kotów, Profesora i Asystentki… Schowały się, bo nie przepadają za obcymi.
Pokiwałem głową. Koty? Nigdy nie potrafiłem zrozumieć uwielbienia dla tych małych bestii. Choć z dwojga złego i tak wolałem je od psów czy kur. Przynajmniej nie robią tyle hałasu. Chyba, że wiosną.
Patrzyłem jak Oliwia w pełnym skupieniu przygotowuje tosty i parzy kawę, zupełnie jakby odprawiała jakiś pradawny rytuał. Wydawała się żywcem przeniesiona z innego wymiaru, zbyt odrębna, żeby można było ją zrozumieć.
Bez pytania dodała do mojego kubka nieco mleka i cukru, po czym zamieszała wszystko srebrną łyżeczką.
– Taka jest najlepsza – stwierdziła, stawiając przede mną naczynie z nadrukowaną na nim grafiką Alfonsa Muchy.
– Nie cierpię much, ale jeśli już muszą być, wolę je na kubku niż w kawie – parsknąłem.
– Zgadnij, co mi się śniło? – rzuciła, ignorując mój kretyński żarcik i zakładając nogę na nogę. Przy tym ruchu szlafrok zsunął się nieco, ukazując biel jej uda. Odwróciłem wzrok, choć kosztowało mnie to sporo wysiłku.
– Opowiedz, chętnie posłucham.
– W tym śnie byłam nowym wcieleniem Matki Boskiej, a ty reinkarnacją Michała Anioła.
– Pokręcone.
– Trochę. A najlepsze, że to proroczy sen.
Zamrugałem, nieomal krztusząc się kawą.
– Proroczy? Co masz na myśli?
– Chcę, żebyś stworzył witraż osadzony na metalowym stelażu, aby łatwo dało się go rozkładać na części i przenosić z miejsca na miejsce.
– Czyli witraż mobilny, tak? – upewniłem się.
– Dokładnie!
– Instalacja łączna?
– To jakiś problem?
– Żaden. Jakiej to wszystko ma być wielkości?
– Trzy metry na trzy. Mniej więcej.
– Czy…
– Najlepiej będzie, jeśli ci naszkicuję. – Odchyliła się na krześle, wyjmując z szuflady kartkę i ołówek. Odstawiła na bok talerzyk z nadgryzionym tostem, przesunęła dłonią po kartce, wygładzając ją na blacie stołu, i zabrała się do rysowania. Przygryzała przy tym dolną wargę, jej oczy błyszczały, jakby w przestrzeni pozagałkowej miała ukryte maleńkie żaróweczki.
Nigdy wcześniej nie widziałem Oliwii w takim stanie. Wyglądało na to, że wielu rzeczy jeszcze o niej nie wiem. Tymczasem na kartce pojawiła się rozpostarta na krzyżu naga kobieta, z odciśniętym na twarzy stygmatem bólu i długimi włosami, wypływającymi spod inkrustowanej drogocennymi kamieniami korony.
– To ty? – wyszeptałem, tknięty złymi przeczuciami.
– Nie poznajesz?
– Poznaję, poznaję, ale… dlaczego akurat tak?
– Bo… – Zbliżyła do siebie poły szlafroka, chroniąc się przed chłodem odczuwanym jedynie przez nią. – Chcę zafundować sobie prezent na urodziny. Mogłabym dalej podziwiać swoje odbicie w lustrze. Tylko… rzygam już tym. Wolę przeglądać się w witrażu, który dla mnie stworzysz.
Potrafiłem to zrozumieć. Potrzebowała nie tyle prezentu, co talizmanu chroniącego przed zalegającymi w niej pokładami autodestrukcji. Przed depresją rocznicową czy może… Nieistotne. Jak zwał, tak zwał. Nie widziałem powodu, dla którego miałbym jej tego odmawiać, choć religijna fiksacja Oliwii wydała mi się nieco niebezpieczna.
Musiała dostrzec malujące się na mojej twarzy wahanie.
– Wiesz, jak to jest, gdy wszyscy oczekują od ciebie coraz więcej i więcej?
– Nie – przyznałem. – Wystarczy, że sam przykręcam sobie śrubę.
