Jacek Ostrowski

Paragraf 148


Скачать книгу

pojęcia czemu, bo wie, że nie palę. Pamiętam, że twój ojciec ich nie znosił.

      Jarzębowski sięgnął do barku i wyjął z niego podłużne drewniane pudełko, po czym podał je kobiecie. Sobie nalał kieliszek koniaku i usiadł obok niej.

      – Na czym byłaś w kinie?

      – Na Fantomasie. Niezły, a Louis de Funès jest naprawdę genialny. Dawno się tak nie uśmiałam, a tego potrzebuję jak lekarstwa.

      – Od kiedy chodzisz na tak ambitne filmy? – zadrwił.

      – Od zawsze, z krótką przerwą na bliską znajomość z tobą. Wbrew temu, co myślisz, ja uważam, że każdy gatunek filmowy ma jakieś walory.

      Zuza odgryzła końcówkę cygara i wypluła ją na dywan. To wołało o pomstę do nieba, bo kobierzec na pewno był drogi i jeszcze pachniał nowością. Zapach cygara rozszedł się po salonie, gospodarz zakasłał, początki astmy dały znać o sobie. Mężczyzna uchylił pospiesznie okno.

      – Z czym przyszłaś? Bo nie sądzę, że to jest wizyta stricte towarzyska. Mam nadzieję, że masz jakieś dobre wiadomości.

      Zuza ciężko westchnęła.

      – Aż się nie chce mówić, a jeśli, to sto czterdzieści osiem paragraf jeden. Kiepsko, bardzo kiepsko to wygląda. Dziewczyna opowiedziała mi całą historię i sama już nie wiem, w co wierzyć. Naprawdę, mam w głowie niezły galimatias. Trzeba przyznać, że była bardzo przekonująca, ale czy mówiła prawdę? Kilka razy miałam do czynienia ze schizofrenikami, a oni naprawdę wierzą w to, co mówią. Może jest chora? Sama już nie wiem. Psychopatka mordująca męża i jego być może wyimaginowaną kochankę to nie jest rzadka historia. Sprawa jest, mówiąc delikatnie, dziwna. Zresztą masz, przejrzyj to, wszystko notowałam.

      Sięgnęła po notatnik, chwilę go wertowała, po czym podała Leszkowi już otwarty na konkretnej stronie.

      Jarzębowski zagłębił się w lekturze, a Zuza podniosła się z kanapy. Zdjęła płaszcz i rzuciła go niechlujnie na fotel.

      – Jednak napiję się czegoś mocniejszego – rzekła.

      – Proszę, obsłuż się. – Wskazał ręką barek.

      Wybrała koniak, nalała sobie i wychyliła go za jednym haustem. Ponownie napełniła kieliszek, ale tym razem wróciła z nim na kanapę. Na ławie leżał „Motor”, sięgnęła po gazetę. Tam tylko o samochodach, to nie dla niej lektura, odłożyła ją.

      Leszek oddał jej notatnik.

      – Makabryczna sprawa, widziałem już kiedyś tak zmasakrowane zwłoki, ale to było dawno temu i w innym mieście. Faktycznie, nie wygląda to dobrze, ale musisz się postarać. Ta dziewczyna nie może skończyć w pierdlu.

      – Łatwo ci mówić. W tej sytuacji sto czterdzieści osiem paragraf dwa, czyli działanie pod wpływem silnego wzburzenia, i rok odsiadki byłby sukcesem, ale to nas nie zadowala, my chcemy od losu więcej, i tu zaczynają się schody. Daj mi chociaż jeden punkt zaczepienia, a tropu nie zgubię. Krew z rany ofiary doprowadzi mnie do nory drapieżnika.

      Jarzębowski, słysząc te słowa, roześmiał się w głos.

      – Mocno powiedziane. To cytat z Coopera?

      – Nie, z Karola Maya. Moja ulubiona literatura z dzieciństwa. Dziewczynki czytują Alicję w Krainie Czarów, a ja wolałam Winnetou. Chyba się w nim wtedy bujałam.

      – Nigdy mi o tym nie mówiłaś.

      – Nigdy cię to nie interesowało. – Spojrzała na zegarek. – Dobra, wracajmy do sprawy, bo już późno. Powinniśmy obrać jakąś linię obrony. Według mnie dziewczyna powinna odmówić zeznań.

