jakież prawo miałeś je tam trzymać? – zapytał Baryczka.
– Prawo? – z oburzeniem krzyknął Neorża – takie prawo, że jak wiek wieków tam ludzie tacy jak ja… wypasali i po dwa, i po cztery… Żydaby licho przez to nie wzięło ani króla też.
Ks. Baryczka głową pokręcił.
– Mało tego – podchwycił gospodarz – Posłuchajcie co Groch prawi. Włosy powstają na głowie.
Ksiądz się zwrócił ku podsędziemu.
– Strach! – rzekł Groch – prawo słyszę nowe piszą.
Uśmiechnął się Baryczka.
Groch począł narzekać długo i z coraz większym zapałem, lecz na duchownym wrażenia nie uczynił. Słuchał go obojętny.
– To jeszcze nie jest najgorszem z tego, co czyni król – odezwał się surowo…
Oba słuchacze zamilkli. Ksiądz smutne przybrał oblicze.
– Potomka mieć chciał, nie było w tem nic złego, żenił się z tą Czeszką, która mu umarła… Palec był Boży! Zaraz po niej król Jan i syn jego wyswatali mu Adelajdę Heską… Długoż z nią żył? a co się teraz dzieje?
Groch głową trząsł.
– Ta niemkini, która mu i dwu tysięcy kop posagu nie przyniosła, a w dodatku szpetna…
– Żenił się z nią przecie – przerwał ksiądz…
– Widziałem ja ją – mruknął Neorża – a choć króla nie lubię, ale go nie winię. Brzydka bo baba, a po naszemu słowa nie umie i mówią, że na umyśle słaba.
– Przecie żona! – dodał Baryczka.
– Za tą się nie macie co tak ujmować – rzekł Groch – krzywda się jej nie dzieje. Królowi wstręt czyniła, posadzili ją na zamku w Żarnowcu, i żyje sobie jak królowa, tyle tylko, że męża nie widzi…
Ale… szpetna bardzo!..
Groch głową kręcił.
– Nie mógł z nią żyć – rzekł Baryczka – choć po bożemu należało się to, bo człowiek nie do rozkoszy się rodził… oddalił ją… niechby i tak było… ale na cóż sobie innych szuka… i zgorszenie ludziom daje?
Słowa te, które dobitnie i surowo wyrzekł ks. Baryczka, nie znalazły jakoś oddźwięku i potwierdzenia w słuchaczach, tak samo, jak utyskiwania na nowe prawa u niego.
Neorża i Groch spuścili oczy. Nie byli i oni bez grzechu, a w owych czasach, gdy ludzkie namiętności wybuchały gwałtowniej, mało kto czystem życiem się mógł pochlubić.
Srogi więc sąd ks. Baryczki przyjęto milczeniem.
– Wina króla – mówił dalej duchowny, iż się daje do złego ciągnąć… ulega chuciom, ale nie mniejsza tych z kapłanów naszych, co z nim obcują, z nim żyją, patrzą na to, a nie strofują go i nie karcą.
Wie pewnie o zbytkach tych Pasterz nasz Gnieźnieński, bo przy królu często bywa, wie ks. Suchywilk, co ze dworca pańskiego nie wychodzi, wiedzą kapelanowie… a milczą.
Milczeli słuchacze uparcie.
Groch znajdował, że spisywanie praw nowych było grzechem daleko większym, a Neorży się zdawało, że wypędzenie koni jego z Wieliczki, było straszniejszą jeszcze zbrodnią.
– Gdybym ja na dworze był – dodał Baryczka, gdybym ucho jego miał – nie zniósłbym tych miłośnic, o których wszyscy wiedzą, palcami je wytykają.
– W Krakowie bo ich nie ma – szepnął Groch, ręką na różne strony pokazując. – Siedzą pono po królewskich dworach – w Opocznie, w Czehowie, w Krzeczowie…
– Pełno ich wszędy – burząc się ciągle, mówił Baryczka – znajdą się i w naszem mieście…
Mało tego! – krzyknął wreszcie – ludzie prawią o żydówkach!
