Alex Dahl

Życie za życie


Скачать книгу

niż tacie – mówi Oliver. Zaciskam palce na małym, gładkim kamieniu. – Ale… Ale ja sądzę, że jemu może jest trudniej – mówi ostrożnie, patrząc na mnie swoimi oczami o kształcie migdałów, oczami Amalie, falująca grzywka wpada mu do oczu. – Bo on ma mnie i nie może tak po prostu… umrzeć. Ani uciec. Ale ty możesz. Gdybyś chciała. Mogłabyś tak po prostu zniknąć i nigdy nie wrócić do domu, w którym wszędzie wyczuwa się jej obecność. Ja… Mam nadzieję, że tego nie zrobisz.

      Patrzę na mojego pasierba: na jego guzowate białe palce i obgryzione paznokcie, na czerwone plamy idące od kołnierzyka koszuli do jego szyi i szczęki, na jego bladą twarz dziecka, chociaż ma już trzynaście lat. Kiwam głową i oboje patrzymy na stalowoszarą wodę, spokojną dzisiaj tak bardzo, jakby była skuta lodem, i nie mam żadnych słów, zaczynam więc znowu liczyć; liczę kamienie, których dotyka moja dłoń, próbuję nie myśleć o paleniu w żołądku i wpatruję się w chłodną wodę. Cały czas jednak mam ochotę do niej wbiec, zostawiając chłopca na brzegu.

      Rozdział 2

      Iselin, trzy miesiące wcześniej

      To jak dotąd najgorętszy dzień w roku. Od wielu lat, tak mówili w wiadomościach. Kaia nie spędziła go na zewnątrz ze skakanką, nie skakała na trampolinie, nie biegała ze zraszaczem. Przez cały dzień leżała na sofie i drzemała, tuląc starego wyświechtanego Kota Bobby’ego, oglądając Dorę i przyjaciół. Obserwuję ją przez otwarte drzwi tarasu, na którym siedzę, sącząc z kieliszka tanie, słodkie różowe wino. Zbierają się ciemne chmury i nie zdziwię się, jeśli w ciągu godziny zacznie lać. Kaia jest jeszcze bardziej zmęczona niż zwykle, nie dałam rady namówić jej na zjedzenie niczego poza kilkoma lodami cytrynowymi. W mieszkaniu jest potwornie gorąco, chociaż znajduje się ono w piwnicy domu innej rodziny i ma betonowe ściany. Zimą ja i Kaia często chodzimy w nim w kurtkach.

      Słyszę, jak mieszkające nad nami dzieci bawią się po drugiej stronie ogrodu. Są to trzej hałaśliwi mali chłopcy, Kaia czasami obserwuje ich z wysokiego okna wychodzącego na ogród; oni zawsze się poruszają, bawią, biegają, walczą i skaczą – ale Kaia nie za bardzo zna te aktywności. W domu głównie siedzi i rysuje albo siedzi na sofie i ogląda bajki. Gdy ma dobry dzień, siada i bawi się domkiem Sylvanian, który udało mi się kupić jej na siódme urodziny. Biorę łyk wina – to mój jedyny luksus tego dnia – i patrzę, jak nad moją głową szybko przelatuje powietrzna karetka, tak blisko, że na chwilę zatykam uszy. Kaia się nie rusza. To już druga powietrzna karetka, którą widzę tego popołudnia, wcześniej słyszałam tylko szum śmigieł. Może coś się stało w mieście – nie mam jak się o tym dowiedzieć.

      Z ciszy, którą pozostawia po sobie helikopter, wyłania się kolejny dźwięk. Z początku wydaje mi się, że to z bajki – to taki radosny dźwięk, jakby muzyka dla dzieci, potem jednak uświadamiam sobie, że to telefon. Gdy wreszcie go znajduję, przestaje dzwonić. Cztery nieodebrane połączenia ze szpitala. Patrzę na Kaię, której mała szara twarz jest przyciśnięta do poduszki. Moje serce zaczyna dziko walić. Wyciągam poduszkę i Kaia delikatnie opada na siedzenie sofy. Nadal się nie porusza. Ma na sobie białą bawełnianą podkoszulkę z żółtymi plamami po lodach. Ciemne, gęste włosy ma zaplecione tuż przy czaszce, tak jak lubi, przy skroniach odstaje kilka krótkich pasemek. Nie mogę bez ciebie żyć, szepczę. Wybieram numer szpitala, biorę do ręki bezwładną dłoń Kai, mocno ją ściskam.

      – Kiedy możecie przyjechać? – pyta głos po drugiej stronie słuchawki.

      W taksówce obserwuję, jak helikopter gwałtownie podnosi się gdzieś z boku dużej skoczni narciarskiej i szybko leci pod spuchniętymi czarnymi chmurami w kierunku, w którym zmierzamy. Czy to może mieć związek z…? Kaia leży na moich kolanach, ssie kciuk i wykręca podniszczone ucho Kota Bobby’ego. Z moich oczu leją się łzy tak szybko, że nie mam szans ich powstrzymać. Kapią na Kaię, znikają w jej włosach. Obserwuję, jak jej plecy unoszą się i opadają, kładę dłoń w miejscu, w którym znajduje się jej serce. Czuję je, puka rytmicznie w opuszki moich palców. Z mych zaciśniętych ust wydobywa się cichy krzyk, w lusterku wstecznym widzę spojrzenie taksówkarza. Uśmiecha się niepewnie, ja jednak odwracam wzrok. Kaia powoli i z trudem się odwraca, żeby na mnie spojrzeć. Jej usta są niemalże tak blade jak skóra, mają niebieskawy odcień, żyły znaczą czoło niczym żyłki marmur.

