tym wchodziła w grę rodzina. Z matką, oczywiście, wcale nie potrzebuje się liczyć. Ta kobieta zastosuje się ślepo do jego życzeń. Halina nie orientuje się w niczym. Zdzisław jest głupcem. Pozostaje Ludwika i jej mąż, doktor Jachimowski, no i kuzyn Jachimowskiego, znany przemysłowiec naftowy, Wacław Gant. O Gancie wiedział Paweł, że siedzi w Drohobyczu i pilnuje swoich większych interesów, a administrowanie udziałami w fabryce Dalczów powierzył Jachimowskiemu. Z tym Paweł również mało się stykał. Był zaledwie wyrostkiem, gdy Jachimowski starał się o rękę Ludwiki, i pamiętał, że do małżeństwa doszło wbrew woli matki, która krzywiła się na pochodzenie i maniery galicyjskiego doktora, lecz nie umiała przezwyciężyć uporu córki. Jachimowski wówczas uchodził za człowieka sprytnego, obrotnego i mającego nos do interesów. Żeniąc się wniósł do firmy swój nieduży kapitał i wprowadził Ganta. Natomiast posagowe udziały Ludwiki pozostały nadal w zarządzie teścia, no i teraz równały się okrągłemu zeru.
Paweł starannie złożył wszystkie papiery i wsunął je do kieszeni. Zabrał się teraz do przeglądu szuflad biurka, lecz nic godnego uwagi tam nie znalazł. Właśnie otwierał ostatnią, gdy zapukała pani Józefina:
– Przepraszam cię, Pawełku, ale może byś zjadł śniadanie?
– Z przyjemnością – odpowiedział wesoło. – Jestem porządnie głodny.
– To chodź. Telefonowałam do fabryki i sprowadziłam Zdzisia. Będziecie się mogli naradzić, bo ja już zupełnie straciłam głowę.
– Cóż Zdzisław? – krzywo uśmiechnął się Paweł. – Bardzo był zachwycony moim przyjazdem?
– Dziwił się – wymijająco odpowiedziała pani Józefina.
– Tak?… Zdziwi się jeszcze bardziej, ja to matce gwarantuję. Ale mama, oczywiście, powiedziała mu, że przyjeżdżam z zagranicy? – zaniepokoił się.
– Naturalnie. Przecie wyraźnie mnie o to prosiłeś.
– I że byłem w ostatnich czasach w korespondencji z ojcem?…
– Tak, i to go wprawiło w największe zdumienie.
– Wybornie. Zatem gdzież to śniadanie?
W jadalni czekał Zdzisław, chodząc nerwowymi krokami dookoła stołu. Powierzchowność jego świadczyła o przygnębieniu i niepokoju. Wchodzącego brata powitał spojrzeniem, jakim się patrzy na intruza, od którego należy w dodatku oczekiwać nieuzasadnionych pretensji, na marnotrawnego brata, który w najcięższym momencie zjawia się jako nowy ciężar.
Paweł doskonale to odczuł i dlatego, nie postąpiwszy ani kroku naprzód, z wręcz protekcyjnym gestem wyciągnął rękę i powiedział tonem niemal łaskawym:
– Jak się masz, Zdzisławie.
Nieco tym zaskoczony, Zdzisław zbliżył się niepewnie i uścisnął dłoń brata, bąknąwszy:
– Przyjechałeś?…
– Niestety, o dwa dni za późno. Nie przypuszczałem, że ojciec popełni ten krok, zanim nie zostaną wyzyskane wszystkie szanse ratunku.
– Przepraszam ciebie, jakiego ratunku?
– Jakiego? – Paweł obrzucił go lekceważącym spojrzeniem. – Więc nawet nie zadaliście tu sobie trudu, by dowiedzieć się, że ojciec stracił cały swój i wasz majątek?
– Boże! To niemożliwe! – chwycił się za głowę Zdzisław. – Zresztą skąd ty o tym wiesz! Skąd w ogóle możesz wiedzieć! Ojciec mógł popełnić samobójstwo z każdego innego powodu!…
– Oczywiście – uciął Paweł. – Na przykład miłość bez wzajemności. Mamo, każ podawać to śniadanie, bo doprawdy nie mam czasu. Muszę być w paru bankach i u stryja.
