– Macie pięć minut.
Wiele razy rozmawiałyśmy o tym, że w pięć minut będziemy musiały spakować całe nasze życie. Byłyśmy na to przygotowane, a mimo to mama stała jak zamurowana. Dopiero po chwili odezwała się po niemiecku, lecz Prusak już jej nie słuchał. Ostentacyjnie odwrócił się do nas plecami.
Na jej twarzy dostrzegłam przerażenie. Chyba nigdy nie widziałam jej tak bezradnej i zrobiło mi się przez to bardzo smutno. Była bezradna, bo nie mogła nam pomóc. Wstydziła się nawet na mnie spojrzeć. Wiesz, Tato, jaka ona jest.
Lusia osunęła się na podłogę i zaczęła spazmatycznie płakać. Ja również byłam całkowicie skołowana. Chciałam się obudzić. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Czułam się, jakbym się znalazła na krawędzi koszmarnego snu i jawy. W tym stanie, gdy już otworzyło się oczy, lecz wciąż się śni.
Nagle mama delikatnie pchnęła mnie w stronę schodów.
– Pakuj rzeczy – nakazała stanowczo, choć łagodnie. – Wiesz które.
Nim zdążyłam się ruszyć, Niemiec odwrócił się i stuknął kolbą o podłogę.
– Die Zeit ist um – obwieścił.
Pięć minut minęło.
Die Zeit ist um.
GRETA
Przez ostatnie lata poświęciłam się czynieniu dobra. To komunał, ale po raz kolejny powtórzę, że lubię komunały. Niemal wszystkie pieniądze przeznaczyłam na datki dla byłych więźniów obozów koncentracyjnych, upamiętnienie ofiar wojny i walkę z uprzedzeniami. Wielokrotnie wyznałam grzechy i prosiłam o wybaczenie. Co więcej, nie zależało mi na wybaczeniu dla samej siebie, ale takim, by dzięki niemu to wybaczający mógł się poczuć lepiej. Mnie już nic nie może pomóc.
Nie jestem dobra.
Noszę w sobie gen zła.
Mimo to po półwieczu marazmu i samoobwiniania postanowiłam coś zrobić. Ogromna w tym zasługa mojej terapeutki. Kiedy poznałam ją kilkanaście lat temu, od razu wiedziałam, że trafiłam na właściwą osobę. Choć nie miała wtedy wszystkich uprawnień do prowadzenia terapii, zaczęłyśmy rozmawiać i kontynuujemy naszą rozmowę do dzisiaj.
Siedzę w jej gabinecie i wdycham zapach kwiatów. Na biurku leży stos książek, których wcześniej nie widziałam. Zdaje się, że przed moim wejściem Alicja czegoś w nich szukała. Światło słoneczne załamuje się w kuli z miodowego rżniętego szkła. Tęczowe rozbłyski padają na ścianę obok biblioteczki, a koronę cytrusa pokrywa jeszcze więcej białych kwiatów niż ostatnio. Mogłabym tu siedzieć godzinami. Czuję się spokojna i odprężona. Czuję się lepiej niż w domu, pośród duchów i tajemnic przeszłości.
Alicja zakłada włosy za uszy i pochyla się w moją stronę. Ma zmęczone, przekrwione oczy.
– Mało snu? – pytam.
Delikatnie się odsuwa, jakby się zawstydziła, że to dostrzegłam. Uśmiecha się wymownie i wzrusza ramionami.
– Aż tak to widać? Kawa postawiła mnie na nogi, ale nie miałam kropli do oczu.
– Dobra zabawa z chłopakiem? – dopytuję wścibsko, co przecież można usprawiedliwić moim wiekiem.
Alicja kręci głową. Przybiera swoją sztandarową, ptasią pozę i lekko się pochyla. Palcami prawej dłoni stuka o położony na kolanach zeszyt.
– Nie traćmy czasu na mnie – odzywa się rezolutnie. – To nic ciekawego. Znacznie bardziej interesuje mnie to, jak ty się czujesz.
