Kristin Hannah

Odległe brzegi


Скачать книгу

na łyżwach po stawie była bożonarodzeniową tradycją. Na strychu leżały dziesiątki par łyżew, niektóre z nich miały nawet sto lat.

      Zawsze postępowali tak samo: rankiem niespiesznie otwierali prezenty, potem, późnym popołudniem, jedli świąteczny obiad, podczas którego główną potrawą był indyk garnirowany. W tym czasie na kominku grzał się dzban wina. Po przelaniu grzańca do termosów wsiadali do sań przyczepionych do traktora i jechali przez pokryte śniegiem pastwiska w stronę lasu, którego starej indiańskiej nazwy nikt już nie pamiętał. Tata zawsze przyczepiał dzwonki z tyłu sań.

      Staw miał w sobie jakiś dziwny czar. Tutaj matka nauczyła czteroletnią Elizabeth jeździć na łyżwach. Było to chyba jej najmilsze wspomnienie. Jeden dzień, prawdę mówiąc, jedno popołudnie, ale nigdy go nie zapomniała. Mama zbyt lekko się ubrała, dlatego kiedy ujęła rączkę Elizabeth, miała lodowaty dotyk. „Po prostu trzymaj się mamy, kochanie. Nic ci się nie stanie”.

      W następnych, smutnych latach Elizabeth często przypominała sobie tę obietnicę, zwłaszcza po wprowadzeniu się Anity do Sweetwater.

      Teraz siedziała przy piknikowym stole, owinięta ciasno w kolorowy wełniany koc. Na ziemi obok niej płonęło ognisko, szary dym wznosił się ku ciemniejącemu powoli niebu.

      Na lodzie Jamie uczyła Jacka, jak się jeździ na łyżwach do tyłu. Dziewczyna przez cały czas śmiała się z niezgrabnych ruchów ojca i dziwnego braku koordynacji. Kiedy upadł i mocno się potłukł, Jamie szybko do niego podjechała, sprawdziła, czy wszystko w porządku, a potem wybuchnęła śmiechem.

      Wtedy do Jacka zbliżyła się Anita i pomogła mu wstać. Potem jeździli razem, Adonis i Dolly Parton na lodzie.

      Chwilę później obok Elizabeth pojawił się ojciec.

      – Szybko zrezygnowałaś – powiedział, sapiąc i dysząc.

      Każdemu jego słowu towarzyszyły obłoczki pary.

      – Przyglądam się.

      – To już bardzo długo trwa, moja słodka. Chodź poślizgać się ze staruszkiem.

      Odwinęła koc i wstała. Pomimo łyżew pewnym krokiem powędrowała na lód i wsunęła dłoń w rękawiczce w rękę ojca.

      Jechali obok siebie tak jak tysiąc razy wcześniej. Blask księżyca odbijał się od zamarzniętej powierzchni stawu. Z magnetofonu dobiegały dźwięki Frosty the Snow Man. Przez jedną krótką chwilę Elizabeth znów była małą dziewczynką z końskim ogonem, jeździła w za dużym o dwa numery kombinezonie, a mama z tatą stali na brzegu i bacznie ją obserwowali.

      – Zawsze byłaś dobrą łyżwiarką – powiedział ojciec, kierując się w lewo, na koniec stawu. – Zresztą byłaś dobra w wielu dziedzinach.

      Po tej przygnębiającej uwadze Elizabeth poczuła się staro. Przypomniała sobie rozmowę z Meg: „Spróbuj zdobyć się na szczerość, tak jak należałoby po takiej ilości martini, Birdie. Mogłaś się kiedyś poszczycić wieloma wspaniałymi cechami: byłaś utalentowana, niezależna, błyskotliwa i uzdolniona plastycznie… wszyscy myśleliśmy, że będziesz drugą Georgią O’Keeffe”.

      – Życie jest krótkie, Elizabeth Anne. Kiedy po raz ostatni byłaś w jakimś egzotycznym kraju? Albo pozwoliłaś się głupio przestraszyć? A może zrobiłaś coś szalonego, na przykład leciałaś na lotni albo skakałaś ze spadochronem?

      W ciągu ostatnich lat dziesiątki razy wracali do tego tematu. Za każdym razem coraz bardziej ją to bolało.

