Max Czornyj

Córka nazisty


Скачать книгу

Zapomniałam o nim. Nieistotni ludzie ulatują z naszej pamięci. Gdy starzec podchodzi do drzwi, robię kilka kroków w jego stronę.

      – Nie chcę odświeżać dawnych znajomości – stwierdzam. – Stoję nad grobem i nie chcę stać nad innymi. Mam dość pogrzebów. – Taka jest prawda.

      Starzec otwiera drzwi i z powrotem wspiera się na lasce. Drugą dłonią ukradkiem ociera łzę. Staje w progu i sięga do wewnętrznej kieszeni znoszonej marynarki.

      – Mam coś dla ciebie.

      Podaje mi gruby, zniszczony zeszyt w twardej oprawie.

      – Niczego od pana nie chcę.

      – Proszę, weź go.

      – Co to? – Nieufnie zerkam na okładkę, ale nie widzę, co na niej zapisano. – Nie mam okularów…

      – Spodoba ci się. Zobaczysz. Wystarczy, że zaczniesz czytać.

      – Nie chcę go. – Wzbraniam się i unoszę dłonie. – Proszę już iść!

      Starzec rozgląda się wokół i kładzie zeszyt na stojącym przy ścianie niciaku. Boję się go. Naprawdę chcę, żeby już poszedł.

      Mężczyzna kłania mi się i przez chwilę zatrzymuje wzrok na mojej twarzy. Jest tak bardzo smutny. Nigdy nie widziałam równie smutnego człowieka. Boję się jego smutku.

      – Do widzenia – szepcze, po czym zamyka za sobą drzwi.

      W pomieszczeniu pozostał po nim delikatny zapach kosmetyków do golenia. Powinnam otworzyć szerzej okna, ale boję się przeziębienia.

      Moje spojrzenie pada na pozostawiony przez niego zeszyt. Może lepiej by było, gdybym mu go oddała? Albo natychmiast wyrzuciła?

      Nie wiem, dlaczego go biorę i otwieram na pierwszej stronie. Wygładzam dłonią kartki. Na palcu mam złoty pierścień z małym rubinem, którego nie kojarzę. Nie wiem, od kogo go dostałam. Nie wiem, co obok niego robi obrączka.

      Nie chcę wiedzieć.

      Boże, myśli tak bardzo mi się plączą…

      Znowu ktoś puka do moich drzwi.

      ANNA

      Nigdy wcześniej nie słyszałam tak głośnego pukania. Nie przypominało stukania, a łoskotanie, jakby ktoś chciał wyważyć drzwi. Jakby walił w nie czymś metalowym.

      Raz za razem.

      Łup-łup.

      Sam ten odgłos potrafi przerazić.

      Łup-łup.

      Nie potrafię go właściwie opisać, choć moje opowiadania ponoć są całkiem dobre i niektórym się podobają. Mama lubi je czytać. Tata też lubił, ale od dwóch i pół roku nie mamy od niego żadnej wieści. Podobno zabrali go sowieci, ale w odpowiedzi na setki pism poinformowali nas, że ojciec nie figuruje w żadnym z ich rejestrów. Nie pojmali go, nie aresztowali ani nie znaleźli na polu żadnej z bitew. Zniknął razem ze wszystkimi ludźmi, którzy ruszyli z nim na front. Z panem Rosowskim, z kuzynem Danielem i z wujem Tomaszem. Wuj Tomasz w połowie września trzydziestego dziewiątego przysłał list, że razem z jednostką znajdują się w okolicach Brześcia.

      Potem nie miałyśmy już od nikogo z nich żadnej wieści.

      Nie, chyba nie tak powinnam prowadzić narrację. Dobrze wiem, do kogo kieruję te słowa.

      Dlaczego do nas nie napisałeś, Tato? Nie mam nawet listu, który mogłabym czytać i dotykać papieru, który dotykała Twoja dłoń. Nie pamiętam Twojego charakteru pisma. Wszystkie dokumenty, które podpisywałeś, już dawno zniknęły…

      Tato. Chciałabym, żebyś kiedyś przeczytał to, co teraz piszę. Czasem może będę zbyt szczera, a czasem wyrażę się niejasno, ale przecież nikt nie zna mnie tak dobrze jak Ty. Poza tym to będzie trochę jak bajka, a trochę jak dziennik. Wolałabym, żebyś nigdy nie dowiedział się całej prawdy. Prawda zawsze była zbyt smutna. Nawet w baśniach Andersena czy braci Grimm.

