szyi, gdzie uciskam kciukami spięte mięśnie.
– Tak.
– Nie – powtarzam, bo nie chcę wiedzieć.
– A co, jeśli to, co się nam przytrafiło, jest karą? No wiesz, karma. Karma – powtarza, jak gdyby nigdy wcześniej nie słyszał tego słowa. – Nie zniosę tego. Nie mogę. Nie mogę przestać myśleć, że to ja to na nas sprowadziłem.
– Ciii – mówię z większą siłą. Ponownie przyciskam palec do jego ust, a potem powoli się od niego odwracam. Czuję dziwny ruch po jego stronie łóżka i z początku myślę, że wstaje, potem jednak uświadamiam sobie, że szlocha i wbija pięści w zagłówek. Odwracam się i mocno przytulam mojego męża. Kładę dłoń na jego piersi i czuję szybkie walenie jego serca, tak jakby był szczęśliwy, a nie zrozpaczony. Nie wiem, jak być sobą, i nie wiem, jak pomóc Sindremu.
Na samym początku ślubowaliśmy, że pozostaniemy razem, że nauczymy się żyć tym życiem zamiast innym, że postąpimy słusznie i oddamy jej narządy, aby uchronić kogoś innego przed taką stratą. Czuliśmy, że ona bardzo by chciała, żebyśmy wyszli z tego cało, że gdybyśmy się położyli i umarli, jej życie stałoby się bezużyteczne. Bardzo się staraliśmy i na samym początku, kiedy ludzie ciągle gromadzili się wokół nas, kiedy świat niczego od nas nie oczekiwał, kiedy apatia wywołana lekami na receptę była jeszcze nowością, prawie uwierzyłam, że to może być prawda, że jakoś damy radę. Nie mogłam wtedy wiedzieć, że z każdym dniem to będzie coraz ostrzejsze i większe, że moje serce zgnije, że wszystko, co kiedyś było dobre, zostanie zniszczone, że to będzie niczym guz w głowie, spychający każdą normalną funkcję mózgu w ciasne, mroczne kąty mojej czaszki.
Odwracam się od Sindrego i zamykam oczy.
Jesteś, misiaczku. Masz rozpuszczone włosy, a gdy biorę cię na ręce, łaskoczą mnie w czubek nosa. Mocno cię przytulam, tak jak koala nosi swoje dziecko. Gdy nazywam cię moim małym misiem koalą, śmiejesz się prosto do mojego ucha, twój głos wlewa się do całego mojego istnienia. Delikatnie stawiam cię na plaży, a twoje krótkie różowe palce u stóp zanurzają się w mokrym piasku. Stoisz przez chwilę i wpatrujesz się w nakrapianą słońcem wodę, a potem wchodzisz do niej, słońce oświetla twoje plecy. Odwracasz się, żeby mieć pewność, że na ciebie patrzę, i ja to robię, nigdy nie spuszczam cię z oczu. Przez długi czas się chlapiesz, piszczysz i śmiejesz, i ja też się śmieję z twoich min, z machających rąk, z nóg pokonujących wodę. Po chwili mówię, że masz wracać, ale nie słuchasz.
Na wpół płyniesz, na wpół brniesz dalej, tam, gdzie złota i przezroczysta woda zamienia się w ciemną i atramentową niczym nocne niebo. Wracaj, mówię, potem krzyczę, mój głos odbija się echem po wodzie, ale ty nie wracasz, jesteś już tylko małą plamką na środku jeziora. W tym podświadomym stanie, ale świadoma tego, co się dzieje, nie mogę się ruszyć nawet o centymetr. Mogę tylko stać i krzyczeć. Wracaj, misiaczku. Proszę, proszę, wróć. Kiedy wracasz, po bardzo długim czasie, po tym jak zdarłam sobie gardło, wyciągam cię z wody, jesteś przerażona moją reakcją. Podnoszę cię, oplatam się w pasie twoimi nogami, moje serce wali w twój policzek i szepczę ci we włosy: Tak bardzo mnie przestraszyłaś, misiaczku.
Rozdział 6
Iselin, dwa miesiące wcześniej
– Jesteś gotowa? – pytam. Kaia kiwa głową i podnoszę ją delikatnie niczym nowo wyklute pisklę. Czuję na szyi jej zimne dłonie, sadzam ją na stojącym przy krawężniku wózku i zarzucam jej na ramiona gruby fioletowy koc. Patrzy na dom, jakby nigdy wcześniej go nie widziała, choć minęło dopiero pięć tygodni. Wracałam tu co tydzień po czyste ubrania i przygotowane na szybko posiłki, a potem pędziłam z powrotem do szpitala, do niej.
