Tadeusz Dołęga-mostowicz

Bracia Dalcz i S-ka


Скачать книгу

mi dość dużą niespodziankę. Gorzej cię sądziłem, niż na to zasługiwałeś. Widocznie mniej uległeś wpływom i wychowaniu twojej matki niż reszta jej dzieci. Nie umiem darować ci tylko tego, że w samowolny sposób, bez uprzedniego porozumienia ze mną postąpiłeś tak sobie.

      – Nikt o tym nie wie, stryju, oprócz ciebie i Blumkiewicza. Przyznaję zresztą, że w ten sposób chciałem stryja postawić przed faktem dokonanym. Chodziło mi o osiągnięcie celu, a nie o uznanie stryja. Ludzie chętniej godzą się z czymś, co już istnieje. A ja nie przypuszczałem, że stryj jest tak trzeźwym i uczciwym człowiekiem, że jednak żywi uczucia braterskie dla mego nieboszczyka ojca. Niech mi stryj tych wątpliwości za złe nie bierze, ale prawie nie znaliśmy się.

      – Nie mnie z tego możesz robić zarzut – z naciskiem powiedział pan Karol.

      – Wiem to dobrze, stryju, lecz teraz mam nadzieję, że przez ten krótki czas współpracy, jaki nas czeka, zdołam pozyskać tyle twego szacunku i sympatii, ile już dzisiaj po tej rozmowie ja żywię dla ciebie.

      Na pożegnanie pan Karol wyciągnął do bratanka zdrową rękę:

      – Jutro porozumiesz się z Krzysztofem. Do widzenia.

      – Nie wątpię, stryju, że będzie to naprawdę porozumienie.

      Paweł wyszedł i pojechał na Ujazdowską. Wizyta u stryja zakończona została pełnym sukcesem. Nie tylko uzyskał aprobatę swej dyrektury, nie tylko zdołał zdobyć zaufanie i wiarę, lecz doprowadził do wytworzenia atmosfery nad wyraz dla siebie korzystnej.

      Pierwsza partia została rozegrana.

      Rozdział IV

      – Gdzie jest gabinet dyrektora Krzysztofa Dalcza? – zapytał z rana woźnego.

      – Ostatnie drzwi, panie dyrektorze.

      Zapukał mocno i nie czekając na odpowiedź, wszedł. Przy maszynie siedziała ładna blondynka i z namaszczeniem jadła śniadanie. Jej różowa buzia pełna była bułki.

      – Nie ma dyrektora? – zapytał.

      Starała się przełknąć czym prędzej i w tym wysiłku brały udział jej brwi, robiąc kilka tak komicznych ruchów, że Paweł się roześmiał.

      – Niech pani się nie śpieszy, to niebezpieczne.

      Zmierzyła go karcącym wzrokiem:

      – Pan dyrektor jest na warsztacie. Czego pan sobie życzy?

      – Przede wszystkim chciałem się pani przedstawić, bo jeszcze się nie znamy.

      Wyciągnął rękę i powiedział:

      – Jestem Dalcz, a na imię mi Paweł.

      Dziewczyna zerwała się z miejsca czerwona aż po białka oczu:

      – O, pan wybaczy, panie dyrektorze, bardzo przepraszam, ale nie wiedziałam, że to pan.

      – Niechże pani sobie nie przeszkadza. – Zatrzymał jej rękę, starającą się zsunąć napoczętą bułkę do szuflady. – Czy mój stryjeczny brat prędko wróci?

      – Lada chwila, panie dyrektorze.

      – Jeżeli pani pozwoli, zaczekam tu na niego.

      – Ależ proszę – zażenowała się, zaskoczona jego uprzejmością.

      – Pod tym wszakże warunkiem, że pani będzie dalej spożywała swoje śniadanie.

      Zaśmiała się:

      – Mam na to czas później.

      Usiadł i dość bezceremonialnie przyglądał się jej. Wiedział, że jest kochanką Krzysztofa, i przyszło mu na myśl, że może mu się przydać, chociażby do wysondowania opinii stryjecznego brata o nim. Dlatego został.