Groch i Neorża dopiero tę okropność posłyszawszy, załamali ręce z przerażenia.
– Nie może to być – wtrącił Groch…
Neorża milczał… Rozmowa o królu przerwała się, bo pod oknami dworu przesunęła się jakaś postać, a nikt podsłuchanym być nie życzył.
Jeden mężny ks. Baryczka, to co mówił, gotów był powtórzyć zawsze i wszędzie.
Gospodarz podniósł się, oczekując na przybywającego, co się przed chwilą przemknął.
Drzwi otwarły się z wolna, i na progu ukazał się, znany dobrze Neorży, jeden z Jaksów miechowskich.
Była to, jak wiadomo, jedna z najzamożniejszych rodzin przed wiekiem, część jej dotąd majętności zachowała, druga, która wiele bardzo świadczyła zakonom, zubożała była, i właśnie jakoś pod te czasy ten sam Mikuła, który stał w progu, z majętności niegdyś zapisanych opactwu Jędrzejowskiemu, z których sobie dziadowie jego serca bydlęce wymówili na znak posiadania, odprzedał je opatowi za grzywien trzydzieści…
Neorża córkę miał jedną, mówiono, że Mikuła starać się był rad o nią. Ale… Jaksa do dworu króla należał, krzywo nań patrzano. Gdy wszedł, zamilkli.
Choć zubożenie znać było na młodym Gryfie, ale i ród szlachetny z twarzy poznał każdy. Postawę i rysy miał piękne, rycerskie, może dla mężczyzny zanadto słodyczy i wdzięku.
Coś pańskiego wiało od niego, choć odziany był skromnie bardzo…
Neorża go zimno przywitał, odgadywał już, że Jaksa, na dworze króla przebywający, niesie mu pewnie jaką niełaski jego przestrogę. Wolał z nim o tem nie mówić…
Zagadano o rzeczach obojętnych, o nabożeństwach po kościołach, o miejskich posłuchach.
– Jam się przybył pożegnać z wami – ozwał się Jaksa, bo lękam się, ażali nie wyjeżdżacie.
Tak mi się zdało!
Gospodarz ostro nań spojrzał.
– Pewnie, że ja tu robić co nie mam – rzekł, ale też i spieszyć ztąd nie chcę, aby się nie zdało komu, że uciekam od zagniewanego oblicza pańskiego!!
Jaksa spojrzał nań nawzajem, i zamilkł.
– Cóż król? – chmurno zapytał Neorża…
– Na łowach.
– Gniewny? – burknął stary.
– Jam go w gniewie nie widział nigdy prawie – odparł Jaksa. Na chwilę się uniesie, ale prędko hamować umie…
– A na mnie sierdzi się przecie! – wykrzyknął Neorża.
Nie chciał Jaksa odpowiadać wprost, co myślał.
– Ja tam nie wiem – zamruczał, sądzę jednak, że gdy na czas jakiś z oczów mu zejdziecie, a wrócicie potem, nie będzie pamięci o tem, co zaszło.
– Ale ja mu tego nie zapomnę! – zamruczał Neorża.
Ks. Baryczka wstał, wuja żegnając, i wyszedł. Groch pozostał, Jaksa siedział.
Wspomnienie króla na nowo poruszyło Neorżę, chodził i pomrukiwał groźno.
Chociaż o Jaksie wiedział, że przy królu stał, nie powstrzymał języka, sądząc, że gdy się o dziewkę jego starał, potakiwać mu musi.
– Nie takiego nam tu króla było potrzeba – rzekł, to dla chłopów król, nie dla nas… On ziemian nie chce znać, ani miłować, my go też nie miłujemy.
Zarumienił się Jaksa i rzekł żywo:
– Darujcie