Alicja Sinicka

Oczy wilka


Скачать книгу

na nosie. Ile bym dała, żeby je mieć... Podeszła do lustra i uśmiechnęła się do mnie.

      – Przepraszam? – zapytałam.

      – Tak? – odparła.

      – Masz świetne okulary. Zamienisz się ze mną? – Machnęłam jej przed oczami bandanką.

      – Raczej nie – odpowiedziała, myjąc ręce.

      – Proszę cię, to dla mnie bardzo ważne – odparłam, wlepiając w nią rozpaczliwe spojrzenie.

      Zmrużyła oczy.

      – Dorzuć jeszcze kolczyki – stwierdziła rzeczowo, patrząc na różowe serca zwisające z moich uszu.

      – W porządku – powiedziałam, natychmiast je ściągając.

      Podałam jej kolczyki i chustkę, dała mi okulary. Od razu je założyłam.

      Nagle zobaczyłam w lustrze Waldiego. Zamarłam. Powoli schyliłam głowę i zaczęłam myć ręce.

      Dziewczyna, z którą się zamieniłam, powiedziała do niego:

      – Ej, to damska toaleta.

      On nic nie odpowiedział, tylko podszedł do kabin. Wszystkie były zajęte. Oparł się o ścianę i najwyraźniej czekał na wychodzące osoby.

      Dziewczyna pokręciła głową z dezaprobatą, wzięła swoje zdobycze i wyszła. Gdy upewniłam się, że Waldi jest skupiony wyłącznie na kabinach, zrobiłam krok do tyłu, chcąc dyskretnie wyjść. Wtem do łazienki wpadł Leon. Wróciłam pod umywalki. On tymczasem powiedział do Waldiego:

      – Zostań tu i poczekaj. Łazienki nie są monitorowane, mogła się schować. Jeśli któraś długo nie będzie wychodzić, wyważ drzwi. Trudno, Artur nie chce zadymy, ale gorzej będzie, jeżeli nam ucieknie.

      – Wiadomo – odparł Waldi.

      Leon rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu, a mi serce podeszło do gardła. Wlepiłam wzrok w umywalkę. Na szczęście nie zwrócił na mnie szczególnej uwagi i po chwili wyszedł.

      Ja tymczasem wzięłam do ręki torebkę i nie patrząc w stronę Waldiego, z udawanym spokojem opuściłam łazienkę. Udałam się w kierunku wyjścia. Szłam pewnie, patrząc przed siebie. Nie byłam do końca pewna, czy to dobry wybór, jednak nic innego mi nie pozostawało. Gdy wyszłam z klubu, odetchnęłam z ulgą. Mimowolnie zaczęłam biec.

      Wpadłam do parku. Słyszałam tylko swój nierówny oddech i stukanie szerokich obcasów o betonową ścieżkę. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Nie wiedziałam, czy obrałam właściwy kierunek, na szczęście gdy wybiegłam w końcu na ulicę, zauważyłam sklep, w którym Kornel kupował wcześniej alkohol. Kilka minut później wpadłam na osiedle, widząc już z oddali naszą klatkę, co trochę mnie uspokoiło. Weszłam po małych schodach i wyciągnęłam klucze. Fala gorąca zalała moje ciało, byłam cała mokra.

      Nagle usłyszałam za sobą:

      – No, no, cwana jesteś, nie powiem.

      Momentalnie łzy napłynęły mi do oczu. Poznałam po głosie, że to Waldi. Skąd, u licha, wiedział, gdzie mieszkam… Nie zdążyłam odwrócić głowy, gdy złapał mnie od tyłu za ramiona. Zobaczyłam przed sobą Leona, który z uśmiechem na twarzy przyłożył mi do nosa mokrą gazę. Chyba nigdy nie czułam tak ostrego zapachu. Jego woń przypominała mocny klej przemysłowy. Próbowałam jeszcze się wyrwać, jednak czułam, że tracę siły. Po chwili zemdlałam.

      Rozdział V

      – Leno, słyszysz mnie?

