skąpane w słońcu wyglądało niemal radośnie. Grządki kwietne przed kościołem i na skwerku były niczym kolorowe stemple, jaskrawe do bólu oczu. Starannie pielęgnowane przez starego George’a Masona i jego wnuka Toma – ogrodników, których poznałem tuż po przyjeździe – były dla mieszkańców Manham jednym z nielicznych powodów do dumy. Nawet stojący na skraju trawnika Pomnik Męczennicy został ustrojony girlandą kwiatów przez dzieci z tutejszej szkoły. Było to coroczne święto – dekorowanie starego kamienia młyńskiego, przy którym w XVI stuleciu sąsiedzi ponoć ukamienowali jakąś nieszczęsną kobietę. Według podania, po tym, jak wyleczyła niemowlę z paraliżu, oskarżono ją o czary. Henry żartował, że tylko w Manham za dobre uczynki dostaje się czapę i że obaj powinniśmy wyciągnąć z tego lekcję.
Nie miałem ochoty wracać do domu, więc skręciłem do przychodni. Często tam bywałem, nawet wtedy, gdy nie miałem dyżuru. W domu zdarzało mi się czuć samotnie, a w przychodni miałem przynajmniej złudzenie pracy. Wszedłem tylnymi drzwiami prowadzącymi do wydzielonej poradni. Stara oranżeria, z powietrzem gęstym i wilgotnym od kwiatów, które Janice pielęgnowała z czułością, służyła teraz za recepcję i poczekalnię. Część pomieszczeń na parterze została zamieniona na prywatne kwatery Henry’ego. Ale te mieściły się w przeciwległej części domu, który był na tyle duży, by pomieścić nas wszystkich. Ja zająłem dawny gabinet Henry’ego. Gdy zamknąłem za sobą drzwi, poczułem kojący zapach starego drewna i pszczelego wosku. Choć od dnia przyjazdu korzystałem z tego pomieszczenia prawie codziennie, to ze starym obrazem olejnym przedstawiającym scenę myśliwską, sekretarzykiem z żaluzjowym zamknięciem i skórzanym fotelem wciąż stanowiło ono bardziej odzwierciedlenie osobowości jego poprzedniego właściciela niż mojej. Na półkach stały stare pisma i książki medyczne, a także inne, mniej typowe dla prowincjonalnego lekarza: dzieła Kanta i Nietzschego, cała półka poświęcona psychologii, która była konikiem Henry’ego. Moim jedynym wkładem w wystrój pokoju był monitor komputera szumiący cicho na biurku, innowacja, na którą po miesiącach pertraktacji Henry w końcu przystał.
Jego stan zdrowia nie poprawił się na tyle, by mógł wrócić do pracy na pełny etat. Tak jak jego wózek inwalidzki, tak samo moja czasowa umowa o pracę przekształciła się w długoterminową. Najpierw została przedłużona, potem, gdy Henry nabrał pewności, że nie będzie już w stanie pracować na własną rękę, zmieniona na umowę partnerską. Nawet samochód, którym jeździłem, należał kiedyś do niego. Był to stary zajechany land rover defender z automatyczną skrzynią biegów, zakupiony po wypadku, w którym zginęła jego żona Diana, a z którego Henry wyszedł sparaliżowany. Zakup ten był wyrazem nadziei – bo jeszcze wtedy ją miał – że będzie kiedyś mógł prowadzić… i chodzić. Ale nigdy tak się nie stało. I nigdy tak się nie stanie, mówili mu lekarze.
„Konowały – oburzał się. – Dać takiemu biały kitel, a już mu się wydaje, że jest Bogiem”.
W końcu jednak musiał przyznać, że mieli rację. Tak właśnie przejąłem land rovera, a także – krok po kroku – większość jego pacjentów. Na początku dzieliliśmy pracę mniej więcej po połowie, ale z czasem coraz więcej zostawało dla mnie. Co nie przeszkadzało mu w oczach większości mieszkańców Manham uchodzić za „tutejszego pana doktora”, ale dawno przestałem się tym przejmować. Jeśli chodzi o Manham, to wciąż byłem obcym i pewnie tak już zostanie.
