widział ją nago, oczarowany tym, co uważał za sen.
– Jesteś piękna – skomplementował ją. – Bardzo piękna.
Blask świec oświetlał jej uśmiechniętą spoconą twarz. Owalną, o dużych brązowych oczach, mięsistych wargach, wystających kościach policzkowych i prostym nosie, który zdradzał jej zdecydowanie i niezależność. Niewielu miało szanse w starciu z tą kobietą.
– Ty też jesteś niczego sobie – odpowiedziała, pieszcząc jego sterczące prącie. – Masz gumę?
– Nie – odrzekł z poczuciem winy.
– Miałeś wystarczająco dużo czasu, żeby się o nią postarać – wypomniała mu Emma, przewracając go na plecy. Usiadła na nim okrakiem i wprowadziła penisa do pochwy. – Uprzedź mnie, zanim skończysz – poprosiła w chwili, gdy zaczęła się rytmicznie poruszać, jednocześnie szczypiąc go za sutki. – Zabiję cię, jeśli tego nie zrobisz.
Dalmau objął ją w talii i dostosował się do jej ruchów.
– Kocham cię – szepnęła Emma, przestając na moment dyszeć i pojękiwać. Siedziała na nim z zamkniętymi oczami, odchylając głowę i wyciągając szyję, w niewygodnej pozycji, która miała zwiększyć jej rozkosz, sprawić, że poczuje go jeszcze głębiej.
– Ja ciebie też.
– Jak bardzo? – zapytała. Jej ciało przebiegł dreszcz.
– Najbardziej, najbardziej…
Emma jęknęła.
– Kłamca! – rzuciła.
– Ach, tak? – Wbił się w nią, jakby chciał przeszyć ją na wylot.
Emma krzyknęła. Jedno pchnięcie, drugie… Nie musiał jej uprzedzać. Jego spazmatyczne ruchy wskazywały, że jest bliski wytrysku. Wysunęła go z siebie, dźwignęła się na czworaki i ustami doprowadziła go do rozkoszy.
Padli na łóżko, spoceni i zdyszani. Dalmau wsunął rękę pod szyję Emmy i przyciągnął ją, by położyła głowę na jego piersi. Słuchał, jak cichnie jej przyspieszony oddech. Emma… Uśmiechnął się na myśl, że znają się od dziecka. Tak, już wtedy jego siostra żartowała, że zostaną parą, stawiając ich w niezręcznej sytuacji, zwłaszcza Emmę, która oblewała się rumieńcem i spuszczała wzrok. Nic dziwnego, że Montserrat chciała zeswatać ukochanego brata i najlepszą przyjaciółkę. Pewnego dnia Emma przestała być małą dziewczynką, koleżanką siostry i córką towarzysza ojca i przeistoczyła się w kobietę: atrakcyjną, zmysłową, niezależną, pracowitą, silną i inteligentną. Dalmau nie potrafił określić, kiedy ani jak to się stało. Często się nad tym zastanawiał. Nie chodziło tylko o jej ponętne ciało. Co sprawiło, że spojrzał na Emmę inaczej? Może jakaś riposta wtrącona do rozmowy, szybka, celna i cięta, jakiś żart, jej szczery, beztroski, wolny od hipokryzji śmiech. Może zakochał się w niej, patrząc, jak pracuje w jadłodajni, a może tamtego wieczoru, kiedy niespodziewanie zjawiła się w mieszkaniu jego matki z potrawką z królika. „Do stołu!”, krzyknęła na Josefę, Montserrat i Dalmaua. A może sprawiła to odwaga, z jaką walczyła o prawa robotników. Albo jej lekko piżmowy zapach, który pewnej nocy wprawił go w osłupienie – czy to ta sama Emma co wczoraj? Nie, nie potrafił powiedzieć, w którym momencie zadurzył się w tej… bogini.
Mocno ją przycisnął. Emma bawiła się włoskami na jego piersi: nawijała je na palec i gwałtownie wyrywała. „Sadystka!”, karcił ją. Ona?
– Od zawsze się w tobie kochałam – wyznała mu któregoś dnia.
– Od zawsze? Dlaczego? – próbował zgłębić temat.
– Byłam mała, ale myślę, że już wtedy pociągała mnie twoja wrażliwość. Pamiętasz, jak dla mnie rysowałeś? – zapytała, na co Dalmau skinął głową. – Twoje rysunki były wtedy strasznie brzydkie… – Wybuchnęła śmiechem. – Ale nadal je trzymam.
