nieznany Autor

Agady talmudyczne


Скачать книгу

ten sposób panował dość długo i nikt nie zauważył, jaka zmiana się dokonała.

*

      A Salomon ocknął się na obcej, dalekiej od Jerozolimy, ziemi. Samotny i opuszczony chodził po domach i żebrał. Wchodził do domu prosić o kawałek chleba i przedstawiał się: jestem królem Salomonem! Wywoływało to gromki śmiech. Nikt przecież nie mógł uwierzyć, że taki włóczęga może być królem Salomonem. Uważano go za wariata. Goniono za nim po ulicach i obrzucano go kamieniami. Krzyczano: „Oto jest wariat, który twierdzi, że jest królem Salomonem!”.

      I nie bacząc na to, że ludzie uważali go za wariata, nie przestawał wołać, że jest królem Salomonem. Czasami znajdowali się tacy, którzy mu uwierzyli.

      Pewnego dnia podszedł do niego pewien bogaty człowiek i powiedział:

      – Panie mój i królu, uczyń mi łaskę i przyjdź do mnie na obiad.

      Zabrał króla do domu i na jego cześć zarżnął dobrze utuczonego wołu. Do stołu oprócz mięsa podał również inne potrawy i sporo dobrego wina.

      I kiedy Salomon zamierzał zabrać się do jedzenia, bogacz, siedzący naprzeciw niego, kiwnął współczująco głową i powiedział:

      – Biada oczom, które to widzą! Oto siedzi przede mną wielki władca, król Salomon, którego sława ogarniała kiedyś cały świat. Gdzie się podziały jego wielkość i bogactwo? Gdzie się podziały jego siła i mądrość?

      Salomon przejął się mocno słowami gospodarza. Jedzenie utkwiło mu w gardle. Głodny i smutny wstał od stołu.

      Innego razu podszedł do niego ubogi człowiek i tak do niego powiedział:

      – Panie mój i królu. Uczyń mi honor i przyjdź do mnie.

      Salomon, mając w pamięci obiad u bogacza, oświadczył:

      – Czy ty też chcesz mnie urządzić tak jak tamten bogacz?

      – Jestem biednym człowiekiem. Oprócz czarnego chleba i miski kiszonej kapusty niczego więcej nie mam, ale daję ci to z chęcią i z całym sercem.

      I Salomon przyjął zaproszenie biedaka i poszedł do jego domu. Biedak najpierw umył Salomonowi ręce i nogi, po czym posadził go na honorowym miejscu przy stole i podał mu miskę kiszonej kapusty z chlebem. Sam zaś, usiadłszy przy królu, zaczął go pocieszać:

      – Bóg dał słowo twemu ojcu Dawidowi, że jego dzieci i wnuki nigdy nie zostaną pozbawione królestwa. Słowo zaś Boga to czysta Prawda. Jedną ręką karze, a drugą wynagradza. Ufaj Mu, a On z całą pewnością przywróci ci wszystko, co przedtem posiadałeś.

      O obu tych ludziach, którzy zaprosili go na obiad, Salomon ukuł przysłowie:

      „Milszy czarny chleb z serca dany

      Niż najlepszy przysmak wciąż wypominany”.

      I tak poniewierał się i wędrował król Salomon od miasta do miasta, od wsi do wsi, aż znowu przybył do Jerozolimy.

      Wszedł do sali, w której obradował sanhedryn i zawołał:

      – Jam Salomon!

      – Głupcze, co ty pleciesz? Król Salomon siedzi na tronie w swoim pałacu. Kręćka masz głowie.

      Następnego dnia znowu przyszedł Salomon do sanhedrynu i znowu zawołał:

      – Jam Salomon! Wasz król Salomon!

      Członkowie sanhedrynu dalej nie uwierzyli jego słowom. Kiedy opuścił salę, niektórzy zaczęli medytować:

      – Wydaje się normalnym człowiekiem. Mówi na ogół do rzeczy, ale ma kręćka na jednym punkcie. Wbił sobie do głowy głupstwo, że jest królem Salomonem. Należałoby rzecz dokładnie rozważyć.

