Simon Beckett

Chemia śmierci


Скачать книгу

w pobliżu. Pomyślałem, że wstąpię.

      – Z towarzyską wizytą, tak?

      – Chciałem się upewnić, że wszystko u niej w porządku.

      Nie chciałem mieszać w to Lindy Yates, o ile nie zostanę przyparty do muru. Jako jej lekarz uznałem, że mówi mi to w zaufaniu, a poza tym nie sądziłem, by policjant był zainteresowany tym, co się komu przyśniło. Podobnie zresztą jak ja sam. Tylko że, niezależnie od tego, co mieściło się w naszych kryteriach racjonalności, Sally zniknęła.

      – Kiedy widział pan pannę Palmer po raz ostatni? – spytał Mackenzie.

      Zastanowiłem się.

      – Nie w ostatnich kilku tygodniach.

      – Może odrobinę bardziej precyzyjnie?

      – Jakieś dwa tygodnie temu w pubie. Na letnim grillu.

      – Przyszła tam z panem?

      – Nie, ale rozmawialiśmy.

      Zdawkowo. Cześć, co u ciebie? W porządku, do zobaczenia. Dość banalne jak na ostatnie pożegnanie. Jeśli tym właśnie to było, zreflektowałem się. Choć wtedy nie miałem już wątpliwości.

      – I teraz tak po prostu postanowił ją pan odwiedzić…

      – Usłyszałem, że znaleziono zwłoki. Chciałem sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku.

      – Skąd pan ma pewność, że to były zwłoki kobiety?

      – Nie mam. Ale uznałem, że nie zaszkodzi, jeśli sprawdzę, czy u Sally wszystko dobrze.

      – Jaka łączy was relacja?

      – Chyba koleżeństwo.

      – Bliskie?

      – Raczej nie.

      – Sypiacie ze sobą?

      – Nie.

      – A sypialiście?

      Chciałem mu powiedzieć, żeby pilnował swoich spraw. Ale przecież to właśnie robił. W takich okoliczność prywatność to żaden argument, byłem tego świadom.

      – Nie.

      Patrzył na mnie bez słowa. Odwzajemniłem jego spojrzenie. Po chwili wyjął z kieszeni paczkę miętówek. Gdy nieśpiesznie wkładał cukierek do ust, zauważyłem na jego szyi pieprzyk o dziwnym kształcie. Schował miętówki, nie częstując mnie.

      – Więc żadne romanse, czyste koleżeństwo, tak?

      – Znaliśmy się, to wszystko.

      – I mimo to czuł się pan w obowiązku przyjść i sprawdzić, czy wszystko u niej dobrze. Akurat pan.

      – Mieszka tutaj sama. To odludzie, nawet jak na nasze standardy.

      – Nie mógł pan do niej zadzwonić?

      To mnie zafrapowało.

      – Nie przyszło mi to do głowy.

      – Ma komórkę? – Odparłem, że tak. – Zna pan numer?

      Miałem go w pamięci telefonu. Odszukałem go, wiedząc, o co zaraz mnie spyta, i czując się głupio, że sam o tym nie pomyślałem.

      – Zadzwonić? – spytałem, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć.

      – No raczej.

      Czekając na połączenie, czułem na sobie jego wzrok. Zastanawiałem się, co odpowiem, gdy Sally odbierze. Jednak tak naprawdę nie wierzyłem, że to zrobi.

      Otworzyło się okno sypialni i wyjrzał przez nie sierżant.

      – Proszę pana, w torebce dzwoni telefon.

      Zza jego pleców dobiegał cichy sygnał, coś jak elektroniczne pluskanie. Zakończyłem połączenie. Dzwonienie ustało. Mackenzie skinął głową do sierżanta.

      – To my. Pracuj dalej.

      Sierżant się schował. Mackenzie potarł podbródek.

      – To nic nie znaczy – skwitował.

      Nie odpowiedziałem.

      Westchnął.

      – Rany, co za upał. – Po raz pierwszy dał po sobie poznać, że w ogóle go odczuwa. – Zejdźmy z tej patelni.

      Stanęliśmy w cieniu domu.

      – Zna pan kogoś z jej rodziny? – spytał. – Kogoś, kto mógłby wiedzieć, gdzie jest panna Palmer?

      – Niestety. Odziedziczyła ten dom, ale o ile mi wiadomo, nie ma w okolicy żadnej rodziny.

      – A znajomi? Nie licząc pana?

      Mógł być w tym jakiś haczyk, ale trudno powiedzieć.

      – Znała ludzi w Manham, ale nie wiem kogo konkretnie.

      – Miała kochanka? – spytał, obserwując moją reakcję.

      – Nie mam pojęcia. Przykro mi.

      Odchrząknął, zerkając na zegarek.

      – I co dalej? – spytałem. – Sprawdzicie, czy DNA ciała pasuje do próbki z domu?

      Obrzucił mnie spojrzeniem.

      – Widać, że zna się pan na rzeczy.

      Czułem, jak twarz mi purpurowieje.

      – Niespecjalnie.

      Cieszyłem się, że nie drążył tematu.

      – Nie wiemy jeszcze, czy to miejsce zbrodni. Mamy kobietę, która może zaginęła, a może nie. To wszystko. Póki co nic jej nie wiąże ze znalezionymi zwłokami.

      – A pies?

      – Może zaatakowało go jakieś zwierzę.

      – Z tego, co widzę, rana na gardle wygląda na ciętą, a nie szarpaną. Zrobiło ją ostrze.

      Znowu docenił mnie spojrzeniem, a ja zbeształem się w myślach za długi język. Teraz jestem lekarzem. Tylko lekarzem.

      – Zobaczymy, co powiedzą koledzy z kryminalistyki – powiedział. – A nawet jeśli to jej zwłoki, to mogła popełnić samobójstwo.

      – Sam pan w to nie wierzy.

      Już miał coś odpowiedzieć, ale się rozmyślił.

      – Nie, nie wierzę. Co nie znaczy, że mam wyciągać pochopne wnioski.

      Drzwi domu się otworzyły i stanął w nich sierżant, potrząsając głową.

      – Nic. Ale w korytarzu i salonie paliło się światło.

      Mackenzie pokiwał głową, jakby się tego spodziewał.

      – Nie będziemy pana dłużej zatrzymywać – zwrócił się do mnie. – Wyślemy do pana człowieka, żeby spisał zeznania. Byłbym wdzięczny, gdyby z nikim pan o tym nie rozmawiał.

      – Oczywiście.

      Próbowałem stłumić irytację, że w ogóle o tym wspomniał. Odwrócił się, mówiąc coś do sierżanta. Ruszyłem w swoją stronę, ale po chwili się zawahałem.

      – Jeszcze jedno – rzuciłem. Obrzucił mnie poirytowanym spojrzeniem. – Pieprzyk na pańskiej szyi. To pewnie nic, ale nie zaszkodzi przebadać.

      Odszedłem, a oni odprowadzili mnie wzrokiem.

      Pojechałem z powrotem do miasteczka, czując się jak otępiały. Droga biegła obok Manham Water, płytkiego jeziorka, które rok za rokiem po trochu traciło swoją powierzchnię na rzecz zarastających je szuwarów. Taflę miało gładką jak lustro, naruszoną tylko przez stadko gęsi, które na niej wylądowało. Ani jezioro, ani dopływające do niego z bagien rzeczułki nie nadawały