Simon Beckett

Chemia śmierci


Скачать книгу

sosną i dymem z drewna.

      – Niech pan spocznie. Zawiadomię pana doktora. Może herbaty?

      Był to kolejny znak, że nie jestem już w mieście. Tam zaproponowano by mi kawę. Podziękowałem, a gdy wyszła, wbiłem wzrok w ogień. Przemarzłem i teraz w jego cieple ogarnęła mnie senność. Za oknem zapadł już zmrok. Deszcz dudnił o szyby. Fotel był miękki i wygodny. Powieki same mi się zamykały. Nagle poczułem, że głowa mi opada, i w popłochu zerwałem się na równe nogi. W jednej chwili poczułem się całkiem wyczerpany, fizycznie i psychicznie. Jednak obawa przed zaśnięciem zwyciężyła.

      Gdy kobieta wróciła, wciąż stałem przed kominkiem.

      – Pan pozwoli za mną… Pan doktor jest w swoim gabinecie.

      Poszedłem za nią korytarzem, deski skrzypiały przy każdym kroku. Lekko zapukała do ostatnich drzwi i nie czekając na odpowiedź, uchyliła je poufale. Uśmiechnęła się znowu, wpuszczając mnie do środka.

      – Zaraz przyniosę herbaty – powiedziała, zamykając za sobą drzwi.

      Mężczyzna siedział przy biurku. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Nawet zza biurka wyglądał na wysokiego. Miał grubokościstą twarz pooraną bruzdami i gęste włosy, kremowe raczej niż siwe. Kruczoczarne brwi nie pozwalały posądzać go o jakąkolwiek starczą słabość, a osadzone pod nimi oczy były czujne i świdrujące. Obrzucił mnie nieodgadnionym spojrzeniem. Stropiłem się, uświadomiwszy sobie, że nie prezentuję się najlepiej.

      – Dobry Boże, całkiem pan przemókł! – burknął szorstko, ale przyjaźnie.

      – Przyszedłem ze stacji piechotą. Nie było taksówki.

      Prychnął.

      – Nasze piękne Manham jak zawsze gościnne. Trzeba było zawiadomić, że przyjedzie pan dzień wcześniej. Załatwiłbym podwózkę.

      – Jak to dzień wcześniej? – powtórzyłem.

      – No tak to. Spodziewałem się pana dopiero jutro.

      Nagle uświadomiłem sobie, dlaczego sklepy były pozamykane. Była niedziela. Nie zdawałem sobie sprawy, jak zaburzone miałem poczucie czasu. Mężczyzna udawał, że nie zauważa, jak speszyła mnie ta gafa.

      – Nieważne. Jest pan, to jest. Będzie miał pan więcej czasu, by się zadomowić. Henry Maitland. Miło mi poznać.

      Podał mi dłoń, nie wstając. Dopiero teraz zauważyłem, że siedzi na wózku inwalidzkim. Podszedłem, by uścisnąć mu rękę, ale zdążył zauważyć moje wahanie. Uśmiechnął się cierpko.

      – Teraz pan rozumie, skąd to ogłoszenie.

      Znalazłem je w „Timesie”, w dziale „Praca”, krótka notka, łatwa do przeoczenia. Jednak z jakiegoś powodu to na niej zatrzymałem wzrok. Prowincjonalna przychodnia poszukuje lekarza rodzinnego, umowa na czas określony. Pół roku, z mieszkaniem. Lecz to lokalizacja najbardziej mnie przekonała. Nie żebym jakoś specjalnie marzył o pracy akurat w Norfolk, ale Norfolk leżało daleko od Londynu. Aplikowałem bez większej nadziei czy szczególnego zapału, więc gdy tydzień później otwierałem list, spodziewałem się uprzejmej odmowy. Zamiast tego zaproponowano mi posadę. Musiałem aż dwa razy go przeczytać, zanim to do mnie dotarło. W innych okolicznościach zastanawiałbym się, gdzie jest haczyk. Tylko że w innych okolicznościach w ogóle nie przyszłoby mi do głowy starać się o tę pracę.

      Odpisałem, że przyjmuję propozycję.

      Teraz patrzyłem na mojego nowego pracodawcę, poniewczasie zastanawiając się, w co też się wpakowałem. Jakby czytając mi w myślach, plasnął dłońmi o uda.

