Tadeusz Dołęga-mostowicz

Bracia Dalcz i S-ka


Скачать книгу

– zauważyła. – Wychodził pan na jakąś stację?

      – Nie, otwierałem okno.

      Ziewnęła szeroko, poprawiła kapelusik i zapytała:

      – Pan pewno do Warszawy?

      – Tak, a panienka?

      – Ja też do Warszawy.

      Przyjrzał się jej: była ładniutka i jeszcze bardzo młoda.

      – Pewno do rodziny? – zapytał.

      – Nie, szukać zarobku. W Warszawie podobno łatwiej. A pan za interesami?

      – Dlaczego myśli panienka, że za interesami? Może też dla zarobku – powiedział żartobliwie.

      – Tacy nie potrzebują zarobku – obrzuciła go badawczym spojrzeniem.

      – Jeżeli mają.

      – Tacy nie mają zarobku i nie potrzebują. Oni mają dochody – zawyrokowała.

      Paweł roześmiał się:

      – Z czego panienka wnioskuje, czy z tej starej i dziurawej burki, czy z tego, że jadę trzecią klasą?

      – Czy ja wiem? – wzruszyła ramionami. – Może pan przez oszczędność… Może przez ostrożność. Nie wygląda pan na takiego, co by musiał.

      – Za wysoko mnie panienka taksuje68. Więc na kogo ja wyglądam?

      – Skąd ja mogę wiedzieć? Może ziemianin, a może kupiec, a może ktoś bardzo ważny?… Ale prawdziwego pana to zawsze można poznać, choćby i nie wiem jak się ubrał.

      – Myli się panienka – pokiwał głową i umilkł.

      Przypomniał sobie, ile razy w życiu spotykały go niepowodzenia z tej jedynie racji, że brakowało mu odpowiedniego ekwipunku. Wiedział, że będąc w dobrej formie miał powierzchowność wzbudzającą zaufanie, lecz by to zaufanie utrzymać, konieczna jest oprawa. Wyjeżdżając, nie pomyślał o tym, jak pokaże się w domu rodziców w takim stanie. Nie chodziło mu o matkę, która widziała go w jeszcze gorszym i o której zdanie nie dbał. Ale inni, całe to tak obce i prawie nieznajome rodzeństwo? Ten jakiś Jachimowski? Matka w swoim głupim snobizmie oczywiście ani wspomniała im nigdy o jego degrengoladzie69 i o tak zwanym upadku. Im nie może się pokazać tak obdarty.

      Wprawdzie nie przygotowywał sobie z góry żadnych planów, wiedział jednak, że powinien wywrzeć dodatnie wrażenie. Po dłuższym namyśle przyszedł do wniosku, że najlepiej będzie zajechać do jakiegoś małego hoteliku i tam wytelefonować70 matkę. Ruina, nie ruina, ale przecież kilkaset złotych na ubranie i palto dla niego znajdzie. Zresztą od czego kredyt.

      Pociąg przyszedł do Warszawy o ósmej z minutami. Paweł wypił na dworcu szklankę kawy i ruszył pieszo przez Pragę. W jakimś sklepiku mleczarskim zwrócił jego uwagę wywieszony w oknie napis: „Telefon czynny”. Zmienił zamiar i wszedł. W katalogu z łatwością odszukał numer i zadzwonił. Odezwał się służący, który powiedział, że jaśnie pani chora i do aparatu nie podchodzi.

      – Proszę powiedzieć pani, że dzwoni syn.

      – Syn?… To pan Zdzisław? Jakoś głosu nie poznaję… – ociągał się lokaj.

      – Nie Zdzisław, cymbale, a Paweł.

      – Bardzo przepraszam, ale to chyba pomyłka. Tu jest mieszkanie państwa Dalczów.

      – Powiedz pani, że dzwoni pan Paweł. Czy długo mam jeszcze z tobą rozmawiać? – zawołał już poirytowanym głosem.

      „Służba tu nawet nie wie o moim istnieniu” – pomyślał z jakąś złośliwą satysfakcją.

