Juliusz Słowacki

Kordian


Скачать книгу

znaczy, powiedział: «Żołnierze!»

      Słyszałem wszystko; wódz rzekł: «Patrzcie, wojownicy!

      Ze szczytu piramidy – co znaczy: z dzwonnicy —

      Ze szczytu tych piramid sto wieków was widzi».

      Więc spojrzałem, gdzie wskazał po nieba błękicie;

      Aż tu patrz… niech kto ze mnie jak z prostaka szydzi,

      Opowiem… Klnę się panu, na piramid szczycie,

      Jak w kościołach sławnego malują Michała,

      Taki stał rycerz w zbroi, promiennego ciała,

      I płomienistą dzidą przebijał z wysoka

      Wijącego się z dala na pustyni smoka47,

      Co ku nam leciał w chmurze kurzawy i piasku.

      Sto dział zagrzmiało, oczy zgubiłem od blasku.

      A kiedym wzrok odpytał, aż tu mameluki48

      Krzywymi nas szablami dziobią gdyby kruki49,

      To końmi do ucieczki obróceni wrzkomo50,

      Siadają na bagnetach jak małpy.

      KORDIAN

      Coż daléj51?…

      GRZEGORZ

      A wstydźże się pan pytać, każdemu wiadomo,

      Żeśmy zawsze łamane parole wygrali,

      I gdyby nie ta dżuma… Ale pan nie słucha!…

      KORDIAN

      zamyślony, mówi sam do siebie

      Wstyd mi! Starzec zapala we mnie iskrę ducha.

      Nieraz z myślą zburzoną w ciemne idę lasy,

      Szczęk broni rzucam w sosen rozchwianych hałasy,

      Widzę siebie wśród świateł czarodziejskich sławy.

      Wśród promienistych szyków; szyki wstają z ziemi.

      Ziemia wstaje jak miasto odgrzebane z lawy…

      Głupstwo… dzieciństwo marzeń… myślami takiemi

      Nie śmiałbym się wynurzyć przed starców rozsądkiem,

      Więc szukam – kogo? – sługi, co rozwlekłym wątkiem

      Snuje głupie powieści.

      myśli.. potem nagle do Grzegorza

      Idź sobie, Grzegorzu!

      Jak się panna na konną przechadzkę wybierze,

      Dasz mi znać.

      GRZEGORZ

      Panicz może dziś nie dospał w łożu?

      Bo starego odpędza jak natrętne zwierzę.

      Bywszy niegdyś w niewoli, znałem ja młodziana,

      Co miał wiele nauki, nie gardził mną przecie

      I dziękował za powieść, gdy dobrze dobrana

      Było to piękne wcale i szlachetne dziecię!

      Smutno skończył!

      KORDIAN

      Cóż, umarł?

      GRZEGORZ

      A gdzie tam, mój panie!

      KORDIAN

      Więc żyje!

      GRZEGORZ

      Oj nie żyje! Gdy nas Rosyjanie

      Wzięli w dwunastym roku, spędzili jak trzodę

      I na Sybir zawiedli… Dwóchset naszych było.

      Wiarusy kęs nadpsute, oficerstwo młode;

      A jak wzajem sprzyjali, wspomnieć starcu miło;

      Jeden drugiemu nigdy nie powie jak «Bracie»,

      Chleb łamią jak opłatki, w jednej chodzą szacie.

      Ten, o którym rzecz wiodę, zwał się Kazimierzem.

      Otóż kiedy się Moskal pastwił nad żołnierzem,

      Pan Kazimierz za wszystkich cierpiał, potem z głowy

      Dobył myśli – zawołał na tajemne zmowy

      I odkrył zamiar wcale dostojny, bo śmiały.

      Nie szydź, panie, kto kupi niewolą włos biały52,

      Ten rozpaczy szalonej w ludziach nie potępi.

      Więc on myślał, że straże kozackie wytępi,

      Zmarłym wydrze żelazo i polskie wiarusy

      Do Polski odprowadzi… Poznali się Rusy

      Na malowanych lisach; wywiedli na pole;

      Cały nas pułk Baszkirów ostąpił w półkole,

      Wołga stała za nami… pułkownik tatarski

      Przeczytał głośno niby jakiś dekret carski,

      A w tym dekrecie stało, aby polskie jeńce

      Rozdzielić na dziesiątki i w pułki powcielać.

      Wtenczas nasze wiarusy wziąwszy się za ręce

      Krzyknęli: «Nie pójdziemy!…» – Zamiast nas wystrzelać,

      Czy wierzysz pan, że owe tatarskie szatany

      Rzucali nam na szyje rzemienne arkany,

      Właśnie jakby na koni zdziczałych tabuny.

      Oh! co czułem, to z sobą poniosę do truny53!

      Związaliśmy się wszyscy rękoma co siły…

      Pamiętam, z prawej strony – nie, z lewej, od serca —

      Stał przy mnie żołnierz wiekiem, ranami pochyły,

      Ku niemu zwinął koniem baszkirski morderca;

      Więc biedak rękę moją na kształt szabli ścisnął.

      Potem ociężał na niej, bezwładny obwisnął,

      Patrzę mu w twarz, posiniał cały na kształt trupa,

      Oczy wybiegły, szyja związana powrozem.

      Tu Baszkir zaciął konia, koń spięty dał słupa,

      Skoczył – a starzec jak koń uwiązany lozem

      Pociągnął się po piasku, po krzemiennej warście.

      Widziałem na krzemieniach włosów siwych garście,

      Z krwi wyrwane kroplami… Koń leciał jak strzała,

      Już trup zniknął – a jeszcze widać było konia

      I myśl przy koniu starca krwawego widziała.

      Staliśmy jak garść kłosów pożółkłych śród błonia;

      Głuche było milczenie, zgroza, obłąkanie.

      Piszcząc, kołem jak krucy krążyli poganie,

      Wybierali oczyma, gdzie powrozem