nie! Chciejcie, panowie, zrozumieć moje położenie.
– Nie chcesz pan ratować towarzystwa?
– Chciałbym, ale w ten sposób niepodobna, a zresztą nie znam okolicy, nie wiem nawet, jak się to robi.
Tłumaczył się miękko, bo zobaczył proszący wzrok Lili.
– Ja panu pomogę, pojadę z panem! No, musisz pan, mój królu złoty! Pan jeden masz garderobę i podobny jesteś do człowieka! Proście go, panie! – zawołał Korczewski.
Zakrzewski pomimo próśb całego towarzystwa opierał się dosyć długo, ale skoro w końcu przyszła Lili i bardzo cichutko zaczęła prosić, nie mógł się oprzeć i zgodził się.
– Pisz pan afisz w dalszym ciągu, panie Zakrzewski: „Wielkie pożegnalne przedstawienie na benefis p. Leona Zakrzewskiego, art. dr.37 teatrów lwowskiego i krakowskiego”.
– Dajże pan spokój, nie byłem nawet w Krakowie ani we Lwowie.
– To nic, panie, to dobrze robi na afiszu, ładnie brzmi.
– Benefis grać mogę, ale na taką blagę38 się nigdy nie zgodzę.
– Z pana jest bardzo porządny szlachcic, ale bardzo… blondyn. Cóż to panu szkodzi mniej więcej? Egzaminu pan zdawać nie będzie ani do kozy39 pana nie wsadzą za tytuł aktora lwowskiego. Pisz pan.
Zakrzewski napisał wreszcie, zżymnąwszy40 ramionami.
– Jakież sztuki gramy?
– Zaczekaj pan. Przyszła mi myśl mniej więcej. Na jednoaktówki nie polecą, to prawda. Mazur w cztery pary – dobrze, ale co więcej?
Ukrajał znowu kawał chleba, łamał go, jadł i biegał po pokoju coraz prędzej.
– Co więcej? Trzeba by dać coś z wielkiego repertuaru, coś, co grywają w Warszawie lub w Paryżu, coś, o czym piszą obecnie i mówią. Dlategośmy się przecież rozbili, żeby nie grywać Młynarzów i kominiarzów41.
– Powieś się z tym swoim wielkim repertuarem. Skądże go weźmiesz?
– Ty nie jesteś mądry, Feluś, nie! Cóż to, myślisz, że w tej podłej Kiernozi42 chcę zagrać Hamleta czy inną jaką głośną szopę? Mnie potrzeba tylko głośnej sztuki na afisz, na przynętę dla tych hebesów.
– Nic nie rozumiem – szepnął Zakrzewski, kładąc pióro.
– Nic pan rozumieć nie potrzebuje, pisz pan: „Gniazdo rodzinne, dramat Sudermanna43, grywany z niesłychanym powodzeniem na scenach całego świata. Osoby”… Zaczekaj pan, jakie tam u diabła występują osoby?…
Zamyślił się i znowu biegał po pokoju.
– Zobacz pan w egzemplarzu, po cóż z pamięci?
– Ha! ha! Pan jesteś, panie Zakrzewski… jasny blondyn, ha! ha! Ja nie tylko nie mam egzemplarza, ale nawet afisza z tej sztuki nie widziałem na oczy, czytałem tylko o niej w pismach.
– Więc jakże u Pana Boga możemy ją zapowiadać i grać!
– Któż mówi o graniu? My ją zapowiemy, a przed samym przedstawieniem, kiedy już teatr będzie pełny, kiedy pieniądze będą w kieszeni, zaanonsuje44 się, że z przyczyn od nas niezależnych sztuki tej grać nie możemy, a natomiast zagramy trzy jednoaktówki, zakończone mazurem! Co, planik zły?
– Plan dobry, spektakl na pewno będzie nabity, ale co publiczność powie?
– Publiczność to wielkie stare cielę, obiecać mleka – przyleci; dać w to miejsce serwatkę – pobeczy, powierzga, ale wypije w końcu. Pisz no pan osoby.
– Zbabrze nas potem w pismach jaki skryba45 za taki kawał – mruczał Feluś, chwytając się za nos.
– Dużo nam zrobi, przecież nikt z nas gazet nie czyta! Pisz pan osoby: „Magda Szulc, śpiewaczka”. Co trzeci Niemiec jest Szulcem. To dobrze, ale więcej nic nie pamiętam! Psiakość słoniowa! Poszła na scenę, potem powróciła do domu, ojciec umarł mniej więcej, tyle tylko pamiętam z recenzji. Śpiewaczka! Więc musiała mieć bębenka, arystokratę, barona albo hrabiego, wojskowego, nie ma przecież sztuki niemieckiej bez lejtnanta46 – kombinował Korczewski, stukał palcem w czoło, zacierał ręce, aż zawołał: – Pisz pan: „Herman von Altona-Meklemburg, baron, kapitan huzarów47, kochanek Magdy; Gretchen, pokojówka Magdy”. Przecież wielka śpiewaczka nie może być bez pokojówki. A może dać kamerdynera? To lepiej wygląda. Nie, niech zostanie Gretchen. A teraz, teraz… Otylia, śpiewaczka, współzawodniczka Magdy, dawna kochanka barona”. Tak, tak, doskonale, przecież baron musiał mieć i dawniej kochanki, z tego robi się zazdrość, scena gwałtowna z Magdą, Magda robi wyrzuty baronowi, ten klęka, tłumaczy się, przysięga, że tylko ją jedną kocha! Ślicznie, cudnie!
Zaczął zacierać ręce i śmiać się z zadowolenia.
– Nie śmiej się, Lili, widzisz ją, o! – zawołał zmieszany, bo dziewczyna aż kładła się na koszu od śmiechu, taki był komiczny, gestykulując