Kazimierz Kyrcz

Dziewczyny, które miał na myśli


Скачать книгу

daję im jeden rodzaj pożywienia na śniadanie, a drugi na obiadokolację.

      Walczakowi obce było przekonanie, że nie warto karmić ryb, które trafiły do sieci. Czy do akwarium, jak w przypadku jego maleństw. Aż wzdrygnął się na myśl o tym, że po tym świecie chodzą indywidua, które nie mają poszanowania dla bezbronnych zwierzątek.

      Komponowanie dobrze zbilansowanej diety trwało kilka minut. Kiedy już wydawało się, że sklepikarz i jego ulubiony klient doszli do konsensusu, czoło Karola przeorała głęboka bruzda.

      – A czy pan przypadkiem, panie Michale, nie ma okrągłego akwarium?

      – Ależ skąd! To szkodzi rybkom, bo skupia promieniowanie.

      – No właśnie! W takich akwariach mogą pływać tylko w kółko, no i od tego psuje im się wzrok… Ludzie potrafią być prawdziwymi bestiami!

      – Na szczęście większość nowych telewizorów ma płaskie kineskopy. Nie da się położyć na nich akwarium.

      – Tak, tu się z panem zgodzę. – Sklepikarz uśmiechnął się z mieszaniną ulgi i satysfakcji. – To jeden z nielicznych plusów postępu. Niestety, w większości to są zmiany na gorsze. Słyszałem na przykład, że nasz rząd planuje wprowadzić podatek za posiadanie psów.

      – Co za głupota! – zdenerwował się Walczak. – Cholerni złodzieje!

      – Ciekawe, co będzie następne? Myszy? Patyczaki? Bakterie?

      – Otóż to! Bawią się w janosików! Naszym kosztem! – Michał urwał, przypominając sobie o czymś, co nurtowało go od dłuższego czasu. – Jeszcze jedno… Czy kupię u pana… Czy są jakieś zabawki dla rybek?

      – Zabawki? A po co?

      – Bo ciągle pływają tam i z powrotem… Może się znudziły? Ja bym się znudził… Może potrzeba im jakichś rozrywek?

      Sprzedawca pokiwał przecząco głową.

      – Zabawki dla rybek? Nie, szanowny panie, stanowczo odradzam. Ryby są za głupie. Proszę nie brać tego do siebie, ale będą się ich bać albo atakować, no i mogą zrobić sobie krzywdę.

      – O rany, nie pomyślałem o tym! – Walczak odchrząknął, zasłaniając usta dłonią. – W takim razie zorganizuję im zawody.

      – Indywidualne czy zespołowe?

      – Jeszcze nie wiem. Muszę się zastanowić, jakie będą dla nich najlepsze.

      Rozdział 13

      Minęło sporo czasu, odkąd wampir słyszał własny śmiech, i teraz, słysząc go, śmiał się jeszcze głośniej.

Christopher Moore

      Nie wydawała się przejęta tym, że po raz kolejny dałem plamę. Z właściwą sobie bezpośredniością stwierdziła, że odtąd będzie moją seks-terapeutką i że nie przyjmuje odmowy.

      – Seks-terapeutką? – powtórzyłem, starając się nadać mojemu pytaniu neutralne brzmienie. Wyglądało na to, że Oliwia doskonale wie, czego chce. W sumie nawet dobrze się składało, bo ja też tego potrzebowałem.

      – Nie mam zbyt dużego doświadczenia w działalności medycznej – przyznała, wodząc dłonią po mojej szyi i zabierając się za odpinanie guzików od koszuli.

      – Ale jako seksowna femme fatale jak najbardziej – odparłem z uśmiechem.

      – Zobaczysz, nie pożałujesz.

      Odsunęła się ode mnie i pełnymi gracji ruchami uwolniła się z sukienki. Pod spodem nie miała ani biustonosza, ani majtek. Na szczęście nie ściągnęła satynowych pończoch, co przyjąłem z wdzięcznością. Zawsze fascynowały mnie gładkie powierzchnie.

