Józef Ignacy Kraszewski

Król chłopów


Скачать книгу

jakież prawo miałeś je tam trzymać? – zapytał Baryczka.

      – Prawo? – z oburzeniem krzyknął Neorża – takie prawo, że jak wiek wieków tam ludzie tacy jak ja… wypasali i po dwa, i po cztery… Żydaby licho przez to nie wzięło ani króla też.

      Ks. Baryczka głową pokręcił.

      – Mało tego – podchwycił gospodarz – Posłuchajcie co Groch prawi. Włosy powstają na głowie.

      Ksiądz się zwrócił ku podsędziemu.

      – Strach! – rzekł Groch – prawo słyszę nowe piszą.

      Uśmiechnął się Baryczka.

      Groch począł narzekać długo i z coraz większym zapałem, lecz na duchownym wrażenia nie uczynił. Słuchał go obojętny.

      – To jeszcze nie jest najgorszem z tego, co czyni król – odezwał się surowo…

      Oba słuchacze zamilkli. Ksiądz smutne przybrał oblicze.

      – Potomka mieć chciał, nie było w tem nic złego, żenił się z tą Czeszką, która mu umarła… Palec był Boży! Zaraz po niej król Jan i syn jego wyswatali mu Adelajdę Heską… Długoż z nią żył? a co się teraz dzieje?

      Groch głową trząsł.

      – Ta niemkini, która mu i dwu tysięcy kop posagu nie przyniosła, a w dodatku szpetna…

      – Żenił się z nią przecie – przerwał ksiądz…

      – Widziałem ja ją – mruknął Neorża – a choć króla nie lubię, ale go nie winię. Brzydka bo baba, a po naszemu słowa nie umie i mówią, że na umyśle słaba.

      – Przecie żona! – dodał Baryczka.

      – Za tą się nie macie co tak ujmować – rzekł Groch – krzywda się jej nie dzieje. Królowi wstręt czyniła, posadzili ją na zamku w Żarnowcu, i żyje sobie jak królowa, tyle tylko, że męża nie widzi…

      Ale… szpetna bardzo!..

      Groch głową kręcił.

      – Nie mógł z nią żyć – rzekł Baryczka – choć po bożemu należało się to, bo człowiek nie do rozkoszy się rodził… oddalił ją… niechby i tak było… ale na cóż sobie innych szuka… i zgorszenie ludziom daje?

      Słowa te, które dobitnie i surowo wyrzekł ks. Baryczka, nie znalazły jakoś oddźwięku i potwierdzenia w słuchaczach, tak samo, jak utyskiwania na nowe prawa u niego.

      Neorża i Groch spuścili oczy. Nie byli i oni bez grzechu, a w owych czasach, gdy ludzkie namiętności wybuchały gwałtowniej, mało kto czystem życiem się mógł pochlubić.

      Srogi więc sąd ks. Baryczki przyjęto milczeniem.

      – Wina króla – mówił dalej duchowny, iż się daje do złego ciągnąć… ulega chuciom, ale nie mniejsza tych z kapłanów naszych, co z nim obcują, z nim żyją, patrzą na to, a nie strofują go i nie karcą.

      Wie pewnie o zbytkach tych Pasterz nasz Gnieźnieński, bo przy królu często bywa, wie ks. Suchywilk, co ze dworca pańskiego nie wychodzi, wiedzą kapelanowie… a milczą.

      Milczeli słuchacze uparcie.

      Groch znajdował, że spisywanie praw nowych było grzechem daleko większym, a Neorży się zdawało, że wypędzenie koni jego z Wieliczki, było straszniejszą jeszcze zbrodnią.

      – Gdybym ja na dworze był – dodał Baryczka, gdybym ucho jego miał – nie zniósłbym tych miłośnic, o których wszyscy wiedzą, palcami je wytykają.