      – Wolę bać się z bardziej normalnych powodów, tatusiu. Na przykład gdy dziewczęta wyjeżdżają na drugi kraniec kraju na studia. Po co zaraz skok na bungee, skoro wystarczy wpuścić przedszkolaka do autobusu szkolnego? To jest prawdziwy horror. – Roześmiała się, jakby powiedziała kawał.

      Ojciec pchnął Elizabeth, więc zatoczyła kółko i wróciła do niego.

      – Powiem to tylko raz, Birdie, potem, jeśli będziesz chciała, możemy udawać, że w ogóle się nie odzywałem – zniżył głos. – Marnujesz swoje życie. Wszystko przechodzi ci obok nosa.

      Po tych słowach zabrakło jej tchu, jakby otrzymała potężny cios.

      – Skąd to wiesz?

      – To, że noszę szkła grube jak denko butelki, wcale nie oznacza, że nie widzę serca mojej córeczki. Słyszę, jak rozmawiasz z Jackiem… i jak z nim nie rozmawiasz. Potrafię rozpoznać nieszczęśliwe małżeństwo.

      – Daj spokój, tatusiu, byłeś żonaty dwa razy i do szaleństwa zakochany w obu swoich żonach. Co możesz wiedzieć o… – Wzruszyła ramionami, niepewna słów. – Niezależnie od tego, jak można nazwać to, przez co właśnie przechodzę.

      – Myślisz, że nigdy nie miałem złamanego serca? Jesteś w błędzie, pannico. Twoja matka prawie mnie zabiła.

      – Jej śmierć wszystkim nam złamała serce, tatusiu. To nie to samo.

      Miał zamiar coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował.

      Wyczuła, że jest szansa, aby w końcu uchylił rąbka tajemnicy.

      – Tak, tatusiu?

      Uśmiechnął się. Nagle zdała sobie sprawę, że chwila minęła, niezależnie od tego, ile chciał zdradzić. Jak zwykle nie powie nic na temat mamy.

      – Pokaż mi jeden z tych ładnych piruetów, których nauczyła cię Anita.

      Odwrócił ją i lekko pchnął.

      Robiła piruet tak długo, aż jej się zakręciło w głowie. Potem, z trudem łapiąc powietrze, zwolniła. Szerokim łukiem podjechała do brzegu.

      Zbliżył się do niej Jack, jadąc i kuśtykając. Ciężko dyszał i wypuszczał z ust kłęby pary. Chwycił ją za rękę i mocno ścisnął.

      – Czy ten staroświecki rytuał, typowy dla południa kraju, zbliża się do końca? Jeśli jeszcze trochę czasu poświęcę na podtrzymywanie tradycji, pewnie złamię sobie biodro.

      Elizabeth mimo woli się uśmiechnęła. Tak niewiele rzeczy Jack robił kiepsko. Prawdę mówiąc, miło było przynajmniej raz w czymś nad nim górować.

      – Możesz postać przy ognisku.

      Zerknął w tamtą stronę. Edward i Anita przytulali się do siebie.

      – I rozmawiać z twoim ojcem? Nie, dziękuję. Wczoraj wieczorem niemal wyzwał mnie od alkoholików, chociaż sam sączył czwartego bourbona z wodą sodową.

      – On nie rozumie sposobu, w jaki zarabiasz na życie, to wszystko.

      – Nieprawda. Twój ojciec uważa, że nic nie robię. Myśli, że gra w piłkę nie ma sensu, a rozmawianie o niej to jedynie strata czasu.

      Jack o mało nie upadł. Elizabeth go przytrzymała.

      – Po prostu ma na ten temat odmienne zdanie niż my.

      – Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczysz wywiad, który przeprowadziłem. To było… Nie, zaczekaj. Pozwól, że opowiem ci wszystko od początku. Mniej więcej tydzień temu…

      „Marnujesz życie”.

      Bardzo chciała wysłuchać męża, jednak w uszach wciąż dźwięczały jej słowa ojca. Zresztą była to tylko następna opowieść Jacka, który próbował w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. Słyszała ich już tyle, że wystarczyłoby na całe życie.

      „Życie jest krótkie” – powiedział ojciec.

      Wiedziała, że mówił prawdę. Każde pozbawione matki dziecko dobrze o tym wie.

      Jednak, słuchając słów, które płynęły z ust męża, nie mogła do końca tego wszystkiego zrozumieć.

      Powodem była jeszcze druga