      – Nie dziwię się pani, że nie domyśliła się, kim jestem. Nie mam wiele podobieństwa do innych Dalczów.

      – O tak – powiedziała ze specjalną intonacją.

      – Czy wykrzyknik pani – zaśmiał się – mam uważać za wyraz uznania, czy też za współczucie?

      – Pan dyrektor żartuje. – Spuściła oczy.

      – A pani nie jest do tego przyzwyczajona przez innych Dalczów?… Mój brat stryjeczny jest, zdaje się, bardzo poważny i wszystko traktuje serio?

      – Wszystko… No nie, pan Krzysztof jest czasami wesoły.

      – Nie widziałem go od wielu lat…

      Drzwi się otworzyły i wszedł Krzysztof. Paweł wstał:

      – Czekałem na ciebie, Krzysiu. Dzień dobry.

      – Dzień dobry. Służę ci. – Podał mu rękę bardzo grzecznie i bardzo oficjalnie.

      – Mielibyśmy do pomówienia. Czy masz teraz czas?

      – Za chwilę ci służę. Sądzę, że najwygodniej nam będzie u ciebie.

      – Zatem czekam – skinął głową Paweł i wyszedł.

      Doskonale odczuł w tonie Krzysztofa niechęć i niezadowolenie, że czekał nań i oczywiście rozmawiał z tą stenotypistką. Musi być o nią zazdrosny. Przecie go niemal wyprosił.

      Znowu wywarł na Pawle wysoce przykre wrażenie. W jego zachowaniu się była jakaś sztuczność, jakaś nieszczerość, jakaś poza. Paweł nie spodziewał się po nim życzliwości, nie oczekiwał demonstracji uczuć kuzynowskich. Przeciwnie, przygotowany był z góry na chłód i na pozycję wrogą. Jednak w sposobie bycia Krzysztofa było jeszcze coś ponadto, coś odpychającego i niezrozumiałego zarazem. I do tego ten nieznośnie wysoki głos i te maniery wyzywająco kanciaste, maniery przypominające sztubaka96 udającego dorosłego człowieka.

      „Smarkacz jeszcze – myślał Paweł. – Nie ja tym będę się martwił”.

      Upłynęło dobrych dziesięć minut, zanim Krzysztof przyszedł.

      – Siądźmy tu – powiedział Paweł, wskazując mu fotel przy okrągłym stoliku. – Czy stryj Karol poinformował cię o powodach, dla których zostanę tu przez pewien czas?

      – Owszem.

      – Uważam za swój obowiązek zaznaczyć, kochany Krzysztofie, że zrobię wszystko, by nasza współpraca dała jak najlepsze wyniki. Ja, niestety, nie jestem inżynierem i na technice się nie znam, zatem w tym dziale wszystko spoczywać nadal będzie w twojej kompetencji.

      – Bardzo ci dziękuję za zaufanie – powiedział Krzysztof z odcieniem ironii, lecz z tak nikłym, że Paweł mógł udawać, że nie dostrzega drwiny i bierze ją za dobrą monetę.

      – Ojciec twój był zdania, że powinniśmy wszystkie sprawy załatwiać wspólnie.

      – Nie pozostaje nam nic innego, jak zastosować się do tego.

      – Powiedziałeś to w taki sposób, jakbyś nie zgadzał się ze stanowiskiem swego ojca?

      Krzysztof wzruszył ramionami:

      – Gdyby nawet tak było, nie ma o czym mówić. Na razie jest to bezprzedmiotowe.

      – Słuchaj, Krzychu – pojednawczo odezwał się Paweł – wiesz, na czym mi zależy, wiesz, że nie zamierzam stawać ci na drodze, że wkrótce zostawię ci całe przedsiębiorstwo. Powiedz zatem, dlaczego zajmujesz wobec mnie pozycję jakby obronną?

      – Z czego wyprowadzasz taki wniosek? – obojętnie odpowiedział Krzysztof. – Nie zajmuję żadnej pozycji. Powiedziałem już, że podporządkuję się życzeniu ojca.

      – Zatem w porządku – z udawaną prostodusznością