wyszłam z mieszkania. O czym ja myślałam… Podobne sytuacje zdarzały mi się już parę razy w przeszłości. Z pewnością należałam do roztargnionych osób, które nie do końca ogarniały to, co się wokół nich dzieje. Przy okazji rzuciłam okiem na jego buty. Były czarne, błyszczące, idealnie wypastowane. Do tego granatowe spodnie w kant, błękitna obcisła koszulka i czarna zamszowa kurtka… Wyglądał jak model, który właśnie zszedł z wybiegu.
– To zależy – odpowiedziałam w końcu.
– Od czego?
– Od tego, w jakim są nastroju.
– Ach tak, rozumiem. – Pokiwał głową, udając powagę, choć tak naprawdę widziałam, że powstrzymuje się od śmiechu. Po chwili posłał mi jednak długie, hipnotyzujące spojrzenie i stwierdził: – Chyba zaryzykuję. – Teraz naprawdę zrobił się poważny. – Może dosiądziesz się do nas? – zapytał, a mnie zamurowało.
Czy on naprawdę chciał, żebym usiadła przy ich stoliku? Ton jego głosu był uprzejmy, jednak wcześniejsza reakcja tego całego Waldiego i blondynki sprawiła, że poczułam się jak dziecko z podstawówki, z którego nabijają się koledzy z klasy. Trochę mnie to wszystko rozdrażniło. Przypomniałam sobie też o tym, co mówiła Jolka, że mam się trzymać z dala od tego błękitnookiego przystojniaka. Postanowiłam przynajmniej spróbować. Przełknęłam ślinę i nie patrząc już w jego kierunku, odpowiedziałam:
– Wiesz co, muszę lecieć.
– Szkoda. – Kątem oka dostrzegłam, że przechylił nieco głowę. Miałam wrażenie, że próbuje nawiązać ze mną kontakt wzrokowy.
Zebrałam się w sobie i spojrzałam na niego. Faktycznie ciągle patrzył mi prosto w oczy. Na mój ruch uśmiechnął się i stwierdził:
– Tak lepiej.
Skrzywiłam się. Czułam duży dyskomfort od momentu, w którym dowiedziałam się o królikach na stopach. Dopiero teraz zrozumiałam, czemu spotykani w drodze do kawiarni ludzie tak się do mnie uśmiechali.
– Okej, to idę – rzuciłam.
– Okej. – Artur kiwnął głową, choć jego oczy wcale nie przytakiwały. Po chwili dodał: – Miałem wrażenie, że chcesz zamówić kawę, ale może tylko mi się wydawało. – Ironia w jego głosie była wręcz namacalna.
– Zmieniłam zdanie – odpowiedziałam.
– Dlaczego?
Przez ciebie…
– Tak jakoś.
– W porządku. – Z jego twarzy zniknął uśmiech. – Tylko mam małą prośbę.
– Jaką? – zapytałam.
– Nie przejmuj się tymi królikami. Są urocze. – Puścił do mnie oko.
Czułam, że tracę grunt pod nogami. Kiwnęłam tylko potakująco głową, nie odpowiedziałam ani słowem. Mimowolnie spojrzałam jeszcze raz w kierunku stolika, przy którym siedzieli moi prześmiewcy. Ten cały Waldi przeglądał coś w telefonie. Z kolei blondynka taksowała mnie wzrokiem. Jej oczy przypominały barwą truflowe pralinki, jednak spojrzenie miała wyjątkowo chłodne.
– Przepraszam – powiedziałam, robiąc krok do przodu.
Stałam blisko niego i znowu poczułam te cytrusowe perfumy, cóż za drażniąco-kusząca kompozycja. Uniosłam wzrok, dając mu do zrozumienia, że chcę przejść. Przez chwilę żadne z nas się nie poruszyło. Zastygliśmy, patrząc sobie prosto w oczy. Jego pewne, silne spojrzenie i mój świdrujący wzrok. W końcu, po kilku sekundach wypuścił mnie z mrocznej, ale zarazem przyjemnej niewoli. Szybkim krokiem wyszłam z lokalu. Dopiero na zewnątrz odetchnęłam z ulgą.
