Andrzej Ziemiański

Cyberpunk Odrodzenie


Скачать книгу

wyglądasz.

      – Skoro nie chcesz mojej pomocy…

      – Prześlę ci dane twojego dżokeja i spis wszystkich formalności, które musisz spełnić, żeby tu wrócić.

      – Ale…

      – Wyjdź stąd, proszę – powtórzyła.

      W sumie wcale się jej nie dziwił. Na jej miejscu też wolałby rozmawiać bez świadków.

      Knajpa przy komendzie była dokładnie taka, jak się spodziewał. Przesadnie jasne, nieprzytulne wnętrze z powodu ogromnej ilości zawieszonych pod sufitem jarzeniówek, wypełnione policjantami i zapachem taniego jedzenia. Ostentacyjnie zawieszone na stojakach aparaty antypodsłuchowe prawdopodobnie poradziłyby sobie co najwyżej ze szklanką przystawioną do ściany. Ale i tak nie było czego podsłuchiwać – stołowali się tutaj niemal wyłącznie funkcjonariusze z pieszych patroli – a kakofonia niezliczonych rozmów i przekrzykiwań była tak przeraźliwa, że nie dało się wyłowić poszczególnych słów.

      Scott wziął lurowatą kawę i zajął jedno z ostatnich wolnych miejsc. Usiłował sam siebie przekonać do zjedzenia czegokolwiek, ale na samą myśl o posiłku chwytały go mdłości. Terapia odchudzająca, którą fundowały mu leki antytoksyczne, była wyjątkowo efektywna. Mógłby zbić majątek, reklamując ją jakimś chwytliwym sloganem. Na przykład: „Doktor «Shey» Scott gwarantuje, że po kilku miesiącach będziesz przypominać chodzącą reklamę zakładu pogrzebowego!”.

      Nie mógł się skupić na swojej przeglądarce. Za jego czasów tej restauracji jeszcze nie było. Chodziło się za róg, do Meksykanina, którego lokal był jednym z ostatnich z ludzką obsługą. Oczywiście nie licząc tych ekskluzywnych, w bogatych dzielnicach.

      Litery skakały mu przed oczami. Lou Landon… Absolwent… Laureat… Dyplom w pierwszej pięćdziesiątce… Lat… Ile? Dwadzieścia pięć? No nie! Tuż po szkole. Może nie „tuż”, ale rok, czyli wciąż niewiele. Poza wykazem spraw, nad którymi pracował, w materiałach nie było żadnej opinii, żadnej analizy ani charakterystyki. Cóż, trudno spodziewać się ocen po tak krótkim okresie służby. Zresztą dżokeja nigdy nie oceniał jego partner. Liczyło się to, ilu partnerów zginęło pod jego opieką. Tu Landon miał czyste konto, ale znowu: trudno wiele nabroić, pracując raptem przez rok. Nie wyróżniał się niczym, nie był chorobliwie ambitny, nie ulegał nałogom… Ha, ha! To się jeszcze okaże.

      Scott przyglądał się właśnie wielowariantowej fotografii, kiedy w drzwiach stanęła Tahira. Na pewno się tutaj nie stołowała, ale musiała od czasu do czasu zaglądać, bo poruszała się z dużą pewnością. No i przynajmniej raz musiała spróbować tu kawy, bo teraz wzięła sobie jedynie wodę.

      – Tutaj, tutaj! – Pomachał w jej stronę. – I jak?

      Przysiadła się z dziwnym wyrazem twarzy. Mógł tylko zgadywać, co za chwilę usłyszy. Wzięła głęboki wdech, wydęła policzki, po czym z sykiem wypuściła powietrze.

      – Nie sądziłam, że wszczepianie implantów mózgowych jest tak powszechnie stosowane… – powiedziała cicho.

      – Serio? Co w tym dziwnego, że różne służby lubią wsadzać coś do głowy swoim ludziom?

      Pokręciła głową.

      – Ale… Ale żeby wszystkie?

      – Oprócz policji.

      – Jakim cudem jesteś tak dobrze zorientowany?

      – Nie pamiętasz? Moja ostatnia sprawa dotyczyła właśnie implantów.

      – Ach, tak. – Poprawiła włosy opadające na czoło. – Ale wtedy chodziło o gangi, jeśli dobrze pamiętam.