Teraz, w popołudniowym upale, próbowałem wejść na kilka stron medycznych, ale nie mogłem się skupić. Wstałem, by otworzyć okna. Wiatrak na biurku się obracał, hałaśliwie mieląc nabrzmiałe powietrze, lecz ani trochę go nie ochładzając. Otworzenie okien też miało znaczenie wyłącznie psychologiczne. Wyjrzałem na zadbany ogród. Jak cała reszta przyrody był wypalony do cna; krzaki i trawa niemal na oczach usychały od żaru. Graniczył z jeziorem, oddzielonym jedynie niskim wałem chroniącym przed corocznymi zimowymi powodziami. Do małego molo przycumowana była stara łódź Henry’ego, niewielka żaglówka, ale Manham Water było za płytkie na cokolwiek innego. Bynajmniej nie była to cieśnina Solent i choć zdarzały się mielizny i trzcinowiska, przez które nie dawało się przeprawić, to i tak obaj lubiliśmy po nim pływać.
Dzisiaj nie było szans na wciągnięcie żagla, jezioro całe zastygło w bezruchu. Z tej perspektywy od nieba oddzielała je tylko cienka linia odległego trzcinowiska. Wszędzie płasko i woda, pustka, która zależnie od nastroju mogła wywoływać ukojenie lub smutek.
Dziś wywołała to drugie.
– Tak mi się zdawało, że cię słyszałem.
Odwróciłem się, gdy Henry wjeżdżał do pokoju.
– Mam kilka spraw do załatwienia – powiedziałem, zbierając rozbiegane myśli.
– Gorąco jak w piecu – wymamrotał, zatrzymując się przed wiatrakiem.
Poza tym, że nie miał władzy w nogach, wyglądał na okaz zdrowia; kremowobiałe włosy okalające opaloną twarz i przenikliwe ciemne oczy.
– Podobno chłopcy Yatesów znaleźli zwłoki. Prawda to? Janice tylko o tym nadawała, gdy przyniosła obiad.
Zwykle w niedzielę Janice przynosiła na przykrytym półmisku to, co ugotowała dla siebie. Henry upierał się, że w niedzielę sam będzie sobie szykował posiłki, ale zauważyłem, że nigdy specjalnie się jej nie przeciwstawiał. Janice była dobrą kucharką i wydaje mi się, że jej uczucia wobec Henry’ego wykraczały poza troskliwość gosposi. Ponieważ nie miała męża, sądziłem, że jej krytykanctwo wobec zmarłej żony Henry’ego wynika przede wszystkim z zazdrości, choć nieraz robiła aluzje do jakiegoś dawnego skandalu. Jasno dałem do zrozumienia, że mnie to w ogóle nie interesuje. Nawet jeśli małżeństwo Henry’ego nie było idyllą, jak je teraz przedstawiał, nie zamierzałem się zajmować plotkami.
Nie zdziwiłem się jednak, że Janice słyszała o trupie. Pewnie już połowa miasteczka o tym trajkotała.
– W lesie Farnhama – odparłem.
– Pewnie jakiś ptasiarz padł od upału przygnieciony swoim ciężkim plecakiem.
– Pewnie tak.
Na ton mojego głosu uniósł ciemne brwi.
– Więc co innego? Chyba nie chcesz powiedzieć, że to zabójstwo? No, no… trochę by się tu ożywiła atmosfera! – rzucił z uśmiechem, ale szybko spoważniał, gdy mu nie zawtórowałem. – Widzę, że żarty są tu nie na miejscu.
Opowiedziałem mu o wizycie w domu Sally Palmer, z nadzieją, że gdy ubiorę swoje domysły w słowa, nagle wydadzą się mało prawdopodobne. Tak się nie stało.
– Dobry Jezu… – westchnął ciężko Henry, gdy skończyłem. – I policja uważa, że to ona?
– Nie powiedzieli ani tak, ani nie. Chyba jeszcze nie mogą nic zdradzać.
– Co za paskudna historia.
– Może to nie ona.
– Oczywiście, że nie ona. – Henry przyznał mi rację, ale widziałem, że nie wierzy w to tak samo jak ja. – Nie wiem jak ty, ale napiłbym się czegoś mocniejszego
– Dzięki, ja na razie pasuję.
– Oszczędzasz siły na Baranka?
Czarny Baranek był jedynym pubem w Manham. Często tam zaglądałem, ale wiedziałem, że tego wieczoru rozmowy będą się toczyły wokół tematu, którego wolałem nie poruszać.
– Nie, dzisiaj chyba zostanę w domu – odpowiedziałem.
Mieszkałem w starym kamiennym domu na obrzeżach Manham. Kupiłem go, gdy stało się jasne, że zabawię tu dłużej niż pół roku. Henry przekonywał mnie, że mogę zostać u niego, że w Bank House jest miejsca pod dostatkiem. Sama piwnica zmieściłaby moją małą chałupkę. Chciałem jednak pójść na swoje, poczuć, że zapuszczam tu korzenie na stałe.