      W tejże chwili usłyszał w telefonie głos matki: wybuchła potokiem egzaltowanej71 radości. Jaki on dobry, że przyjechał, jaki kochany, że nie zostawia ich w nieszczęściu. Co ona biedna zrobiłaby bez niego!

      – Mamo – przerwał sucho – po pierwsze mów po angielsku czy po francusku. Po drugie jestem bez grosza i nie mam możliwego72 ubrania. Przyjść do ciebie nie mogę, bo nie chcę w tym stanie prezentować się całej tej twojej rodzince ani służbie…

      – Ależ ja jestem w domu sama, a służbę mogę wyprawić. Osobiście otworzę ci drzwi, tylko zaraz, błagam cię, przyjeżdżaj.

      – Jak to sama? Przecie musi tam być tłok. Ciało chyba jeszcze jest w domu?

      – Nie, na szczęście nie. Umarłabym ze strachu, przecie wiesz, jak bardzo trupów się boję. Zabrali do prosektorium. Co za kompromitacja! Co za skandal! Nigdy mu tego nie daruję. Żeby człowiek w jego wieku mógł popełnić podobny nietakt i popełnić samobójstwo, i to w taki wstrętny sposób!…

      – Ach, więc to samobójstwo?

      – Tak, wyobraź sobie, powiesił się. Wyglądał strasznie!

      – Zaraz przyjadę – powiedział Paweł i położył słuchawkę.

      Drzwi otworzyła sama pani Józefina i rzuciła mu się na szyję. Odsunął ją dość łagodnie, ale stanowczo:

      – Przede wszystkim usiądźmy gdzieś i pomówmy o ubraniu dla mnie. Widzisz, jak wyglądam.

      – Jezus, Maria!… Trzeba zaraz do krawca, a tymczasem może byś się ubrał w któryś garnitur ojca, naturalnie jeżeli się nie brzydzisz, bo ja mam wręcz organiczny wstręt do wszystkich przedmiotów należących do zmarłych…

      – Ja nie mam wstrętu i nie mam czasu na niepotrzebną paplaninę. Gdzie jest pokój ojca?

      Zaprowadziła go do narożnego pokoju, lecz sama nie chciała wejść.

      – Tu się powiesił, na tym haku… Okropne… – ściskała syna za ramię.

      – A ubrania są w tej szafie? – zapytał obojętnie.

      – Tak. I może byś się wykąpał? Sama przygotuję ci łazienkę.

      Paweł skinął głową i podczas gdy pani Józefina zajęła się kąpielą, wybrał sobie czarne wizytowe ubranie. Był tęższy od ojca, lecz jednakowy wzrost sprawiał to, że garnitur leżał prawie bez zarzutu. Stare ubranie zwinął w tłumok i zamknął w jednej z szuflad na klucz. Bez ceremonii wyjął czystą bieliznę i kołnierzyk. W niespełna godzinę wszedł do buduaru73, gdzie oczekiwała go matka, wyświeżony i ubrany.

      Pani Józefina wybuchła serią zachwytów nad jego wyglądem. Stanął przed lustrem i stwierdził, że istotnie jego powierzchowność niewiele pozostawia do życzenia. Wprawdzie tryb życia, jaki prowadził, nie pozostał bez śladu w jego rysach, wprawdzie zmarszczki koło szarych wyrazistych oczu i koło wąskich stanowczych ust układały się w nieuchwytny grymas szyderstwa, a gęste blond włosy mocno były przysypane siwizną, całość jednak wraz z wyprostowaną i sprężystą w ruchach postacią przedstawiała się poważnie, świeżo i energicznie.

      – No, w porządku – usiadł i zapalił papierosa. – Teraz słucham.

      Zaczęła opowiadać. Wszystko stało się tak niespodziewanie. Ojciec wrócił z fabryki o normalnej godzinie, zjadł obiad i zamknął się w swoim pokoju. Właśnie miała gości, więc zarówno ona, jak i Halina, nie mogły znaleźć czasu, by się ojcem zająć, zresztą któż by przypuszczał! Dopiero około pierwszej, gdy już wszyscy się rozeszli, służący zameldował jej, że stukał na próżno do pokoju pana i ma obawę, czy