trzy z numerem 3, dwie z numerami 4, 5, 6 i 7.
W kawalerii istniały pułki szwoleżerów, ułanów i strzelców konnych. I tak z dawnych ułanów legionowych powstały trzy pułki szwoleżerów, a ze szwoleżerów Armii Hallera pułki strzelców konnych. Najwięcej było pułków ułanów, które powstały z różnych formacji, w tym z korpusów wschodnich.
Osobliwość stanowiły formacje kobiece. Nie były jedynymi w Europie. Kobiety służyły także w Armii Czerwonej; różniły się od Polek żołnierek, gdyż goliły głowy, nosiły spodnie, czyli zewnętrznie upodabniały się do mężczyzn. Polskie żołnierki służyły w spódnicach. W trakcie wojny nie przygotowano munduru dla kobiet, ale rozpoczęto produkcję sznurowanych butów. Kobiety służyły z reguły w tym, w czym przybyły do koszar. Jedne w bluzach wojskowych, inne w przerobionych kurtkach i koszulach żołnierskich.
Obecność kobiet w czasie Wielkiej Wojny w roli sanitariuszek i łączniczek nie dziwiła. W takim charakterze spotykano je w armiach europejskich. Natomiast czymś nowym była służba w formacjach bojowych. Niemniej warto przypomnieć, że już w Legionach kobiety służyły na pierwszej linii frontu, aczkolwiek w męskim przebraniu i z taką tożsamością. Po wojnie legionistki postanowiły ponownie stanąć z bronią w ręku u boku mężczyzn. Na swoich sztandarach niosły nie tylko Wolną Polskę, lecz także równe prawa i obowiązki dla kobiet.
Jedną z organizatorek była Aleksandra Zagórska. W Wojsku Polskim dosłużyła się stopnia podpułkownika. W walkach z Ukraińcami we Lwowie zginął jej czternastoletni syn – Jerzy Bitschan, lwowskie Orlątko.
Wojska kobiece nazwano Ochotniczą Legią Kobiet (OLK), w skrócie „Olki”. Ochotniczki pełniły funkcje wartownicze, co pozwoliło skierować zwolnionych żołnierzy na front. Poza tym pracowały w kancelariach wojskowych, w poczcie polowej, łączności, w pralniach i zakładach krawieckich, aczkolwiek nie były to prace ich marzeń. Chciały mieć możliwość walki z bronią w ręku, co szybko się nie spełniło.
Statut OLK określił rozkaz MSWojsk. z 18 maja 1920 roku. Naczelnikiem Wydziału OLK MSWojsk. była Zagórska, wkrótce dowódczyni OLK. Obok niej aktywnością wyróżniały się między innymi: Wanda Gertz, Janina Prus-Niewiadomska, Michalina Mościcka, Helena Grabska, Janina Dłuska, Janina Łada-Walicka. Ta ostatnia służyła w II Ochotniczym Szwadronie Śmierci.
Pierwsze oddziały OLK powstały we Lwowie podczas wojny polsko-ukraińskiej. Kolejne w Wilnie, Lidzie, Grodnie, Krakowie i Poznaniu. We Lwowie „Olki” walczyły obok mężczyzn. Plany z lata 1920 roku przewidywały stworzenie batalionu OLK w każdym DOG, dlatego drzwi koszar zostały otwarte dla ochotniczek w wieku od osiemnastu do czterdziestu lat. Do września 1920 roku sformowano cztery bataliony. W warszawskim batalionie służyły 584 kobiety, we lwowskim 519, w krakowskim 338 i w poznańskim 218. Razem z zapasowymi 2485, a 1 października 2529. W większości były to urzędniczki, nauczycielki, uczennice, studentki, artystki. Nie wszystkie wytrzymały trudną i – jak się nieraz okazało – bolesną służbę. W raporcie z lipca 1920 roku czytamy:
Stan zdrowotny słaby. Legionistki przeciążone są służbą i ćwiczeniami. Duży procent chorób stanowią odparzenia i rany nóg, powstające na skutek marszów dziennych. Dość duża ilość legionistek zapada na choroby wymagające operacji, co wpływa ujemnie na przyszłe ich macierzyństwo. Co dzień zdarzają się przypadki omdlenia na posterunku.
W pierwszych dniach sierpnia tego roku sformowano w Warszawie Batalion Liniowy i warszawskie „Olki” uroczyście, w asyście licznie zgromadzonej publiczności, wyruszyły 14 sierpnia na pozycje obronne. Ich obecność poprawiła nastroje i morale wojska. Także minister Sosnkowski pozytywnie oceniał ich służbę: „Sformowany w czasie obrony stolicy państwa oddział bojowy OLK […] wyróżnił się znakomicie karnością, zrozumieniem powagi chwili oraz gotowością wzięcia […] udziału w obronie zagrożonej stolicy”.