      – Wypadek samochodowy. – W jego głosie nie było krzty zażenowania czy biadolenia. – Być może za jakiś czas odzyskam częściową władzę w nogach, ale zanim to się stanie, sam tutaj sobie nie poradzę. Przez ostatni rok zatrudniałem miejscowych na zastępstwo, ale mam już tego dość. Co tydzień nowa gęba. Nikomu to nie służyło. Niebawem się pan zorientuje, że zmiany to w Manham rzecz niemile widziana. – Sięgnął po fajkę i tytoń leżące na biurku. – Nie będzie panu szkodzić?

      – Nie, o ile nie szkodzi i panu.

      Maitland parsknął śmiechem.

      – Dobra odpowiedź. Ale nie jestem pańskim pacjentem, proszę o tym nie zapominać – przerwał na chwilę, zbliżając zapałkę do cybucha. – No więc… – podjął, wypuszczając dym. – Będzie to dla pana nie lada zmiana po pracy na uniwersytecie, czyż nie? Nasze Manham to nie Londyn. – Spojrzał na mnie znad cybucha. Czekałem, aż spyta o moje doświadczenie zawodowe. Nie spytał. – Jeśli naszły pana jakieś wątpliwości, to najlepiej wyrzucić je z siebie teraz.

      – Nie naszły – odparłem.

      Pokiwał głową z zadowoleniem.

      – Świetnie. Na razie zatrzyma się pan tutaj. Janice pokaże panu pokój. Spotkamy się na obiedzie, to omówimy resztę spraw i będzie pan mógł zacząć już jutro. Przychodnię otwieramy o dziewiątej.

      – Mogę o coś spytać?

      Uniósł wyczekująco brwi.

      – Dlaczego zdecydował się pan na mnie?

      Męczyło mnie to. Nie na tyle, bym nie przyjął tej pracy, ale jednak.

      – Wydawał się pan odpowiednią osobą. Świetne kwalifikacje, doskonałe referencje, gotowość do podjęcia pracy w zapadłej dziurze, i to za marne grosze, które oferuję.

      – Spodziewałem się rozmowy kwalifikacyjnej.

      Zaciągnąwszy się dymem, zbył moją uwagę machnięciem fajki.

      – Na rozmowy trzeba mieć czas. A ja potrzebowałem kogoś, kto może zacząć od razu. Poza tym ufam swojej intuicji.

      Miał w sobie jakieś krzepiące poczucie pewności. Dopiero dużo później, nad szklaneczką whisky, gdy już nie było wątpliwości, że zostaję, wyznał mi ze śmiechem, że byłem jedynym kandydatem. Wtedy jednak taka oczywista ewentualność nie przyszła mi do głowy.

      – Uprzedzałem pana, że nie mam dużego doświadczenia w medycynie rodzinnej. Skąd pewność, że sobie poradzę?

      – A pan jak myśli? Że sobie poradzi?

      Odpowiedziałem dopiero po chwili, po raz pierwszy zastanawiając się nad tym pytaniem. Przyjechałem tutaj bez większego namysłu. Chciałem tylko uciec od miejsca i od ludzi, wśród których przebywanie było zbyt bolesne. Znowu pomyślałem o tym, jak się prezentuję. O dzień za wcześnie, przemoknięty do cna. Nie miałem nawet na tyle rozumu, by schować się przed deszczem.

      – Tak – odparłem.

      – No i świetnie. – Ton miał oschły, ale pobrzmiewała w nim zawadiacka nuta. – Poza tym to tylko czasowa posada. I będę miał pana na oku. – Przycisnął guzik na biurku. Gdzieś w głębi domu odezwał się dzwonek. – Kolację jemy zwykle około ósmej, jeśli wyrobimy się z pacjentami. Niech pan odpocznie. Ma pan ze sobą bagaże czy dojadą później?

      – Mam ze sobą. Zostawiłem u pana żony.

      Wyglądał na zdziwionego, potem uśmiechnął się niezręcznie.

      – Janice to moja gosposia – rzucił. – Jestem wdowcem.

      Ciepło pokoju jakby spowijało mnie kokonem.

      – To tak jak ja. – Pokiwałem głową.

      Tak oto zostałem lekarzem rodzinnym w Manham. Z tej też przyczyny trzy lata później byłem jedną z pierwszych osób, które dowiedziały się o znalezisku w lesie Farnhama. Oczywiście nikt nie wiedział, kim była ofiara, nie na początku. Zważywszy na stan zwłok, chłopcy nie potrafili nawet stwierdzić, czy to mężczyzna, czy kobieta. Po powrocie do domu nie wiedzieli już,