Tadeusz Dołęga-mostowicz

Bracia Dalcz i S-ka


Скачать книгу

pana, że się uniosłem – wyciągnął do niego rękę Paweł i mocno potrząsnął jego dłonią.

      Widział, że totumfacki stryja jest do reszty zdezorientowany, zaskoczony i zdetonowany91. Teraz biegnie z językiem do stryja, lecz język został nakręcony tak, jak nigdy jeszcze u nikogo.

      Paweł chodził po pokoju i śmiał się do siebie.

      „Najlepszy sposób na wygi tego typu – myślał – jest przedstawienie się im w sposób niezrozumiały dla nich, odsłonięcie przed nimi maszynerii naszej psychiki, skomplikowanej, dziwacznej maszynerii, w jakiej nie umieją się rozeznać, a którą muszą w prostocie ducha uważać za specyfik92 kategorii ludzi wyższych”.

      W oczekiwaniu na telefon Paweł zrewidował pozostałe papiery ojca. Nie mylił się: znalazł w nich dość wyraźny ślad sprzedaży udziałów. Prowadził on przez jeden z banków warszawskich do kancelarii notariusza i dalej do jakiegoś Tolewskiego. Ten albo sam był nabywcą, albo pośredniczył tylko w transakcji. W każdym razie można będzie go odszukać i dotrzeć do faktycznych nabywców.

      W jakim celu, Paweł jeszcze nie zdawał sobie dokładnie sprawy. Właściwie celem było wykupienie udziałów, lecz jedynym majątkiem Pawła, nie licząc kilkunastu złotych, było wspaniałe futro i pierścionek z fałszywym brylantem.

      Przyglądał mu się właśnie z uśmiechem, gdy zadzwonił telefon: Blumkiewicz oznajmił, że pan prezes czeka.

      W dziesięć minut później Paweł stanął na progu pokoju stryja. Przypuszczał, że zastanie tu Krzysztofa, pan Karol jednak był sam, gdyż nawet Blumkiewicz, wprowadziwszy gościa, natychmiast wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.

      – Zbliż się – odezwał się chory.

      W półmroku jego pergaminowa twarz z zamkniętymi powiekami i z siecią nieruchomych zmarszczek zdawała się martwą.

      – Witam stryja – powiedział Paweł spokojnie, stając przy łóżku, i nie doczekawszy się odpowiedzi, swobodnie zajął fotel.

      – Kim jesteś? – zapytał pan Karol po długim milczeniu.

      Paweł nie zrozumiał pytania:

      – Jestem Paweł, bratanek stryja.

      – Pytam, czym się zajmujesz, z czego żyjesz?

      – Z bawełny. Prowadzę handel bawełną.

      – I mieszkasz w Anglii?

      – Tak, w Londynie.

      – Mówiono mi, że dorobiłeś się jakiegoś majątku?… Nic o tobie nie wiedziałem…

      – Nie dziwię się. Tu już mnie pochowano za życia. Służba w domu mojej matki, gdy kazałem zameldować siebie jako jej syna, nie chciała mnie wpuścić. Podejrzewali mnie widocznie o mistyfikację, gdyż nigdy ani słowa nie słyszeli o istnieniu Pawła Dalcza. Wykreśliliście mnie z liczby żyjących.

      Pan Karol podniósł powieki i obrzucił go bacznym spojrzeniem.

      – Sam się wykreśliłeś – powiedział zimno.

      – Nie będę się o to ze stryjem spierał. Tak czy owak, zostałem przez was uznany za wyrzutka, za zakałę rodziny i darmozjada… I zaszczytna ta opinia otaczała tu moją pamięć, póki nie dowiedziano się, że mam pieniądze, że mam stosunki, że mogę się na coś przydać. Niech stryja nie dziwi moja gorycz. Zbyt długo mnie nią karmiono… Zresztą już nie mam żalu do ojca. On nie mniej cierpiał ode mnie, a wiem, jak mu było ciężko pierwszemu wyciągnąć do mnie rękę… Zwłaszcza wyciągnąć ją po ratunek…

      Pan Karol wpił się wzrokiem w jego oczy.