      – Nie martw się, mamusiu – szepcze. Kiwam głową i pochylam się, żeby ją pocałować, poczuć jej zapach, i z moich oczu leją się kolejne łzy, gdy taksówka zatrzymuje się przy krawężniku przed dziecięcym szpitalem Rikshospitalet.

      Rozdział 3

      Alison

      Ląduję o dziewiątej, napisano w wiadomości, i muszę najpierw przejrzeć wszystkie poprzednie, żeby w ogóle stwierdzić, dokąd poleciał. Wylądowałem na Charles de Gaulle, to wiadomość z wczorajszego ranka. Paryż, konferencja. Teraz pamiętam. Pamiętam też zeszłą noc, jak obudziłam się w środku nocy na podłodze przy łóżku Amalie i kilka minut leżałam, wpatrując się w sufit, nie śmiąc odwrócić głowy ani o centymetr w stronę łóżka. W ciągu tych minut ona nadal tam była, w jednoczęściowym flanelowym pajacu z Królową Elsą, tuląca misia, leżąca twarzą do ściany, delikatne ramionka unosiły się i opadały w bezpiecznej, łagodnej ciemności. Wreszcie położyłam dłoń na pustym, chłodnym prześcieradle. Potem zeszłam na dół do kuchni. Usiadłam, zaczęłam pić wódkę i przez wiele godzin przeglądałam Instagrama. Obudziłam się w tym samym miejscu, przy kuchennym stole, z włosami mokrymi od wódki, nadal trzymając telefon. Promienie jesiennego słońca dźgały mnie w oczy.

      Jest prawie południe, a mój mąż ląduje o dziewiątej. Będziemy tu razem sami do poniedziałku, do powrotu Olivera. Rozglądam się po pomieszczeniu, żeby wymyślić, co robić dalej. Wkrótce będę musiała wyjść na spotkanie z Karen Fritz. Rozważam niepójście do niej: będzie tam siedziała i spokojnie czekała, jej palce będą bawić się nicią, a oczy będą skupione na wiszącym nad drzwiami zegarze. Zmartwi się czy po prostu odetchnie z ulgą, że nie musi spędzać całej godziny na siedzeniu naprzeciwko żałosnej kobiety, którą się stałam? Sprawdzam telefon, przeglądam wiele nieotwartych wiadomości. Nowa od Halvora Bringiego, mojego starego szefa w „Speilet”: Cały czas o tobie myślimy. Zadzwoń do mnie, gdy będziesz na to gotowa. Uściski, Halvor. Naciskam „Skasuj”. Kolejna wiadomość od Eriki, mojej jedynej amerykańskiej przyjaciółki w Norwegii, choć teraz jest mi tak obca, że nawet nie pamiętam jej twarzy. Kochanie, zadzwoń do mnie. „Skasuj”.

      Otwieram francuskie drzwi do ogrodu z przodu domu i siadam na kamiennych schodach, choć panuje mgła i włoski na moich ramionach stają z zimna. Wyobrażam sobie mojego męża na konferencji, jego zmęczoną, obojętną twarz zwróconą w stronę postaci przemawiającej z przodu wielkiego audytorium, niesłuchającego, płynącego z niejasnymi prądami jego mózgu. Później wieczór spędzony w opuszczonym hotelowym barze, mój mąż pije jedną szkocką po drugiej, patrzy na migoczące w oddali światła Paryża. Prosty hotelowy pokój z różowymi i limonkowymi poduszkami, sen wywołany lekami. Jesteśmy teraz tacy sami, a jednak jeszcze nigdy się tak od siebie nie oddaliliśmy.

      Kilka tygodni temu pojechałam ponownie zobaczyć się z doktorem Bauerem w sprawie mojej częstej utraty orientacji. Znam go od wielu lat i to on pierwszy polecił mi Karen Fritz. Słuchał uważnie, gdy próbowałam wyjaśnić mu przerażenie, gdy nagle nie wiedziałam, gdzie jestem i co robię. Drżącym głosem powiedziałam, że może to jakiś wczesny etap demencji, że może powoli tracę rozum. Może to jest nawet choroba Creutzfeldta-Jakoba. Ostatecznie komuś się to ciągle przytrafia. Albo guz mózgu – może te tępe bóle głowy i mrowienie w palcach, w połączeniu z zapominaniem i oszołomieniem, to objawy czegoś złowrogiego, rosnącego głęboko w moim mózgu? Mówię, że idę na górę, i zapominam po co. I to się przytrafia wciąż i wciąż. Innego dnia chowam MacBooka do zmywarki, tak jakby był talerzem. Słyszę głos męża, ale nie jestem w stanie zrozumieć słów.

      Doktor