      Zaprosili go więc na drugi dzień, by go wysłuchać. Salomon opowiedział im cała historię z Asmodeuszem. Wtedy udał się do królewskiego pałacu i zaczęli wypytywać dworzan, cz nie zwrócili czasem uwagi na nogi władającego króla. Odpowiadając na to pytanie, oświadczyli, że nikt nie widział, żeby król czasem chodził na bosaka. „W dzień – powiadają – nos długie pończochy, a w nocy śpi w pokoju zamkniętym na klucz”.

      Salomon poradził wtedy członkom senhedrynu, żeby wieczorem weszli do pokoju, w którym król ma spędzić noc, i rozsypali na podłodze piasek.

      Tak też uczynili. Rano weszli do tego pokoju i zobaczyli ślady kurzych nóg na piasku.

      Wybrali wtedy delegację złożoną z najznakomitszych osób Jerozolimy, która wprowadziła Salomona do pałacu, i posługując się pełnym Imieniem Boga, wypędzili Asmodeusza na odległą pustynię.

      Salomon zaś znowu zasiadł na królewskim tronie z kości słoniowej i szczęśliwie panował nad ludem Izraela.

      Jonasz i wieloryb

      Bóg objawił się Jonaszowi i powiedział:

      – Wyjdź na ulice Niniwy i wołaj: za czterdzieści dni miasto legnie za wasze winy w gruzach.

      I pomyślał Jonasz w głębi duszy: Bóg jest miłosierny i wielkoduszny. Pewnego razu posłał mnie do Jerozolimy, bym obwieścił jej mieszkańcom, że miasto zostanie zburzone, uczyniłem tak i kiedy Żydzi pokajali się i odbyli pokutę, wybaczył im i miasto zostało nietknięte. Nazwali mnie przeto fałszywym prorokiem. Teraz powtórzy się to samo w Niniwie i obce narody zaczną bluźnić przeciwko wysłannikowi Boga. Okrzykną mnie, tak samo jak w Jerozolimie, fałszywym prorokiem.

      Ale rozkaz to rozkaz. Udałem się do Jafy i dwa dni stałem na brzegu morza, wypatrując statku. I żaden statek nie pojawił się na morzu.

      Bóg wzburzył wtedy morze. Sztormowy wiatr zawrócił płynący już daleko w morzu statek ku brzegom Jafy. Na ten widok Jonasz z radością zawołał:

      – Teraz wiem, że moje zadanie od Boga pochodzi.

      Podchodzi do zakotwiczonego przy brzegu statku i pyta kapitana:

      – Dokąd płyniecie?

      – Do wysp położonych na morzu, a dokładnie do Tarsu.

      – W takim razie płynę z wami do Tarsu.

      Na drugi dzień, kiedy statek znajdował się już na pełnym morzu, zerwała się nagle burza. Wszystkie statki płynące niedaleko od nich posuwały się spokojnie naprzód. Burza ich nie tknęła. Tylko statkiem, na którym płynął Jonasz burza miotała na wszystkie strony. Statkowi groziło zatonięcie.

      A na statku znajdowali się ludzie ze wszystkich siedemdziesięciu narodów świata. I wszyscy postanowili modlić się i prosić swojego Boga na pomoc. Który Bóg pomoże, ten okaże się prawdziwym Bogiem.

      I każdy z nich wznosił modlitwę do swego Boga i żaden im nie pomógł.

      Wtem kapitan statku zauważył w kącie drzemiącego Jonasza. Podszedł i zapytał go:

      – A ty z jakiego narodu pochodzisz?

      – Z żydowskiego.

      – Słyszałem, że wasz Bóg jest wielki i potężny, dlaczego więc nie modlisz się do niego?

      – Bo wiem, że nic nie pomoże. Burza rozszalała się z mego powodu. Wrzućcie mnie do morza, a ono natychmiast się uspokoi.

      Zanurzyli go więc po kolana w morzu i burza ucichła. Wyciągnęli go z wody, myśląc że morze już na dobre się uspokoiło, ale gdy Jonasz znalazł się na pokładzie, burza znowu zaczęła szaleć. Opuścili go aż po szyję i morze znowu ucichło. Po wyciągnięciu z wody na pokład znowu statkiem zaczęła miotać burza. Wtedy wrzucili go w odmęty wody i na morzu zapanowała kompletna cisza.

      Tymczasem do Jonasza