Przemysław Słowiński

Czas dobiega końca


Скачать книгу

zakonnej postępowała na drodze życia mistycznego.

      Faustyna, po oczyszczeniu zmysłów i ducha podczas znanej tylko mistykom tak zwanej nocy ciemnej, coraz częściej w nagłych momentach światła udzielanego duszy przez Boga poznawała Jego Istotę i doznawała zjednoczenia z Bogiem w miłości. Dla Faustyny, która wcześniej nie wiedziała nic o meandrach życia mistycznego, były to wielkie, ale i trudne doświadczenia.

      Dopóki jednak to wszystko działo się wewnątrz jej duszy i dotyczyło jej samej, dopóty było radością jej serca. Ale tamtej niedzieli, 22 lutego 1931 roku, to się zmieniło. Tego dnia Jezus powierzył jej misję głoszenia orędzia o Bożym miłosierdziu całemu światu. Namalowanie obrazu było jej pierwszą częścią”.

      Według Dzienniczka zakonnica wkrótce miała ponowną wizję Jezusa, który tym razem kazał jej namalować obraz Miłosierdzia Bożego38. W listopadzie 1932 roku, podczas rekolekcyjnej spowiedzi u o. Edmunda Eltera SJ, otrzymała pierwsze potwierdzenie nadprzyrodzonego pochodzenia objawień.

      W maju 1935 roku Faustyna doznała widzenia, w którym Jezus zażądał uformowania zgromadzenia wzorowanego na jego życiu i głoszącego ideę bożej miłości. W dniach 13–14 września 1935 roku Jezus podyktował jej modlitwę zwaną Koronką do Miłosierdzia Bożego. Według zapisków świętej, ludziom odmawiającym tę modlitwę obiecał dostąpienia łask, takich jak śmierć w stanie łaski uświęcającej i nawrócenia grzeszników. Chrystus miał także polecić odmawianie koronki po wejściu do kościoła oraz dziewięć dni przed świętem Miłosierdzia Bożego (cykl ten nazywany jest nowenną do Miłosierdzia Bożego).

      Maria Faustyna Kowalska 8 stycznia 1936 roku odbyła prywatną audiencję u metropolity wileńskiego Romualda Jałbrzykowskiego, podczas której radziła się go w sprawie założenia nowego zgromadzenia. Metropolita polecił jej pozostać w Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.

      Jak pisze ksiądz Stanisław Szymański: „W objawieniach i przeżyciach s. Faustyny dość dużo miejsca zajmuje Polska. Wprawdzie jej misja odnosi się do całego świata, lecz Polska jest w jej opinii szczególnie umiłowaną przez Boga cząstką świata. Bóg przez Matkę Bożą dał wiele dobrodziejstw naszej Ojczyźnie. Jednak ponieważ dzieci jej dopuszczają się ciężkich grzechów, czeka je za nie kara. Nie będzie to jednak całkowite unicestwienie, lecz raczej oczyszczenie”.

      W czasie pobytu w szpitalu na krakowskim Prądniku w 1938 roku siostra Faustyna opowiedziała kilku zakonnicom o kolejnej wizji Zbawiciela, której doznała. W tym widzeniu Zbawiciel zapowiedział wybuch wojny. Mówił, że będzie ona „wielka, długa i straszna”. Faustyna miała widzenia ogromnych zniszczeń, eksterminacji, prześladowań duchowieństwa. Księdzu Sopoćce mówiła, że „w Polsce przyjdą bardzo ciężkie chwile. Widziała rodaków wywożonych na wschód i zachód”.

      „Widziałam gniew Boży ciążący nad Polską. I teraz widzę, że jeśliby Bóg dotknął nasz kraj największymi karami, to byłoby to jeszcze Jego wielkie miłosierdzie, bo by nas mógł ukarać wiecznym zniszczeniem za tak wielkie występki”.

      Faustyna codziennie modliła się za Polskę, ofiarowywała za nią cierpienia. „Ojczyzno moja kochana, gdybyś wiedziała, ile ofiar i modłów za ciebie do Boga zanoszę” – pisała. W ostatnim roku życia usłyszała wewnętrznie słowa Jezusa: „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście moje”. Te słowa były na różne sposoby interpretowane. Dzisiaj chyba nie wzbudza już wątpliwości, że tą „iskrą” jest orędzie Bożego Miłosierdzia.