      Zacznę choćby od tego, że mam dwanaście, a może szesnaście lat. Pamiętasz, jak kiedyś się pomyliłeś przy składaniu mi życzeń? Potem mama wypominała Ci to przez wiele dni. Sądzę, że zrobiłeś to specjalnie, żebyśmy mieli kolejny powód do śmiechu. Tak było, czyż nie? Lubię myśleć, że mam dwadzieścia jeden lat, bo w tym wieku mamusia wyszła za Ciebie za mąż. Co ze mną będzie, gdy będę miała dwadzieścia jeden lat? Czy w ogóle świat będzie wtedy jeszcze istniał? „Pokolenia przychodzą i pokolenia odchodzą, a Ziemia trwa po wsze czasy”. Tylko czy ja będę istniała?

      Gdybyś czytał te słowa, chciałabym, żeby sprawiły Ci ulgę. Mam dość zła, okropieństw i potworności. Ale… Myślę, że chciałabym napisać coś, co po mnie zostanie. Chcę zostawić ślad tego, że kiedyś istniałam, czułam i kochałam. Nie wstydzę się tego. Chcę zostawić ślad po nas, Tato.

      Pisząc, wyobrażam sobie, że zaraz podam Ci te kartki. Że zapalisz fajkę i puszczając dym, zaczniesz czytać. I że czytając, swoim zwyczajem, będziesz się delikatnie uśmiechał. Uwielbiam ten Twój pobłażliwy uśmiech, w którym zawsze widziałam, jak bardzo mnie kochasz.

      Jeśli nigdy tego nie przeczytasz…

      Wiesz, na to też mam wytłumaczenie.

      Wierzę, że w jakiś sposób nasze myśli się łączą. Jestem przekonana, że teraz mnie słuchasz, choćbyś był na drugim końcu świata. Opowiem Ci, co się wydarzyło, ale proszę, nie martw się. Z nami wszystko w porządku. Tylko bardzo nam Ciebie brakuje. Chcę, żebyś o wszystkim wiedział, bo my to przecież też Twoje życie. Pani Zaniewska pewnie skrytykowałaby mnie za to pokraczne zdanie.

      Łup-łup.

      Tak najlepiej opisać ten dźwięk. Zebrałyśmy się wszystkie w pokoju, a łoskot się powtórzył. Dobiegły nas krzyki. Na podwórze przed domem zajechała wojskowa ciężarówka.

      – Boże… – wyszeptała mama. – Otwórz im.

      – Ale…

      – Zaraz wybiją kolbami dziurę albo zaczną strzelać. Otwórz im, mówię.

      A więc to podkute metalem kolby karabinów tak dudniły. Dopiero wtedy o tym pomyślałam i nogi ugięły się pode mną ze strachu.

      Stało się. To, o czym tak wiele razy rozmawiałyśmy.

      Lusia zbladła (o ile w jej przypadku to w ogóle możliwe!), lecz powlekła się do drzwi. Mama pośpiesznie poprawiła fryzurę, wygładziła spódnicę i położyła dłonie na moich ramionach. Czułam, że wstrzymuje oddech.

      Gdy Lusia przekręciła zamek w drzwiach, ktoś z zewnątrz natychmiast je pchnął. Rąbnęły o wieszak, z którego spadł Twój kapelusz. Czy to mógł być znak? Czy w ten sposób próbowałeś pokazać, że nie chcesz tych ludzi w naszym domu? Nie mogłeś jednak zrobić nic więcej.

      Na ganku stało trzech żołnierzy z karabinami w rękach.

      – Frau Dunajewska? – zapytał najstarszy z nich, postawny Prusak z kwadratową szczęką i wydatnym podbródkiem.

      Mama skinęła głową. Minęła mnie i wyszła naprzeciw żołnierzom. Miała na sobie tę granatową sukienkę, którą tak bardzo lubisz.

      – Co się stało? – zapytała po niemiecku.

      Zobaczyłam, że na podwórzu jest kilku innych hitlerowców. Zagnali tu gospodarzy z chat w głębi wsi. Widziałam pana Nowaka i starego Lipskiego. Wzięli nawet naszego proboszcza, który kulał, odkąd ktoś go napadł i pobił.

      Muszę się do czegoś przyznać, Tato. Wiele razy się modliłam, żebyś wrócił, a potem wściekałam się na Boga, że wciąż Cię nie ma. Ksiądz