uwierzysz, co mnie dzisiaj spotkało – przerwał jej. – Próbowałem się do ciebie dodzwonić, ale pewnie wyjeżdżałaś.
– Parę razy byłam w sklepie żelaznym.
– To zbyt wspaniała wiadomość, żeby nagrać ci ją na automatyczną sekretarkę. Chodź.
Otoczył ją ramieniem i poprowadził do sofy. Usiedli. Wyciągnął nogi i oparł stopy na ławie.
Z miejsca, w którym siedzieli, roztaczał się widok na całe wnętrze, aż do jadalni. Widać było długi pas niebieskiej folii. Elizabeth nerwowo tupała, czekając, aż Jack zauważy.
– Zgadnij, kto do mnie dzisiaj zadzwonił?
Nie lubiła zgadywać, ale Jack zawsze zadawał jej to pytanie. Ponownie zerknęła do jadalni.
– Lepiej od razu mi powiedz, kochanie.
– Daj spokój. Do trzech razy sztuka.
– Julia Roberts. Muhammad Ali. Prezydent Bush.
Roześmiał się.
– Blisko. Redaktor naczelny programu Larry’ego Kinga.
– Żartujesz?
– Nie. Zaprosił mnie na wtorek. Odsunął na później jakiegoś ważnego polityka, żeby Larry mógł porozmawiać ze mną. Co więcej, nie będzie to wywiad za pośrednictwem łączy satelitarnych. Mam zaproszenie do studia.
Oparła się o sofę.
– O rany!
To naprawdę wielka sprawa. Jak za dawnych czasów Elizabeth była dumna z męża.
– Zmierzasz prosto do celu.
„Zmierzasz”. Użyła złej formy; w jakiś sposób sama się wykluczyła, została w tyle.
– Przysyła mi dwa bilety na pierwszą klasę. Będziemy się świetnie bawić. Słyszałem o pewnej restauracji… Birdie?
Nie odrywała wzroku od jadalni, od dziury w ścianie. Nie uda jej się skończyć tego tak szybko, żeby z nim polecieć, a już na pewno nie wyjedzie, zostawiając dom w takim stanie. Na wybrzeżu przestępstwa należały do rzadkości, ale to wcale nie oznacza, że trzeba ryzykować. Próbowała wymyślić, do kogo zadzwonić, ale wszystkie przyjaciółki miały dzieci i mężów, nie mogły tak po prostu przeprowadzić się na weekend do jej domu. Pewnie dałoby się zabić otwór kawałkami sklejki, pod warunkiem że zdobyłaby odpowiedni materiał w tak krótkim czasie – ale prawdę mówiąc, bardzo spodobała jej się myśl o spędzeniu kilku dni w samotności.
– O co chodzi, skarbie?
Wskazała na jadalnię.
– Dzisiaj rozwaliłam ścianę.
Wstał i zmarszczył czoło. W miarę jak przechodził przez pokój, widział coraz więcej folii. Zatrzymał się w łukowym przejściu między obydwoma pomieszczeniami i spojrzał na Elizabeth.
– Po jasnego czorta?
– Zawsze chciałam mieć tu większe okno. Wychodzi na ogród. Dzisiaj zdecydowałam się na przeszklone drzwi.
– Dzisiaj? Dzisiaj się zdecydowałaś? Potrzebujesz siedmiu miesięcy, żeby wybrać kolor farby do kuchni, a w dwadzieścia minut podejmujesz decyzję o wyburzeniu ściany?
Bezradnie rozłożyła ręce. Czuła się wyjątkowo głupio.
– Skąd mogłam wiedzieć, że zadzwoni do ciebie człowiek od Larry’ego Kinga?
Jack ciężko westchnął i przekroczył kupkę gruzu na podłodze. Nie odwracając się w jej stronę, powiedział:
– Nie możesz zostawić domu w takim stanie.
Obeszła gruz dookoła i stanęła za nim.
– Przykro mi, Jack – szepnęła, obejmując go w pasie i przyciskając policzek do jego pleców.
Odwrócił się i wziął ją w ramiona. Widziała, jak bardzo stara się być sprawiedliwy.
– To nie twoja wina. Przepraszam, nie chciałem być złośliwy. Wykonujesz tu kawał świetnej roboty. Jestem pewien, że przeszklone drzwi będą wyglądać wspaniale.
Dlaczego ostatnio zawsze tak jest? Wszystko tak bardzo się komplikuje, nie ma nawet miejsca na romantyczną wyprawę we dwoje. Elizabeth powinna się cieszyć na myśl o wyjeździe. W dawnych czasach poruszyłaby niebo i ziemię, żeby tylko móc jechać.
– To nie powinno być wcale takie trudne – szepnęła, zdając sobie sprawę, że zaledwie kilka tygodni temu Jack powiedział dokładnie to samo.
– Tylko nie rozmawiajmy o tym dziś wieczorem, Birdie – powiedział, odsuwając się.
Wiedziała, co miał na myśli. Ona również nie czuła się na siłach, żeby znów zastanawiać się nad tym, co dzieje się z ich małżeństwem.
Zmusiła się do uśmiechu.
– No cóż. Pomyślmy w takim razie, w co powinieneś się ubrać. Może trzeba będzie wyciągnąć panią Delaney z łóżka, żeby coś ci wyprała.
Odpowiedział uśmiechem. Był wyraźnie zmęczony, dlatego liczył się wysiłek, jaki włożył w ten uśmiech.
– Myślałem o granatowym garniturze, który latem kupiłaś mi na wyprzedaży na rocznicę w Nordstrom.
– Z żółtym krawatem i koszulą?
– Co o tym sądzisz?
„Co o tym sądzisz?”. Była to studnia zbyt głęboka, by ją zbadać, lepiej trzymać się na powierzchni wody.
– Sądzę, że będziesz w nim zabójczo przystojny.
– Kocham cię, Birdie.
– Wiem – powiedziała, marząc, by to uczucie przychodziło równie łatwo jak słowa. – Ja też cię kocham.
Zima
Kobieta samodzielnie musi osiągnąć dojrzałość…
Sama musi odkryć swoje prawdziwe wnętrze.
Anne Morrow Lindbergh, Gift from the Sea
7
W ów chłodny, ponury zimowy dzień ani jeden promień słońca nie zdołał się przedrzeć przez grubą warstwę szarych chmur.
Jack zameldował się w hotelu i udał do swojego apartamentu. Odstawił torbę i natychmiast podszedł do ozdobnej szafki z wiśniowego drewna. Wyjął z minibarku butelkę chivas regal i nalał sobie drinka.
W tym momencie zadzwonił telefon.
Wiedział, że to Birdie. Zawsze jakimś cudem potrafiła wyczuć, kiedy się pojawiał w pokoju.
– Halo, słucham?
– Pan Shore?
Usiadł na łóżku. Lód zagrzechotał w kieliszku.
– Tak, Jack Shore.
– Jestem Mindy Akin ze studia Larry’ego Kinga. Jutro o trzeciej samochód podjedzie po pana i panią Maloney.
– Dziękuję.
„Pana i panią Maloney”. W tych słowach było coś złowieszczego. Jack zastanawiał się – i to nie po raz pierwszy – czy nie lepiej by było, gdyby przyjechał sam.
Uważał jednak, że Sally zasłużyła sobie na tę wyprawę. Zresztą przysłali mu dwa bilety pierwszej klasy; byłoby głupio nie wykorzystać jednego.
Co więcej, nie zaprosiłby Sally, gdyby Elizabeth chciała z nim jechać. Więc, prawdę mówiąc, to wina jego żony, że Sally miała sąsiedni pokój.
Ledwo