      Kardynał August Hlond (1948)

      Był 22 października 1948 roku – dzień Matki Bożej Patronki Dobrej Śmierci. Zaledwie trzy lata wcześniej zakończyła się najstraszliwsza wojna w historii rodzaju ludzkiego, rozpętana przez blond nadludzi spod znaku trupiej czaszki i skrzyżowanych piszczeli przy wsparciu sierpa i młota. Czarna bestia, która przed pięcioma laty wypełzła na podbój świata, zakończyła życie w śmiertelnych podrygach. Tak skończyła się era, która w założeniu jej twórcy Adolfa Hitlera miała trwać tysiąc lat. Jednocześnie rozpoczęła się epoka innej bestii – czerwonej, czas wielkiego zamętu politycznego, społecznego i kulturalnego w sercu Europy. Czas, kiedy sowiecki komunizm parł niezwyciężony w kierunku Europy Zachodniej, zdobywając kolejne kraje, także poza granicami Starego Kontynentu.

      Tego właśnie dnia, z niewyjaśnionych do dzisiaj powodów, po udanej operacji wyrostka robaczkowego, na skutek infekcji niewiadomego pochodzenia w Szpitalu Sióstr Elżbietanek na Mokotowie umierał prymas Polski, kardynał August Hlond. Bezkompromisowa postawa księdza prymasa w głoszeniu ewangelicznej prawdy była bardzo niewygodna dla komunistycznych władz.

      „Większości Polakom zdawało się wtedy, że nadeszła ostateczna katastrofa i nadzieja na zwycięstwo wolności została raz na zawsze pogrzebana – pisze Stanisław Zimniak. – Właśnie w tym czasie niespodziewanie zmarł prymas Polski. Zmarł człowiek, do którego odwoływali się wszyscy Polacy, zarówno katolicy, jak niewierzący, szczerze zatroskani o los swojego kraju. Śmierć prymasa Hlonda, który w tamtym historycznym momencie był jedynym pewnym punktem odniesienia dla zdezorientowanego społeczeństwa, spowodowała wielkie przygnębienie. Powszechnie ceniono jego autorytet, stanowczość w kierowaniu Kościołem oraz umiejętność wskazywania nowych rozwiązań, bez wystawiania na ryzyko fundamentalnych wartości wiary katolickiej”.

      Ludziom potrzebna była w tych niezwykle ciężkich czasach „stalinowskiej nocy” pewność wiary ich prymasa, bo na rezultaty przejęcia władzy przez komunistów nie trzeba było długo czekać. Z roku na rok było coraz trudniej. W 1950 roku skonfiskowano już cały majątek kościelny, a pod koniec 1952 znalazło się w więzieniach ponad dziewięciuset kapłanów i ośmiu biskupów. Walka z Kościołem osiągnęła szczyt w pokazowym procesie biskupa Czesława Kaczmarka z Kielc, który był przez dwa i pół roku przetrzymywany w więzieniu bez rozprawy sądowej. Skazano go na dwanaście lat więzienia, a kiedy kardynał Stefan Wyszyński wystosował kategoryczny protest, 25 września 1953 roku sam został aresztowany.

      Była godzina 10.30, gdy kardynał August Hlond wydał ostatnie tchnienie. Kilka godzin wcześniej mówił do zgromadzonych przy jego łóżku: „W obliczu śmierci trzeba być radosnym. Wszystkich nas to spotka. Trzeba śmierć pogodnie przyjmować. Ona jest przejściem do lepszego życia. Jest drogą do wieczności”. Odszedł na spotkanie z Chrystusem i Jego Matką, którą tak umiłował. Umarł w czasie, kiedy po ludzku rzecz biorąc, był Polsce najbardziej potrzebny: komunizm rozszerzał swoją walkę z religią, a w Budapeszcie sądzono prymasa Węgier kardynała Józefa Mindszentyego…

      Leżący na łożu śmierci kardynał August Hlond pozostawił tego dnia swoim rodakom rodzaj testamentu, w którym tak mówił o odniesionym przez Matkę Bożą zwycięstwie.

      Nihil desperandum! Nihil desperandum! Sed victoria, si erit – erit victoria Beatae Mariae Virginis. In hoc certamine, quod certatur inter satanicos conventus et Christum, aliquis eorum, qui se credebant vocatos esse, revocatur in altum et erit sicut Deus ipse disponet. Nie traćcie nadziei. Nie traćcie nadziei. Lecz zwycięstwo, jeśli przyjdzie – będzie to zwycięstwo Najświętszej Maryi Panny. W tej walce, która się toczy między gromadą szatanów a Chrystusem, tych, którzy wierzą, że są wezwani, [Bóg] wezwie na głębię i będzie tak, jak chce sam Bóg.

      „Walczcie z ufnością – dodał jeszcze umierający prymas. – Pod opieką błogosławionej Maryi Dziewicy pracujcie (…). Zwycięstwo wasze jest pewne. Niepokalana dopomoże wam do zwycięstwa”.

      Tymi słowami Polska żyje do dziś. A przynajmniej przeważająca jej część, ta która wierzy w Boga. Wielokrotnie odwoływał się do nich prymas