      – Jestem innego zdania. Nie jest aż tak źle. Ktoś wcześniej dał cynk milicji, że w syrenie o numerze rejestracyjnym TA dwadzieścia trzy siedemdziesiąt będzie przewożone mięso z nielegalnego uboju. Ciekawe kto? Jeśli znajdziemy nóż, to wtedy hipoteza milicji zadrży w posadach. To już coś na początek. Zobaczymy później, co nam czas przyniesie. Mogą wyjść na jaw inne okoliczności.

      – Jaki nóż? – zdziwiła się. – Przecież go mają. Uważasz, że istnieje drugi? Ja w to mocno powątpiewam.

      – Jeśli Marta Kownacka wrzuciła go do Wisły, to on tam musi wciąż tkwić – upierał się. – Nikt go stamtąd nie wydobył i ryby też go nie zjadły, to jest pewne. Potrzebujemy nurka. Dziewczyna wskaże to miejsce, a my liczmy na łut szczęścia. Pokręć się też po wysypisku, popytaj tu i ówdzie. Innych pomysłów na razie nie mam. Co ty na to?

      Zuza przygasiła cygaro i sięgnęła po papierosa. Chwilę analizowała w myślach propozycję Leszka.

      – Tak czy owak, nawet odnalezienie kozika nie obali oskarżenia. Jaka to różnica, którym nożem ich zadźgała? Może użyła obu? To wszystko jest za mało. Potrzebujemy czegoś wyjątkowego, mocnego alibi, a najlepiej prawdziwego zabójcy. Na tym się skoncentrujmy – zaproponowała.

      Jarzębowski podniósł otwarty kciuk ku górze, najwyraźniej pomysł się spodobał.

      – Otóż to, skupmy się na odnalezieniu mordercy, a przede wszystkim powinniśmy ustalić motywy zbrodni. Jak je poznamy, to i sprawca tego okrutnego mordu wpadnie w nasze ręce. Chyba zgadzasz się ze mną? – Rzucił Zuzannie pytające spojrzenie. Ta skrzywiła się, jakby przed chwilą wypiła szklankę soku z cytryny.

      – Wciąż trudno mi założyć, że ona jest niewinna, za dużo faktów przemawia na jej niekorzyść, jednak w trudnościach odwołuję się do rozumu i mam zastrzeżenia co do połamanych żeber, ona jest na to za słaba. Pomyślałam, że mogła mieć wspólnika, tego bym nie wykluczyła.

      – No wiesz, dopóki chory oddycha, jest nadzieja. – Jarzębowski, słysząc jej słowa, nie krył rozczarowania. – Adwokat powinien wierzyć w niewinność klienta, to święta zasada – przygryzł jej na koniec.

      Zuza dopiła koniak i odstawiła kieliszek. Gospodarz sięgnął po butelkę i nalał ponownie, tym razem i sobie.

      – Fakty przeczą tej zasadzie. Wiem, że tylko taka wariatka jak ja może postarać się w takiej sprawie wykrzesać z siebie choć ciut entuzjazmu, inni już by postawili krzyżyk na tej dziewczynie. Zastanawia mnie jedno: czemu ty się w to tak angażujesz? – spytała z nutką drwiny w głosie. – Dotąd zawsze staliśmy po przeciwnych stronach barykady, ale tym razem tak pospiesznie przez nią przeskoczyłeś, że o mało kapci nie pogubiłeś.

      Leszek się zmieszał. Oj, niewygodne pytanie.

      – Mam pewien dług i teraz chcę go spłacić. To sprawa osobista – bąknął pod nosem.

      Nie spodobało się to Zuzannie.

      – Nie baw się ze mną w kotka i myszkę, tylko mów, o co chodzi. Jestem jej adwokatem z twojego polecenia i nie powinieneś niczego ukrywać przede mną.

      – To stara historia. I tak masz o czym myśleć – próbował ją zbyć.

      – Dobra, nie chcesz teraz, nie mów, ale, słodziutki, i tak się nie wywiniesz od odpowiedzi. Jutro rano pojadę na wysypisko, popytam ludzi. Może ktoś coś widział. Skoro trup został wywieziony, to nie mógł sam wrócić na Słoneczną, pokroić się w plasterki i ukryć w bagażniku syrenki. Trzeba też zorganizować jakąś ekipę i sprawdzić dno Wisły. Mam znajomego, który pracuje w Morce u wodniaków, może mi pomoże. Potrzebuję też przecieków ze śledztwa. Musisz co rusz podpytywać kolegów. Może któryś z nich też ma jakieś długi do spłacenia.

      Wyraz twarzy Leszka świadczył o tym, że propozycja Zuzy nie przypadła mu do gustu.

      – Będą mi patrzeć na ręce,