      – Niech spoczywa w spokoju – powiedział poważnie Paweł, nie spuszczając źrenic.

      – Czemuż nie przyszedł do mnie? – syknął chory.

      – O ile wiem z jego listów, stosunki, jakie łączyły ojca ze stryjem, nie były zbyt ciepłe. Były o tyle dalekie, że w chwili utraty nadziei bliżej mu było na cmentarz niż do stryja.

      Na twarzy chorego ukazały się czerwone wypieki:

      – Jak śmiesz robić mi z tego zarzut! – zacharczał. – Jak śmiesz!

      – Myli się stryj, wcale nie robię mu z tego zarzutu. Jedyną winę ponoszą słabe nerwy ojca i jego zupełna samotność we własnym domu… Jestem w nim teraz drugi dopiero dzień, a i to wystarczyło, by zrozumieć tragedię takiego człowieka, jak ojciec, w tym środowisku głupoty, próżności, snobizmu i sobkostwa93

      – Masz rację, ta kobieta go zgubiła, ten potwór bezduszny – zakaszlał w pasji chory – ten zły duch jego domu… Ona was tak wychowała, ona zatruła mu życie, ona rozdzieliła nas, najlepszych, najbardziej kochających się braci! Ona mi zabrała brata! To jej podłość zacisnęła mu stryczek na gardle! To przez nią ten najszlachetniejszy człowiek doprowadzony został do oszustwa. Taka hańba, taka hańba! O Boże! O sprawiedliwy Boże! Ukarz ją strasznie za jego śmierć, za moją krzywdę, za mój wstyd! Ukarz ją strasznie… ukarz… ukarz…

      Głos chorego przeszedł w rzężenie, po jego białej twarzy spływały gęste łzy.

      Paweł wyjął chusteczkę, przyłożył ją do oczu i spoza niej uważnie przyglądał się stryjowi. Zawsze miał go za człowieka zimnego, wyrachowanego, nawet skąpego, a już zupełnie niezdolnego do wszelkich uczuć i namiętności. Nowy rys, odkryty obecnie w jego charakterze, nakazywał ponowną zmianę taktyki. Cóż będzie, jeżeli stryj oświadczy gotowość pokrycia długu z własnej kieszeni?… To pokrzyżowałoby wszystkie plany. Myśl Pawła pracowała jednak szybko i sprawnie. Wiedział, że rozgrywa teraz najważniejszą grę, i wiedział, że jej przegrać nie wolno.

      Pan Karol z wolna uspokajał się i zapytał:

      – Kiedy ojciec zwracał się do ciebie?

      – Zbyt późno, niestety. Przed miesiącem. Gdyby…

      – Jakże cię odnalazł? – przerwał chory.

      – Sprzedaję sporo bawełny do Łodzi, a wpłaty kierowane są na mój rachunek w tym właśnie banku „Lloyd and Bower”, w którym ojciec zaciągnął tę nieszczęsną pożyczkę. Dowiedział się o mnie tedy z przypadku albo też od któregoś z przemysłowców łódzkich. Dość że napisał do mnie rozpaczliwy list z prośbą o pośrednictwo.

      – A ty?…

      – Oczywiście obiecałem zrobić, co mogłem. Wywiązała się korespondencja i bank wreszcie zgodził się na pewne ustępstwa. Zanim jednak zdążyłem to ojcu donieść, ten otrzymał list, wysłany z banku przed samą konferencją ze mną, a grożący oddaniem sprawy do prokuratora.

      – Dlaczego do prokuratora?

      – Bo te dwieście tysięcy dolarów zaciągnięte były w imieniu firmy, a w jej księgowości nie było o tym żadnej wzmianki.

      – No tak – zniecierpliwił się chory – ale skąd oni o tym wiedzieli?

      – Pierwszy termin minął. Zwrócili się do jakiejś wywiadowni handlowej i ta ich szczegółowo poinformowała.

      – Zatem w naszej buchalterii jest jakiś szpieg!

      – Na pewno.

      – I cóż dalej?

      – Ojciec po przeczytaniu listu powiesił się – rozłożył ręce Paweł.

      Zaległo milczenie.

      Pan Karol