Nigdy nie pokazała mu tych rysunków, które rzekomo zachowała. „Jeszcze pożałujesz i mi je zabierzesz – tłumaczyła. – Wy, artyści, jesteście strasznymi dziwakami”.
Dalmau przez długą chwilę wsłuchiwał się w jej oddech.
– Wiesz, co się dzieje z moją siostrą? – zapytał wreszcie.
2
DALMAU ZATRZYMAŁ SIĘ NA przesiąkniętych wilgocią wąskich ciemnych schodach, zanim pokonał ostatnie stopnie dzielące go od mieszkania. Z niedowierzaniem nadstawił ucha. Nie mylił się: zza drzwi dobiegał turkot maszyny do szycia. Było dobrze po północy, o tej porze matka i siostra powinny spać – Montserrat wstawała wcześnie, by zdążyć na czas do fabryki. Kochał się z Emmą jeszcze raz, po czym wyszli pospacerować po Paral·lel. Zaspokoili głód przy jednym z wielu straganów ustawionych wzdłuż alei, a potem, popijając kawę, obserwowali uliczny ruch. Podczas gdy bogaci mieszczanie paradowali po Passeig de Gràcia, robotnicy, artyści, imigranci oraz ludzie bez pracy i zawodu – albo parający się jakąś niecną profesją – przechadzali się po Paral·lel, szerokiej ulicy, która oficjalnie nosiła nazwę Marqués del Duero. Wyznaczała południową granicę dzielnicy Eixample i ciągnęła się aż do portu. Oprócz warsztatów, fabryk i magazynów stały przy niej zajmujące część jezdni sklecone byle jak drewniane baraki, w których sprzedawano wszelkiego rodzaju towary. Były tu także karuzele, cyrk, kawiarnie z ogródkami, jadłodajnie, burdele, tancbudy i teatry. Latarnie gazowe zalewały wszystko ciepłym, przyjemnym światłem, w odróżnieniu od elektrycznych lamp łukowych, których jaskrawy blask raził oczy. Gaz nadal wygrywał w walce z elektrycznością, nazywaną światłem bogaczy, jako że królowała w teatrach, eleganckich restauracjach i pałacach – na oświetlenie uliczne w Barcelonie składało się trzynaście tysięcy latarni gazowych i zaledwie sto pięćdziesiąt elektrycznych.
Emma i Dalmau usiedli w kawiarnianym ogródku i rozmawiali, splatając dłonie, uśmiechnięci, zadowoleni. Przede wszystkim jednak delektowali się panującą wokół wrzawą. Uliczny gwar nadal rozbrzmiewał mu w głowie, kiedy w pośpiechu pokonywał ostatnie stopnie dzielące go od mieszkania. Matka szyła przy dopalającym się ogarku, rytmicznie wciskając pedał maszyny. Nie spojrzała na syna – nie chciała, by zobaczył jej zaczerwienione oczy. Ale Dalmau i tak je dostrzegł, mimo panującego w izbie mroku.
– Co się stało, matko? – zapytał, klękając przy niej i przytrzymując stopę, która obsesyjnie wciskała przeklęty żelazny pedał. – Dlaczego jesteś na nogach o tej porze?
– Zatrzymali ją – odparła drżącym głosem.
– Co…?
– Zatrzymali Montserrat.
Dalmau nie pozwolił jej wrócić do pracy.
– Niech matka przestanie szyć! – krzyknął. Zaraz jednak pożałował, że uniósł się gniewem. – Przepraszam… – Nie wstając z klęczek, pogłaskał ją po zniszczonych włosach. – Jest matka pewna? Skąd matka o tym wie? Kto matce powiedział?
– Jedna z jej koleżanek z fabryki. María del Mar. Znasz ją? – zapytała Josefa. Skinął głową; kojarzył kilka znajomych siostry. – Przyszła tu i…
Matka nie dokończyła zdania, przeszkodził jej atak kaszlu. Dalmau pobiegł do kuchni po szklankę wody. Kiedy wrócił, stopa Josefy znów wciskała pedał.
– Pozwól mi – poprosiła, upiwszy łyk wody. – Nie jestem w stanie robić nic innego. Nie mogę spać. Nie mogę wyjść, by szukać córki. Nie wiem, gdzie jest. Co innego mi pozostaje, jak nie szycie… i płacz? Nie wiem, gdzie ją trzymają. – Maszyna znów turkotała. – Z twoim ojcem było inaczej. Wiedziałam, że jest w zamku. Tam go