      – W Krakowie bo ich nie ma – szepnął Groch, ręką na różne strony pokazując. – Siedzą pono po królewskich dworach – w Opocznie, w Czehowie, w Krzeczowie…

      – Pełno ich wszędy – burząc się ciągle, mówił Baryczka – znajdą się i w naszem mieście…

      Mało tego! – krzyknął wreszcie – ludzie prawią o żydówkach!

      Groch i Neorża dopiero tę okropność posłyszawszy, załamali ręce z przerażenia.

      – Nie może to być – wtrącił Groch…

      Neorża milczał… Rozmowa o królu przerwała się, bo pod oknami dworu przesunęła się jakaś postać, a nikt podsłuchanym być nie życzył.

      Jeden mężny ks. Baryczka, to co mówił, gotów był powtórzyć zawsze i wszędzie.

      Gospodarz podniósł się, oczekując na przybywającego, co się przed chwilą przemknął.

      Drzwi otwarły się z wolna, i na progu ukazał się, znany dobrze Neorży, jeden z Jaksów miechowskich.

      Była to, jak wiadomo, jedna z najzamożniejszych rodzin przed wiekiem, część jej dotąd majętności zachowała, druga, która wiele bardzo świadczyła zakonom, zubożała była, i właśnie jakoś pod te czasy ten sam Mikuła, który stał w progu, z majętności niegdyś zapisanych opactwu Jędrzejowskiemu, z których sobie dziadowie jego serca bydlęce wymówili na znak posiadania, odprzedał je opatowi za grzywien trzydzieści…

      Neorża córkę miał jedną, mówiono, że Mikuła starać się był rad o nią. Ale… Jaksa do dworu króla należał, krzywo nań patrzano. Gdy wszedł, zamilkli.

      Choć zubożenie znać było na młodym Gryfie, ale i ród szlachetny z twarzy poznał każdy. Postawę i rysy miał piękne, rycerskie, może dla mężczyzny zanadto słodyczy i wdzięku.

      Coś pańskiego wiało od niego, choć odziany był skromnie bardzo…

      Neorża go zimno przywitał, odgadywał już, że Jaksa, na dworze króla przebywający, niesie mu pewnie jaką niełaski jego przestrogę. Wolał z nim o tem nie mówić…

      Zagadano o rzeczach obojętnych, o nabożeństwach po kościołach, o miejskich posłuchach.

      – Jam się przybył pożegnać z wami – ozwał się Jaksa, bo lękam się, ażali nie wyjeżdżacie.

      Tak mi się zdało!

      Gospodarz ostro nań spojrzał.

      – Pewnie, że ja tu robić co nie mam – rzekł, ale też i spieszyć ztąd nie chcę, aby się nie zdało komu, że uciekam od zagniewanego oblicza pańskiego!!

      Jaksa spojrzał nań nawzajem, i zamilkł.

      – Cóż król? – chmurno zapytał Neorża…

      – Na łowach.

      – Gniewny? – burknął stary.

      – Jam go w gniewie nie widział nigdy prawie – odparł Jaksa. Na chwilę się uniesie, ale prędko hamować umie…

      – A na mnie sierdzi się przecie! – wykrzyknął Neorża.

      Nie chciał Jaksa odpowiadać wprost, co myślał.

      – Ja tam nie wiem – zamruczał, sądzę jednak, że gdy na czas jakiś z oczów mu zejdziecie, a wrócicie potem, nie będzie pamięci o tem, co zaszło.

      – Ale ja mu tego nie zapomnę! – zamruczał Neorża.

      Ks. Baryczka wstał, wuja żegnając, i wyszedł. Groch pozostał, Jaksa siedział.

      Wspomnienie króla na nowo poruszyło Neorżę, chodził i pomrukiwał groźno.

      Chociaż o Jaksie wiedział, że przy królu stał, nie powstrzymał języka, sądząc, że gdy się o dziewkę jego starał, potakiwać mu musi.

      – Nie takiego nam tu króla było potrzeba – rzekł, to dla chłopów król, nie dla nas… On ziemian nie chce znać, ani miłować, my go też nie miłujemy.

      Zarumienił się Jaksa i rzekł żywo:

      – Darujcie