– Wiesz co? – mówię, gdy otwieram drzwi i wjeżdżam wózkiem do środka. Patrzy na mnie swoimi wielkimi, pytającymi oczami, ale wydaje się być daleko stąd, tak jakby nie do końca rozumiała, co powiedziałam. – Mam dla ciebie niespodziankę. Właściwie to dwie.
Podnoszę ją z wózka i na wpół niosę, na wpół prowadzę do salonu. Wszystko posprzątałam – wyszłyśmy w biegu, zostawiłyśmy porozrzucane zabawki – ale mieszkanie nadal wygląda na małe.
Sadzam ją na sofie, opiera się, podciąga do siebie stopy, powoli rozgląda się po pokoju. Widzi duże, owinięte papierem przedmioty przy zasłonie oddzielającej jej wnękę sypialnianą od reszty pokoju.
– Co to jest? – pyta.
– To dla ciebie.
– Co to jest?
– To prezent powitalny, kochanie.
– Mogę go otworzyć?
– Tak.
– Mamusiu, czy możesz otworzyć go za mnie?
– Może pomogę ci zejść na podłogę i otworzymy go razem?
– Możesz go dla mnie otworzyć? – Moja córka wygląda na taką malutką i wyczerpaną. Chociaż jest krucha, w jej oczach widać błysk siły, i mówię sobie, że to nic dziwnego, że po tym, co przeszła, jest zarówno wyczerpana, jak i wykończona psychicznie. Ale jej się udało.
Powoli i teatralnym gestem odwijam różowo-żółty papier, odsłaniając wielkie, nierówne kartonowe pudło pod spodem. Kaia chichocze, a potem, gdy uświadamia sobie, co to jest, robi wielkie oczy.
– Sylvanian Grand Regency Hotel!
– Tak – mówię, popychając pudło w jej stronę, żeby mogła go dotknąć. – Ze wszystkimi możliwymi figurkami. – Podaję jej drugie pudło, które stało za pierwszym. To odwija sama, poważna i skupiona, a potem patrzy na mnie ze szczęściem w oczach. Było tam zwiniętych wiele, wiele mniejszych pudełek z figurkami: niedźwiedziami, króliczkami, psami i kotami, z małymi szczęśliwymi rodzinami.
– Dziękuję – szepcze. – Wow.
– To z Heart Foundation – mówię, a Kaia kiwa głową.
– Mam takie szczęście.
Kochanie, nie masz pojęcia, jakie masz szczęście. Nie masz zielonego pojęcia.
***
Tej nocy Kaia śpi obok mnie, rozkłada się na łóżku jak mała rozgwiazda, ale nie chcę jej ruszać z obawy, że zrobię jej krzywdę. Od czasu do czasu się wierci, miauczy niczym zraniony kot, krzywi się, a ja obserwuję ją w miękkim blasku świecących na zewnątrz latarni. Mogłam wrócić tutaj sama. Mogłam zostać postawiona przed faktem dokonanym, że moja przyszłość będzie pozbawiona Kai. Przełykam z trudem ślinę i leżę, nasłuchując cichego szumu wody, płynącej w rurach gdzieś na górze.
Kiedy ponownie się budzę, Kaia cicho płacze.
– Boli – mówi. – Nie mogę oddychać.
Natychmiast siadam, jestem przerażona.
– Gdzie boli? Oddychasz zwyczajnie. – Kaia nie odpowiada, a ja szukam włącznika światła i wtedy sobie uświadamiam, że ona śpi, że mówi przez sen.
– Proszę – szepcze po chwili, a potem: – Mamo!
– Ciii – mówię w miękkie włosy zasłaniające jej uszy. – Mamusia jest tutaj. – I tak zostajemy, wtulone w siebie, nasłuchuję oddechu mojej córki, aż na niebie pojawia się późnojesienne słońce.
Rozdział 7
Alison
– Nie mogę oddychać – mówię po dłuższej ciszy. Karen Fritz robi na drutach, starannie je owija delikatną fioletową wełną. Nie wygląda na szczególnie zmartwioną tym, co powiedziałam, jest wyszkolona, by okazywać współczucie w sposób profesjonalny. Za nią wisi rysunek przedstawiający stado ptaków frunących nad nadmorskim miastem pełnym czerwonych domów.