W sumie po to tu jesteśmy. I choć jakiś czas temu przekroczyłyśmy cienką granicę między terapią i znajomością, nie miałam prawa o nic jej wypytywać. Mogę nazywać ją swoją przyjaciółką, lecz dla niej zapewne na zawsze pozostanę jedynie „przypadkiem”, numerem lub ewentualnie fragmentem statystyki niezbędnej do dokończenia doktoratu. Choć w tej chwili oceniam ją chyba zbyt surowo.
Gładzę poręcze głębokiego fotela i zastanawiam się, co powiedzieć. Czasem też wolałabym zostawić pewne rzeczy tylko dla siebie. Ale…
– Wczoraj miałam gorszy dzień – wyznaję. – Nie do końca pamiętam, co się ze mną działo. Chyba odwiedził mnie Stanisław, ale równie dobrze mogłam to sobie wymyślić. Poszczególne wspomnienia są poszarpane, jakbym wypiła cały gąsior wódki. A wiesz, że po naparstku alkoholu mam odruch wymiotny.
– Jak długo mogła trwać twoja nieświadomość?
Nie wiem.
– Pewnie kilka godzin. Patrzyłam na zachodzące słońce i myślałam, że mam ochotę na ciasteczko miętowe. To żałosne, że zapamiętuje się właśnie takie rzeczy. – Wzdycham i spuszczam wzrok. – Choć bardziej żałosne jest to, że zapomina się wszystko inne.
– Nie ma w tym nic żałosnego. To choroba, która może spotkać każdego.
– A może to kara? Kuksaniec od losu albo od Boga?
Słyszę, że Alicja nerwowo porusza się na swoim obrotowym krześle. Zauważyłam, że robi to niemal za każdym razem, gdy zbaczam na sprawy wiary. Pomiędzy psychologią a wiarą jest chyba cienka, przerywana linia. Lepiej nie nastąpić na nią choćby palcami.
– Kiedy odzyskałaś świadomość? – pyta, zmieniając temat.
– W nocy. Ocknęłam się tuż po dwudziestej drugiej z książką, której nigdy wcześniej nie widziałam. Mam przebłysk, że dostałam ją od Stanisława, ale ukrzyżuj mnie, a nie przypomnę sobie, czy tak było w rzeczywistości.
– Co to za książka? Możesz sobie przypomnieć jej treść?
Staram się odświeżyć poplątane wspomnienia.
– To dziennik… Mam wrażenie, jakbym czytała go wieki temu. Jestem stara, ale bez przesady.
– Dziennik?
– Pamiętnik, memuar, zwał jak zwał. Z czasów wojny. Właściwie nie wiem, dlaczego Stanisław lub ktoś inny go u mnie zostawił.
– Czy w trakcie lektury nie poczułaś się lepiej?
Macham ręką.
– Nie, to nie tak – szepczę. – Nie potrafię opisać tego stanu. Mam pojedyncze przebłyski, ale wszystko zlewa mi się i miesza. Pamiętam, że Niemcy zabrali tę dziewczynę z domu… Niemcy, tacy jak mój ojciec.
– Wywołało to w tobie dodatkowe emocje?
– Te same, które są we mnie od lat.
– Ale chociaż nie pamiętasz momentu, w którym zaczęłaś czytać, przypominasz sobie treść dziennika.
Alicja patrzy mi prosto w oczy. Oskarżycielsko? Z zaciekawieniem? Rzeczywiście to całkiem ciekawe, że pamiętam, o czym czytałam. I muszę przyznać, że dość wyjątkowe.
Odwracam głowę i przenoszę wzrok na kulę z miodowego szkła. Słońce zaszło za chmurę, więc tęcza rozszczepionego światła znikła ze ściany.
– Czytając podobne relacje lub słuchając ich, czuję się, jakbym była na sali rozpraw. – To chyba najszczersze wyznanie, na jakie mogę się zdobyć. – Ale chcę na niej być i czekam na ostateczny wyrok. Od Boga.
Czasem zdarza mi się pleść w ten sposób, bo wydaje mi się to pompatyczne i ładne, a chwilę później uzmysławiam sobie, że po prostu bredzę jak nawiedzona. Stare baby tak mają.
Alicja znów porusza się na krześle. Stuka długopisem w okładkę notesu.
– Bóg nie będzie cię sądził za grzechy ojca. Zdaje się, że to tak