      – Owszem. I o nielegalny handel wszczepami.

      Uśmiechnął się do wspomnień. Jego też zaskoczyła wtedy skala produkcji implantów. Każda służba, każda specformacja miała własne. Oprócz policji, jak wspomniał. I dlatego niezbyt odległy był już czas, kiedy gangsterzy zdobędą miażdżącą przewagę.

      – Udało się? – zapytał.

      Westchnęła ciężko.

      – I tak, i nie.

      Robiło się coraz ciekawiej. Tahira Ghailani, która nie potrafiła się precyzyjnie wyrazić. Chyba coś naprawdę poszło nie tak.

      – Masz czip? – Przeszedł do konkretów.

      – Mam.

      – No to gra muzyka. Niech jakiś fachowiec przeprogramuje element łączności i dziewczyna cała stanie się nadajnikiem. Łatwo będzie wyśledzić ją w Zakazanym Mieście.

      Tahira zerknęła na niego spod oka.

      – Nie powiedziałam ci wszystkiego.

      – No to śmiało. Wal.

      Trochę trwało, zanim się zdecydowała.

      – Jedyne, co udało mi się zdobyć po znajomości, to stary procesor z nieudanej serii.

      – Nieudanej?

      – Nigdy nie wszedł do produkcji. Coś poszło nie tak, cofnięto zamówienia i cała próbna partia kurzy się na półkach.

      – Ale działa?

      – Działa.

      – Więc czym się martwisz? Posłuchaj…

      – To ty posłuchaj… – usiłowała mu przerwać, ale nie dopuścił do tego.

      – Ja mam to lepiej przemyślane. Miałem więcej czasu.

      Z rezygnacją wzruszyła ramionami.

      – No dobra, mów.

      Udawał, że zbiera myśli, żeby dodać wagi swoim słowom.

      – Posłuchaj: dla tej dziewczyny to wybór pomiędzy życiem a śmiercią. Jeśli jej tego nie włożymy, to w najlepszym wypadku zamieni się w roślinę. Choć nie wiem, czy określenie „w najlepszym wypadku” jest adekwatne do sytuacji. W każdym razie, alternatywą jest śmierć.

      – Teraz ty mnie posłuchaj. To stary szajs!

      – Jeśli przeżyje z szajsowym czipem w mózgu, będzie go sobie mogła później wymienić. Jeśli umrze, to siłą rzeczy straci nawet tę szansę.

      Trudno było odmówić mu racji. Dawali w ten sposób dziewczynie możliwość podjęcia decyzji. A że nie kierowali się szlachetnymi pobudkami? Że najpierw chcieli ją wykorzystać? Owszem, w niczym jednak nie zmieniało to faktu, że ta oferta zawierała cokolwiek poza opcją zero, czyli śmiercią. Z praktycznego punktu widzenia sprawy miały się jednak odrobinę inaczej. Nawet gdyby wszczepienie się powiodło, późniejszy wybór był raczej iluzoryczny. Druga operacja na otwartym mózgu? Przecież nie chodziło o otwieranie drzwi, tylko o otwieranie czaszki. Ile jest w stanie wytrzymać mózg, w którym się ciągle grzebie? To nie ząb. Ząb wyrywasz, wstawiasz implant i po krzyku. Jak się nie uda – wstawiasz drugi. I tak do skutku, aż dobierzesz właściwy. Kiedy chodzi o mózg, coś takiego raczej nie zadziała.

      Scott sięgnął więc po ostateczny argument. Połączył się ze szpitalem, do którego odwieziono Staller. Lekarzowi prowadzącemu zadał dwa pytania: jak długo będzie jeszcze działał plastomed i czy da się go zastąpić nowym. Odpowiedzi brzmiały: „Jakąś dobę, może półtorej” i „Nie da się”.

      To wszystko.

      – Sprawa jest oczywista – powiedział, patrząc swojej kapitan prosto w oczy. – Albo w przeciągu dwudziestu paru godzin podejmiesz decyzję o życiu lub śmierci dziewczyny, albo zrobi to za ciebie święty Piotr. Obawiam się, że jego decyzja będzie nieodwołalna.

      Tahira w milczeniu podniosła