Pani Józefina nacisnęła guzik dzwonka, a Zdzisław chwycił brata za łokieć:
– Matka mówiła, że ojciec pisał do ciebie za granicę. No, przestańże być wreszcie z łaski swojej Pytią delficką74! O co, u ciężkiego diabła, chodzi?! Ojciec grał na giełdzie czy co, bo już nic nie rozumiem?!
– Przede wszystkim uspokój się i jeżeli ci to różnicy nie zrobi, przestań gnieść mój łokieć. Z tego, co mówisz, widzę, że ojciec nie zostawił żadnego wyjaśnienia, a wy sami nie interesowaliście się stanem waszych interesów.
– Ależ, Pawle! Nie znałeś ojca czy co? – załamał ręce Zdzisław. – Przecie ten despota75 nikomu nie pozwalał na kontrolę tego, co robi. Wszystko do ostatniej chwili tak zazdrośnie trzymał w ręku, że nikt, nawet stryj, nie wie, co się stało!
– Mówiłeś ze stryjem? – obojętnie zapytał Paweł.
– Mówiłem z tym jego Blumkiewiczem. Tam jest prawie panika.
– No, tam do paniki nie ma powodów.
– Czy przez to chcesz powiedzieć, że tu jest?…
Paweł spokojnie nałożył sobie szynki na talerz i spod oka spojrzał na brata:
– To zależy. Nie będę wszystkim poszczególnie opowiadał całej sprawy. Nie mam na to ani czasu, ani ochoty. Osobiście widzę jeszcze możność uratowania, jeżeli nie wszystkiego, to pewnej części waszego majątku. Przedstawię to sam, gdy się zbierzecie razem. Porozum się, proszę, z Halinką i z Ludwiką, by tu przyszły. Chciałbym też, by był obecny Jachimowski. On jeden, zdaje się, ma głowę w porządku. Musimy się naradzić.
– Ludka jest cierpiąca i nie wychodzi z domu – zauważyła pani Józefina. – Chyba zbierzemy się u nich?
– To obojętne, byle nie tracić czasu.
– Tak, tak – potwierdził Zdzisław i wybiegł z pokoju, by telefonować.
– Czy i ja będę wam potrzebna? – zapytała pani Józefina.
– Naturalnie. Niech mama nawet wcześniej pojedzie do Jachimowskich i powtórzy im to, o co mamę prosiłem: o moim pobycie za granicą, ściślej w Londynie, i korespondencji z ojcem.
– Pawełku kochany, czy naprawdę da się coś uratować z tej katastrofy?
– Jeżeli oni zechcą zastosować się do moich wskazówek, to możesz być spokojna.
W godzinę później jechał taksówką na Kolonię Staszica, gdzie jego szwagier Jachimowski miał swoją willę. W hallu76 wyszedł na jego spotkanie chłopiec w sportowym ubraniu, mogący liczyć nie więcej niż lat szesnaście, lecz pozujący na dorosłego mężczyznę.
– Pan Paweł Dalcz? – zapytał. – Wuj pozwoli, że się przedstawię, Jan Jachimowski.
– Duży z ciebie chłopak – zdawkowo powiedział Paweł i poklepał go po ramieniu.
– Mama zaraz zejdzie. Babcia też jest u mamy, a tatuś telefonował, że zaraz przyjedzie razem z wujem Zdzisiem. Proszę, może wuj zapali papierosa? – Wskazał mu fotel i podsunął mosiężne pudełko z papierosami. – Wuj mieszka stale w Londynie?
– Nie. Mieszkam tam, gdzie mnie zatrzymują interesy. Ostatnio w Londynie.
– Nita w lecie wybierała się do Anglii. Na pewno będzie wuja zanudzała wypytywaniem.
– Nita? To twoja siostra?
– No tak – ze zdziwieniem potwierdził Janek.
– Mogłem zapomnieć – z uśmiechem usprawiedliwił się Paweł. – Gdy ją widziałem, uczyła