Zatrzepotała powiekami, jakby coś wpadło jej do oka. Wbiła wzrok w swoje splecione dłonie, przez chwilę przyglądając się pociągniętym bezbarwnym lakierem paznokciom.
– Nikt nie rozumie świata, a od ciebie wymaga się, żebyś rozszyfrował definiujący go kod. Jak… prorok czy bóg.
– Chyba nie myślisz, że jesteś bogiem?
– Skąd! Ale sroce spod ogona też nie wypadłam. I nie zamierzam udawać, że czuję się kimś gorszym niż jestem.
Patrzyłem na nią, nie mając pojęcia, do czego zmierza.
– Weź taką Marię Magdalenę: odegrała w życiu Jezusa naprawdę znaczącą rolę. Możliwe, że była nawet jego żoną i matką jego dzieci! To jej Jezus ukazał się zaraz po zmartwychwstaniu, to ona miała prawo do pobierania u niego specjalnych nauk… I co? Hierarchowie kościelni, dążąc do odsunięcia kobiet od pełnienia jakichkolwiek znaczących funkcji, połączyli postać jawnogrzesznicy uratowanej przed ukamienowaniem przez Jezusa właśnie z Marią z Betanii, siostrą Łazarza. Oczerniali ją tak skutecznie, że w świadomości ludzi najwierniejsza uczennica Jezusa została sprowadzona do roli prostytutki!
– Co to ma wspólnego…
– Ja nie pozwolę sobie na coś takiego!
– Okej, okej. – Uniosłem ręce w pojednawczym geście. Nie potrafiłem nadążyć za jej tokiem rozumowania, jednak nie zamierzałem ciąć się z tego powodu. Już dawno temu w jakiś naturalny sposób pojąłem, że kobieca logika nie ma wiele wspólnego z męską. W przypadku problemów z komunikacją lepiej nie rozbijać wszystkiego na atomy, lecz przytakiwać, a później starać się tak pokierować wydarzeniami, żeby rozwijały się w rozsądną stronę. – Przecież osiągnęłaś tak wiele, dajesz sobie radę.
– Ledwie. – Spojrzała na mnie błyszczącymi oczyma. – Pogodziłam się z tym, że jestem bezpłodna, ale bycie bezpłodną artystką? Nigdy! Wolałabym umrzeć.
Bezpłodność? Czyżby wybiła godzina szczerości?
Potrząsnąłem głową, przechodząc nad tym wyznaniem do porządku. Inna sprawa, że ja też nie wyobrażałem sobie życia bez tworzenia nowych witraży, bez przepuszczonego przez szkło światła, które scala w jedno cząstki marzeń i nadziei.
Oczywiście nie powiedziałem tego na głos. Zabrzmiałoby zbyt patetycznie, zresztą cała ta rozmowa i tak aż prosiła się o deski sceny.
– Nie znoszę poczucia niemożności! – Oliwia zacisnęła dłoń w pięść, jakby zamierzała uderzyć samą siebie. – Kiedy pracuję nad nowym obrazem, wypruwam sobie flaki, żeby był lepszy od poprzedniego i… i za każdym razem boję się, że zabraknie w nim tego czegoś, tej iskierki… To mnie wykańcza!
Skryła twarz w dłoniach i zastygła w bezruchu. Nie miałem pojęcia, czy płacze, czy po prostu oswaja się z tym, że wyrzuciła z siebie kolejną wstydliwą tajemnicę. Objąłem ją. To akurat mogłem zrobić bez obaw, że zostanie źle odczytane.
Rozdział 14
Usta łapczywe, rozciągnięte jak do krzyku. Sięgające chciwie po kolejne kawałki ciała. Chcą go pochłonąć, wciągnąć… Bez wahania daje się ponieść, poprowadzić Berenice w głąb szaleństwa albo ku wolności. Czy do jednego i drugiego? Nurkuje w nią, balansując na krawędzi. Rozbity, a jednocześnie bardziej niż kiedykolwiek pogodzony ze sobą.
Wieki później odrywa, odwraca głowę. Nieomal na śmierć zacałowany. Musi zaczerpnąć powietrza. Łapie je w ostatniej chwili, jak podczas spirometrii, gdy z braku tlenu zaczyna ciemnieć przed oczami.
Powoli