      Usiadła na brzegu tapczanu i opadła na niego plecami, jakby potrzebowała natychmiastowego odpoczynku po czynności, która kompletnie ją wyczerpała. Uklęknąłem, sięgając po jej piersi; niemal mieściły się w dłoniach. Idealny rozmiar i sprężystość podnosiły mi włoski na karku. Przełknąłem ślinę, ugniatając je i masując, z trudem powstrzymując się przed wbiciem się ustami w łono Oliwii. Wreszcie skapitulowałem przed pragnieniem. Całowałem ją raz delikatnie, to znowu mocno i gwałtownie, jakbym próbował docałować się do samego raju. I było tak dobrze, jakbym już tam dotarł.

      – Dzięki tobie moje skrzydła odrastają – wyszeptała, udowadniając, że umie czytać w myślach. – Zadbaj o mnie.

      Nie odpowiedziałem, pochłonięty pieszczotami.

      Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że coś czuję. Coś jakby ślad zapachu albo jego echo. Nie miałem jednak czasu delektować się tym tak starym i zarazem nowym doznaniem, bo usłyszałem ciche:

      – Bądź miłosierny – poprosiła, uwalniając się z moich objęć, przewracając się na brzuch i rozkładając ręce na boki. – Pieprz mnie w Duchu Świętym – dodała nieco głośniej. – Dziś mam religijny nastrój, bo przyjęłam Hostię.

      – Nie przesadzasz z tymi bluźnierstwami? – jęknąłem, wstrząsany dreszczami narastającego podniecenia.

      – Nie, słońce! Jesteśmy dziećmi Boga, musimy go odnaleźć!

      Po tak długiej wstrzemięźliwości nie spodziewałem się, że będę w świetnej formie. Przeciwnie: wiele wskazywało na to, że skończę zbyt szybko. Aby do tego nie dopuścić, zacząłem w głowie odmawiać modlitwę, która wydała mi się najodpowiedniejsza: „Zdrowaś Mario, łaskiś pełna…”.

      Matka Boska wysłuchała moich próśb. Oliwia i ja doszliśmy w tym samym momencie.

* * *

      Zapachu frytek, pieczonego chleba i cipki.

      Tego ostatniego najbardziej mi brakuje.

* * *

      Leżałem wyczerpany na materacu, wsłuchując się w szum wody, kiedy Oliwia spłukiwała z siebie pozostałości naszego porannego seksu. Tę ostrą, czy może słodkawą woń, której nigdy więcej nie będzie mi dane doświadczyć.

      Moje powieki stawały się coraz cięższe i cięższe. Odpływałem. Jednak kiedy wróciła i ujęła mnie za ramię, sen w jednym momencie czmychnął na koniec świata. Posłuszny niewypowiedzianemu poleceniu, ruszyłem za nią do łazienki.

      Weszła ze mną do kabiny, gestami dając do zrozumienia, żebym się nie ruszał. Namydliła mnie całego, nie zapominając o najbardziej intymnych miejscach. Spłukując mydło, gładziła moją skórę – powoli, z delikatnością numizmatyka czyszczącego ulubiony egzemplarz ze swoich zbiorów. Czułem się trochę, jakbym jadł jej z ręki; zależny, ale przede wszystkim bezpieczny.

      Później, gdy byłem już suchy, otworzyła ścienną szafę i wyjęła szlafroki: dla mnie i dla siebie.

      – Widzę skarbie, że wszystko przygotowałaś. – Mrugnąłem do niej porozumiewawczo.

      – Jestem perfekcjonistką. W każdym calu. Chodź.

      Podążyłem za moją terapeutką, a teraz i przewodniczką, i wkrótce znaleźliśmy się w przytulnej kuchni urządzonej w kolorystyce rodem z Amelii.

      – Przez żołądek do serca… Chcesz, żebym się w tobie zakochał? – spytałem na poły żartobliwie, siadając przy stole.

      – Kto wie? – odparła, włączając ekspres. – Jeśli tak, musisz mieć się na baczności. Umiem całkiem nieźle wpływać na rzeczywistość.

      – To się da wyczuć. Powietrze tutaj…

      Pociągnęła nosem.

      – Nie,