Zaciąg ochotniczy, w tym kobiet, oraz wielokrotny pobór przymusowy przyniósł znaczny wzrost liczebności armii. W styczniu 1919 roku Wojsko Polskie liczyło 110 500, ale gotowych do udziału w boju było 23 tysiące, czyli około dwudziestu procent. 23 września 1919 roku w wojsku służyło 11 040 oficerów i 348 200 szeregowych (stan żywieniowy), z czego 3950 oficerów i 153 600 żołnierzy to stan bojowy, a na początku sierpnia 1920 liczba żołnierzy wzrosła do około 800 tysięcy, z czego jedynie 170 tysięcy walczących i ponad pięć tysięcy oficerów. 1 września 1920 roku służyło 943 978 żołnierzy (w tym 26 478 oficerów), w wojskach frontowych 348 284, a w bojowych 162 830. W kolejnych miesiącach roku, na skutek demobilizacji, liczebność armii stopniowo się zmniejszała.
W Wojsku Polskim stale następowały zmiany organizacyjne. W rozkazie NDWP z 14 lutego 1919 roku czytamy:
Dowództwo było zmuszone naprędce formować jednostki, mimo braków wyćwiczenia, wyekwipowania i umundurowania, nawet z niedostateczną bielizną, posyłać na front. Ta dorywczość nie pozwalała wykończyć organizacyjnie większych jednostek, przeciwnie – zmuszała często do wyrywania ze związków pułkowych pojedynczych batalionów, ze związków batalionowych pojedynczych kompanii […]. Łamanie związków musiało się również niekorzystnie odbić na prowadzeniu jednolitej akcji wojennej.
Mimo to tworzono związki taktyczne, następnie związki operacyjne, a z nich grupy operacyjne. Najczęściej te ostatnie nie miały stałych dowództw i sztabów. Szybko je tworzono i równie szybko likwidowano, formując kolejne, co spotkało się z krytyką ze strony oficerów, którzy uważali, że ich organizowanie było nie tylko zbyteczne, ale szkodliwe.
Organizacja ta była wprost naszą plagą, gdyż stwarzała nowe organizmy dowodzenia, nie dając im ku temu żadnych środków. Stwarzano grupy w najrozmaitszych wymiarach, nawet wtedy, kiedy nie było żadnych operacji. Istniały grupy większe od armii, ale były i mniejsze od „batalionu”. Nie było czasu i okazji na wytworzenie wewnętrznej jedności, solidarności i tożsamości […]. Pamiętam, że dowodząc dywizją, codziennie ze strachem czekałem wyznaczenia mnie na dowódcę grupy. Miałem w sztabie jeden stary samochód. Jako dowódca grupy musiałbym się nim oczywiście posługiwać, a zastępca mój pozostałby bez żadnego środka lokomocji […]; dziwny wydaje się ten pęd do stwarzania grup
– pisał Żeligowski.
Jednym z podstawowych zadań NDWP było opracowanie systemu szkolenia oficerów, podoficerów i żołnierzy oraz uruchomienie szkolnictwa wojskowego, co się dokonało dzięki wydatnej pomocy Francuzów. W celu szkolenia oficerów sztabowych powołano 15 czerwca 1919 roku Wojenną Szkołę Sztabu Generalnego. W ramach programu szkoły organizowano pięciomiesięczne kursy. Założono także kilka szkół oficerskich.
Nie mniej ważne było szkolenie rekrutów, które początkowo miało trwać trzy miesiące. Później zalecano trzy do czterech tygodni. Przy armiach i frontach powstały ośrodki wyszkolenia, które prowadziły także kursy dla podoficerów i specjalistów. Jednak przede wszystkim szkolenie poborowych miało się odbywać w oddziałach marszowych. Tyle teoria. W praktyce w kompaniach marszowych bywali rekruci, którzy nie odbyli przeszkolenia, a ze sztuką wojenną zapoznawali się na froncie. Już w rozkazie z 14 lutego 1919 roku czytamy, że ze względu na potrzeby kierowano marszowe kompanie „na miejsca zagrożone, odrywając je przez to od właściwego zadania, wypełniania strat w […] pułkach i batalionach”. W kolejnych miesiącach różnie bywało. Do systematycznych szkoleń powrócono jesienią 1919 roku, co umożliwiła stabilizacja frontu.
Problemy ponownie powróciły latem 1920 roku, kiedy wojsko zasilili liczni rekruci i ochotnicy. „Na Pomorzu w formacjach zapasowych zastałem tylko niewyszkolonych rekrutów” – pisał wówczas generał Raszewski. Z tego powodu świeżo zmobilizowani żołnierze nie mogli wówczas dobrze strzelać. Jeden z oficerów wyjaśniał, że „nigdy nie było czasu, aby go tego wyuczyć. Nie miał zaufania do karabinu i nie widział w nim swego przyjaciela. Karabin wydawał mu się raczej ciężarem, który trzeba dźwigać”. Stanisław Grabski pisał, że jego siostrzeniec Stanisław Kirkor, ochotnik,