Co to, u licha, było? – pytałam samą siebie. Spotkałam w tej kawiarni Artura Mangano i chyba… Nie chciałam sobie schlebiać, jednak nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ze mną flirtował. Z początku myślałam, że nie, ale to zaproszenie do stolika i jego przenikliwy wzrok były dość jednoznaczne. Może tylko mi się wydawało? Może jest zaciekawiony, bo niedawno przyjechałam do miasta? Jolka mówiła przecież, że rzadko przyjeżdża tu ktoś z zewnątrz… Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć.
Jedyne, czego byłam pewna, to fakt, że samą swoją obecnością mógł porwać moje zmysły do nieznanej mi dotąd krainy. Jego niski głos, oczy, zapach… To wszystko razem stanowiło mocno dezorientującą mieszankę.
Jeszcze to moje wdzianko. Boże, piżama w owieczki i króliki na stopach. Chociaż on stwierdził, że są urocze. Podejrzewałam jednak, że było mu mnie najzwyczajniej w świecie żal i pragnął w ten sposób załagodzić falę wstydu, która niechlubnie zalała moją twarz. Zwariowałam. O czym ja w ogóle myślę – zrugałam siebie. Chciałam jak najszybciej dostać się do mieszkania. Teraz, kiedy już doskonale wiedziałam, jak wyglądam od pasa w dół, ciężko mi było ponownie przejść przez osiedle. Zabawne, jak wiele może zmienić krótka wizyta w kawiarni, i to na dodatek niezakończona zakupem kawy. Chociaż po rozmowie z Arturem czułam, że już jej nie potrzebuję. Tylko co ja powiem Jolce? „Wiesz, Jola, spotkałam Artura Mangano i wywarł na mnie takie wrażenie, że zapomniałam z tego wszystkiego kupić kawę”. Nie, nie mogłam jej tego zdradzić. A może? „Wiesz, Jola, wyszłam w piżamie na dwór i kiedy się zorientowałam, to chciałam już tylko wrócić do domu”. W sumie druga opcja wydała mi się całkiem niezła. Postanowiłam, że przy niej pozostanę. Na dobrą sprawę zawierała dużo prawdy.
Wracałam do mieszkania tak szybko, że gdy przystanęłam w końcu na czwartym piętrze, pod drzwiami wejściowymi poczułam kilka kropelek potu spływających po moim karku. Przekroczywszy próg, natychmiast ściągnęłam bluzę i nie zamieniając słowa z Jolką, udałam się pod prysznic. Gdy wyszłam z łazienki, czekała na mnie w przedpokoju, trzymając w ręce jakiś garnek.
– Lenka, a gdzie kawa? – zapytała, bacznie mi się przyglądając. – Co ty tak wchodzisz bez słowa?
– Wyobraź sobie – odpowiedziałam, wycierając jedną ręką włosy – że wyszłam na dwór w kapciach i piżamie... Gdy to zauważyłam, przybiegłam tu z powrotem. – Uśmiechnęłam się.
– To chyba późno się zorientowałaś? – stwierdziła, patrząc na moje zabłocone króliki zostawione w przedpokoju.
– No, dopiero w kawiarni.
– Ty to jesteś zakręcona. – Pokręciła głową, a ja machnęłam w odpowiedzi ręką.
Jednak gdzieś tam głęboko, w zgliszczach wciąż podekscytowanego umysłu, poczułam wyrzuty sumienia. Co prawda nie skłamałam, ale też nie powiedziałam jej o najważniejszej rzeczy, która przydarzyła mi się w kawiarni, a raczej najważniejszej osobie, którą tam spotkałam. Przyjaciółka tymczasem złapała mnie za rękę i powiedziała:
– Chodź, gofry są już prawie gotowe.
Poszłyśmy do kuchni. Unosił się tam zapach pieczonego ciasta i owoców. Na blacie jednej z szafek stał słoik z dżemem malinowym. Jolka otworzyła gofrownicę i wyciągnęła z niej lekko przyrumienione, złociste okienko.
– Wygląda pysznie – powiedziałam, siadając przy stole.
Przyjaciółka położyła gofra na talerzu i wylała kolejną porcję ciasta na rozgrzany teflon. Następnie dużym nożem przepołowiła gotowy smakołyk.
– Proszę. – Podała mi jedną połówkę.
– Dziękuję – odparłam i sięgnęłam po widelec.
Jadłyśmy w ciszy. Miałam wprawdzie ochotę powiedzieć Jolce o spotkaniu w kawiarni, jednak bałam się jej riposty. Tak naprawdę sama nie wiedziałam, jak mam na to wszystko reagować… Z każdym kolejnym kęsem gofra moje