      Niski, męski głos przebił się przez zgliszcza przytomniejącego umysłu. Powoli otworzyłam oczy i od razu wpadłam w sidła wilczego spojrzenia Artura. Leżałam z podkulonymi nogami na tylnym siedzeniu rozpędzonego auta, a on był tak blisko… Trzymał moją głowę na kolanach. Po chwili zaczął gładzić mnie po policzku ciepłą dłonią. Spojrzałam do przodu. Waldi prowadził, a Leon siedział obok niego, na miejscu pasażera. Zegar na desce rozdzielczej wskazywał godzinę dwudziestą trzecią trzydzieści.

      – Leno – powtórzył.

      Nic nie odpowiedziałam. Błądziłam wzrokiem po jego twarzy, która co chwilę znikała w ciemności i pojawiała się dzięki światłom mijanych latarni. W moim umyśle królowały obojętność i zmęczenie. Wkrótce doszedł do tego jeszcze otępiający ból głowy. Miałam wrażenie, że miażdży mi czaszkę.

      Artur zwrócił się do Waldiego i Leona:

      – Musieliście ją potraktować chloroformem? Mały mieliście wybór?

      – To stary, sprawdzony sposób na dostawę żywego towaru – odparł Waldi.

      – Mówiłem ci już, co myślę o twoich starych, sprawdzonych sposobach – skwitował, po czym dodał: – Zatrzymaj się przed domem Nadii.

      Auto stanęło na podjeździe obok rażąco żółtego mini coopera, aż zmrużyłam oczy. Artur wyszedł, zostawiając mnie z tyłu samą.

      – Moja głowa – wymamrotałam w końcu, nie mogąc złożyć prawidłowo ust. Wyszedł z tego jakiś niewyraźny dźwięk, jednak Waldi chyba zrozumiał, bo odparł:

      – Trzeba było nie uciekać.

      – Nie… zabijajcie… mnie – poprosiłam odrobinę wyraźniej, jednak wciąż nie panując do końca nad dolną częścią twarzy.

      Obydwaj zaczęli się śmiać, a Waldi powiedział do Leona:

      – Chyba za mocno nasączyłeś gazę w tym syfie.

      – Zaraz jej przejdzie – skwitował Leon. – „Nie zabijajcie mnie” – zacytował. – Już to widzę. Artur by nas chyba wypatroszył.

      Znowu parsknął śmiechem.

      Waldi kiwnął głową.

      – Ale w sumie widziała, co widziała, trzeba będzie jej pilnować – odpowiedział.

      – Myślisz, że widziała? – Leon zapytał ściszonym głosem. – Nie jestem pewien.

      – Ale Artur jest pewien, a wiesz, że on rzadko się myli – stwierdził Waldi.

      Zachowywali się tak, jakby mnie tam nie było. Może myśleli, że faktycznie nie kontaktowałam. Ja jednak słyszałam ich słowa, tylko jakoś ciężko mi było na nie reagować. Miałam też problemy z koordynacją ruchową i wyraźnym mówieniem. Czułam się tak, jakby moje usta i język były pod wpływem środka znieczulającego, podobnego do tych, które aplikują chirurdzy dentystyczni przed zabiegami.

      – Dzwoniłem do Kostka z policji. Mówił, że nie dostali żadnego zgłoszenia – powiedział Leon.

      – I dobrze, nasza uciekinierka przynajmniej umie się zachować, co nie?

      Waldi kiwnął do mnie głową. Po chwili wrócił Artur. Nie wiem czemu, ale poczułam ulgę, gdy znowu go zobaczyłam. Uśmiechnął się na mój widok.

      – Do mnie – zarządził, dotykając ramienia Waldiego.

      Ten natychmiast odpalił silnik. Jechaliśmy powoli. Przez boczną szybę widziałam, że mijamy różnej wielkości wille z równo przystrzyżonymi żywopłotami. Wszystkie domy były do siebie podobne. Po kilku zakrętach stanęliśmy przed dużą, ciemną bramą. Po obydwu jej stronach rozciągał się wysoki mur porośnięty gęstymi pnączami. Artur wyciągnął z kieszeni mały srebrny trójkąt i coś na nim przycisnął. Ku mojemu zaskoczeniu brama zaczęła się obniżać, by w końcu zniknąć całkowicie pod powierzchnią ziemi. W oddali ujrzałam wielką białą rezydencję, tę samą, która do tej pory widoczna była dla mnie jedynie z drugiego brzegu jeziora podczas